Lewandowski jak Jan Paweł II. „Lepiej być Polacos niż hiszpańskim psem”
Prezydent Realu potrafił śpiewać: „Kto nie skacze, jest Polakiem!”. „Polacos” to w Madrycie pogardliwe określenie na Katalończyków. W Barcelonie się tego nie wstydzą. Oswoili bycie Polakami. Ripostują więc: „Lepiej być Polacos niż hiszpańskim psem”. I uwielbiają Roberta Lewandowskiego, Jana Pawła II, Wojciecha Szczęsnego, Sławomira Mrożka, Ryszarda Kapuścińskiego, Krystiana Lupę czy Tadeusza Kantora. Do wyrażania tej miłości nie potrzebują nawet wiedzieć, gdzie Polska dokładnie leży na mapie Europy.
KORESPONDENCJA Z BARCELONY
Katalońskie Polaczki
30 listopada, na przystanku przy Parque Central w Mataro, gdzie tropiłem ślady przyszłego boga futbolu Lamine Yamala, czekam na autobus Autobus E11.1, który zawiezie mnie z powrotem do Barcelony, kiedy podchodzą dwie dziewczynki w wieku szkolnym i pytają o coś po hiszpańsku. „Przepraszam, nie pomogę, jestem z Polski”, odpowiadam. Uśmiechają się, pokonują kilka kroków, podchodzą do kobiety w wieku średnim, pewnie matki i słyszę: „Polaco”. Ta wytrzeszcza oczy i przykłada palec do ust, to niepisane: „Nie wolno tak mówić!”. Złych intencji nie miały, z niezręczności później się śmiejemy, bo pochodzą z Madrytu, gdzie o Katalończykach obraźliwie mówi się tak właśnie - „Polacos”, czyli „Polacy”, a pewnie właściwiej byłoby przetłumaczyć „Polaczki”.
31 listopada, wzgórze Montjuic, trybuna prasowa Estadi Olimpic Lluis Companys, na którym Barcelona właśnie przegrała 1:2 z Las Palmas. Podchodzę do Marcelo Bechlera, korespondenta brazylijskiego TNT Sports w Barcelonie. Na Instagramie zdjęcia z rozmów z Pepem Guardiolą czy Leo Messim, śledzi go prawie 400 tysięcy osób, jest popularny i cieszy się poważaniem. Przedyskutowujemy kwestię elementarną: on uważa, że w bramce Barcelony wciąż powinien stać Inaki Pena, ja uważam, że w kolejnych meczach musi zastąpić go Wojciech Szczęsny.
- Jesteś z Polski, tak?
- W innym wypadku aż tak nie domagałbym się debiutu Szczęsnego...
- Wiesz, jak w Barcelonie odbiera się Polaków?
- Jak?
- Uwielbia się ich jak tu Lewego, a w katalońskich kościołach Jana Pawła II.
Boniek dostaje mandat na La Rambli
Kończy się czerwiec 1982 roku. Na zegarze wybija 21:00. Na czarnej tablicy świetlnej z wynikiem telegraficzna informacja: „3′ Boniek, 26′ Boniek, 53′ Boniek”. Na Camp Nou trwa teatr jednego aktora. Na mundialu w Hiszpanii rodzi się nowa gwiazda futbolu. Włosi nazwą go później „Bello di Notte”, czyli „Piękność Nocy”. Belgia rozbita. Polska triumfuje. W ojczyźnie Bohdan Łazuka śpiewa: „Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek, będzie słychać na stadionie: brawo Polonia, brawo ten pan”.
Dzień po wieczorze na Camp Nou. Zbigniew Boniek i Grzegorz Lato, bohaterowie drużyny Biało-Czerwonych, pakują się w samochód, jadą do Barcelony, parkują przy La Rambli. Wparowują do miejscowej knajpki, zamawiają kawę i lody, siadają pod parasolem. Przez następne pół godziny pozują do zdjęć i składają autografy. W końcu ich to męczy, wychodzą z lokalu, a tam niemiła niespodzianka: mandat za pozostawienie samochodu w niewłaściwym miejscu. W oczach policjanta od kary pieniężnej nie ratuje ich ani wakacyjna nieznajomość prawa, ani piłkarska sława.
4 lipca Polacy mierzą się z ZSRR. Znowu przychodzi im grać na Camp Nou. Za obiema bramkami zawisły dwie wielkie biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. W kraju rządzi generał Jaruzelski i trwa stan wojenny. Opozycjonista Pascal Rossi-Grześkowiak, który wniósł na stadion opozycyjne wobec reżimu flagi, opowiadał później, że kilkadziesiąt tysięcy gardeł skandowało: „Polonia Solidaridad!”. Chór nie cichł, nawet gdy radziecki ambasador o pozbycie transparentów z „Solidarnością” w oficjalnym trybie poprosił organizatorów. W międzyczasie realizatorzy w TVP pocili się, żeby wykorzystywać ustalone z góry opóźnienie transmisji do ukrywania symboli największego ruchu protestacyjnego przed widzami w Polsce.
Kiedyś o tamte zdarzenia spytałem Waldemara Matysika, jednego z cichych bohaterów mistrzostw świata 82'. - Czy myśmy grali dla „Solidarności”? Nie! Myśmy grali dla Polski - odpowiedział. Zespół Antoniego Piechniczka z ZSRR „zwycięsko” zremisował w stosunku 0:0. W Barcelonie urodziła się ekipa, która w Alicante wywalczyła historyczne trzecie miejsce. Zbigniew Boniek na audiencji u papieża w swoim stylu będzie pytał: „Kto ma większą sławę na świecie - Jan Paweł II czy Zbigniew Boniek?”.
Jan Paweł II zostaje kibicem Barcelony
Jan Paweł II na Camp Nou zjawił się na chwilę przed startem tamtego mundialu, na którym wspaniale prezentowali się Boniek i reszta Polaków. O jego pielgrzymce najdokładniej opowiada Ewa Wysocka w książce „Barcelona. Stolica Polski”. Fragment:
„Najważniejsza podczas pielgrzymki papieskiej miała być msza na Camp Nou. Jednak zanim się rozpoczęła, doszło do spotkania, które zaskoczyło wtedy nawet hiszpański kler. Na wznoszącym się nad miastem wzgórzu Montjuïc Ojciec Święty spotkał się z robotnikami. Zastanawiano się, dlaczego podczas pierwszych w dziejach miasta i zaledwie jednodniowych odwiedzin Jan Paweł II postanowił część swego cennego czasu poświęcić dla „czerwonych”. - Wśród zebranych na Montjuïc mogą być potomkowie tych, których ojcowie i dziadowie palili kościoły i prześladowali duchownych - ostrzegały wtedy prawicowe stacje radiowe. Spotkanie jednak odbyło się zgodnie z planem. - Przyjaciele i bracia robotnicy - zwrócił się do zebranych Karol Wojtyła. W ewangelii pracy, jak potem sam nazwał wygłoszoną homilię, opowiadał im o swojej robotniczej przeszłości, mówił o przedsiębiorstwach z ludzką twarzą, apelował o miłość i poszanowanie wykonywanego zajęcia. Zaapelował też do pracodawców o tworzenie nowych miejsc pracy. W 1982 roku bezrobocie przekraczało w Hiszpanii piętnaście procent. - Miałem wrażenie, że papież lepiej rozumie naszą sytuację niż związki zawodowe - przyznał potem jeden z uczestników spotkania. A następnego dnia media obwieściły, że papież uścisnął robotniczą dłoń.
Na Camp Nou oczekiwało go na trybunach 120 tysięcy osób. Aby ich pomieścić, dobudowano specjalne platformy i wpuszczono więcej osób na koronę stadionu, skąd wtedy jeszcze można było na stojąco oglądać mecze. Dwa lata później stojące miejsca ze względów bezpieczeństwa zostały zakazane przez UEFA. Takiego przywitania, jak dla Jana Pawła II, nie zgotowano na stadionie Barçy nigdy wcześniej ani nigdy później. Nawet we wrześniu owego roku podczas debiutanckiego meczu Diego Maradony w barwach klubu. Przez południową bramę wciąż kojarzonego ze złudnymi nadziejami i pogrzebanymi szansami Camp Nou wszedł 7 listopada 1982 roku Jan Paweł II. Na jego cześć murawę przykryto trzema tysiącami metrów kwadratowych bordowo-żółtej wykładziny i obstawiono kwiatami, a obok ołtarza podczas mszy towarzyszył papieżowi dwutysięczny chór. Ci, którzy uczestniczyli wtedy w mszy, pamiętają, że okrzyki i wiwaty - typowe dla publiczności na trybunach - skończyły się wraz z pierwszymi słowami papieża. Brzmiały one: La pau sigui amb vosaltres (Niech pokój będzie z wami). Kiedy zebrani na Camp Nou usłyszeli, że Ojciec Święty zwraca się do nich po katalońsku, na przepełnionym stadionie zapanowała cisza. - Ta cisza była najlepszymi oklaskami - podsumował wydarzenie dziennik La Vanguardia. Do końca liturgii zebrani jeszcze raz usłyszeli papieża mówiącego w ich języku. Żegnając się z wiernymi, Polak powiedział: Que Deus beneeixi. Bona nit a tothom (Niech Bóg was błogosławi. Dobranoc wszystkim). - Ale ten facet ma klasę! - wymknęło się wtedy dziennikarzowi komentującemu na żywo mszę w telewizji. Przed mszą Jan Pawel II został członkiem klubu piłkarskiego FC Barcelona. Miał legitymację członkowską numerem 108 000”.
Jan Paweł II w gronie tzw. socios Blaugrany. Brzmi niewiarygodne, ale rzecz dzieje się przecież w polskiej Barcelonie, gdzie człowiek ten wciąż jest ikoną. Dwa lata temu w Montserrat, czyli katalońskiej Jasnej Górze i właśnie stolicy Katalonii odbyły się uroczyste msze z okazji czterdziestolecia tamtej pielgrzymki polskiego papieża. Przytoczone zostały słowa jednej z katalońskich homilii Karola Wojtyły. Stanowiły zaskakująco aktualny komentarz do wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie: „Pokój należy budować w oparciu o prawdę, o sprawiedliwość i o wolność. Wolność jest zagrożona, jeśli stosunki pomiędzy narodami naznaczone są brakiem szacunku wobec godności każdego człowieka, opierają się na prawie silniejszego, na imperializmie wojskowym i politycznym. Pokój jest dobrym, które winno być przestrzegane i wprowadzane poprzez dobro ludzi, rodzin, narodów świata i całej ludzkości”.
Strzelał Szymborski, strzela Lewandowski
Znów 2024 rok, Barcelona w kiepskim stylu przegrywa z Las Palmas, wyjątkowo słabo jak na siebie gra również Robert Lewandowski. Nikt po jednym nieudanym występie ręki na niego jednak nie podniesie, w wieku 36 lat jest w formie predysponującej go do walki o Złotą Piłkę, niedawno rozstrzelał Real Madryt w El Clasico, a kilka dni wcześniej wszedł do klubu „100” goli w Lidze Mistrzów. Na dowód miłości: gdy spiker zapowiadał skład Barcy przed tym nieszczęsnym meczem z Las Palmas, trybuny najgłośniej ryknęły przy nazwisku Polaka, wcale nie przy kibicowskich ulubieńcach i wychowankach La Masii, jak to zwykle ponoć bywa - Pedrim i Gavim. Tak Duma Katalonii odwdzięcza się Lewandowskiemu za seryjne zdobywanie bramek.
Najstarsi kibice mogą pamiętać, że pierwszymi zagranicznymi piłkarzami, którzy strzelili gole na Camp Nou także byli Polacy. Konkretnie Henryk Szymborski i Władysław Sporek z reprezentacji Polski, którą FC Barcelona w 1957 roku zaprosiła na otwarcie nowego stadionu. Początkowo zagrać miała tam Legia, ale decyzją PZPN na prestiżowy mecz pojechała kadra Biało-Czerwony, historyczne szczególiki. Dziennikarka Ewa Wysocka pisała w tej swojej polsko-barcelońskiej książce, że po wszystkim Domenec Balmanya, szkoleniowiec Barcy, przyznał, że starcie było w pewnym sensie ustawione, gdyż przed jego startem ustalono, że premierowe trafienie musi należeć do Katalończyków.
W XX wieku Barcelona całkowicie niezależnie od tamtych prehistorycznych goli Szymborskiego i Sporka była niezwykle szczęśliwym miejscem dla polskiego futbolu. Raz, że Boniek i Belgia, a więc zakończone medalem MŚ 82'. Dwa, że odbywające się w niej igrzyska olimpijskie 1992, kiedy reprezentacja Janusza Wójcika sięgnęła po srebro. Ba, jest XXI wiek i trudno w to też może uwierzyć, ale aktualnie w szatni Blaugrany najliczniejszą nacją obcokrajowców są... Polacy, czyli Lewandowski i Szczęsny.
„Kto nie skacze, jest Polakiem!”
Ponad dekadę temu Michał Zaranek, nestor polskiego dziennikarstwa sportowego i znawca historii hiszpańskiej piłki, relacjonował w Przeglądzie Sportowym, że na Santiago Bernabeu zwykle czuje się nieswojo: „Jeszcze zanim na boisko wyjdą piłkarze Barcelony i Realu Madryt, z siedzeń zrywa się tłum kibiców i podskakując, skanduje: „Es polaco que no bote!”. Nad stadionem wznosi się chóralne: „Kto nie skacze, jest Polakiem!”. To już rytualne zachowanie fanów Królewskich. Ci z Barcelony odpowiadają im wtedy rymowanką, że lepiej być Polakiem niż hiszpańskim psem”.
W Polsce najpopularniejsza wersja tej przyśpiewki brzmi: „Kto nie skacze, ten z policji”, choć latami politycy PO i PiS w wiecowych okrzykach próbowali obelgi względem służb mundurowych przenieść na nazwiska czołowych polityków z wrogich sobie obozów, co tylko pokazuje, jak nadwiślański kraj druzgocąco podzielił się w XXI wieku. Drugorzędne, na początku lat 90. na radosnym podśpiewywaniu przyśpiewki „Es polaco que no bote!”, a więc „Kto nie skacze, jest Polakiem!” przyłapano Ramona Mendozę, prezesa Realu w latach 1985-1995. Działo się to po sprzątnięciu Barcelonie sprzed nosa Superpucharu Hiszpanii, na lotnisku w Madrycie, prezydentowi akompaniowała duża grupa kibiców Królewskich. Nie obrażali Polaków. Obrażali Katalończyków. Albo inaczej: obrażali Katalończyków i Polaków.
Katalończyk to Polak
Nigdy nie ustalono, dlaczego właściwie Katalończyków w Madrycie pogardliwie nazywa się Polakami. Nie ma to żadnego sensownego wytłumaczenia w historii, kulturze, nawet w żartach, wszystko oparta jest na dętych hipotezach, a prawda jest nudna: Polacy, bo tak. Kolejny fragment „Barcelona. Stolica Polski”:
„Katalończykom miano Polaków nie zostało im nadane z konkretnego powodu, ale jest wypadkową wielu wydarzeń, do których doszło na przestrzeni co najmniej dwustu lat. W zależności od miejsca i daty el polaco brzmiało bohatersko, przyjaźnie albo pogardliwie. Wręcz obelżywe zabarwienie miało po wojnie domowej, podczas dyktatury generała Francisco Franco. Wtedy nadużywali go frankiści, wojskowi i falangiści, czyli członkowie partii popierającej reżim, jedynej, jaka istniała w Hiszpanii w czasie dyktatury. Najdotkliwiej skutki owego przezwiska dotykały katalońskich rekrutów odbywających zasadniczą służbę wojskową. Wszyscy byli „Polakami”, za co często „nagradzano” ich dodatkową musztrą i wyzwiskami. Do dzisiaj obrywają też katalońscy politycy. Wciąż mówi się w Hiszpanii, że kiedy Katalończycy przekraczają próg Kortezów - centralnego parlamentu - to na ich cześć puszczane są Etiudy Chopina. W czasach Franco bycie Polakiem miało ośmieszać. Jednak Katalończycy ze swoim nieco przytłumionym, śródziemnomorskim temperamentem, zamiast odwracać się do nas plecami i wstydzić się, że w całej Hiszpanii przezywają ich Polakami, otworzyli przed nami ramiona. Dla Katalończyków byliśmy i jesteśmy daleką rodziną, z której są bardzo dumni. Chwalą nas za to, że nie ulegliśmy Rosji - tej carskiej, a potem tej niecarskiej, nie poddaliśmy się Niemcom, a wreszcie daliśmy przykład Europie: stawiliśmy czoło czerwonej Moskwie i niemal bez rozlewu krwi obaliliśmy komunizm. A do tego - podobnie jak kuzyni z Półwyspu Iberyjskiego - jesteśmy krnąbrni, solidarni, uparci, lubimy dobrze zjeść i wypić i jeśli trzeba, znajdziemy wyjście z każdej sytuacji”.
Wysocka pisze przy tym, że Katalończycy nawet nie muszą wiedzieć, gdzie Polska leży na mapie. Przytacza moment, w którym społeczność Barcelony na dobre przyswoiła polskość jako część tożsamości, za którą nie trzeba się wstydzić. 1996 rok, pisarz Manuel Vazquez Montalban wydaje książkę „Polak na dworze Króla Juana Carlosa”, w której „niemal bez wyjątku zastępuje słowo catalan określeniem polaco”. Montalban pisze: „Jestem Polakiem” i „Polska jest narodem wybranym i w niebie, i na ziemi”. To konstrukcja retoryczna: nadużywa słowa Polska, ale chodzi mu oczywiście o Katalonię.
W fachowych katalońskich opracowaniach czytam, że Polacy nieco przesadzają, kiedy w tym „Polacos”, którym w Madrycie z niewytłumaczalnego powodu określa się Katalończyków, a także w tym samym „Polacos”, którym przekornie sami określać zaczęli się Katalończycy, doszukują się gestu wielkiej narodowej przyjaźni. To raczej element niezrozumiałej z polskiej perspektywy wewnętrznej tożsamościowej wojenki w dwóch bijących sercach Hiszpanii. Nie zmienia to jednak faktu, że przywoływany już Marcelo Bechler z TNT Sports ma rację, mówiąc o pewnego rodzaju specyficznym uwielbieniu, jakim Katalończycy obdarzają tu zaskakująco liczną grupę Polaków. I to postaci dużo bardziej nieoczywiste niż Lewandowski czy nawet Szczęsny, którym w futbolu łatwo o masowe dowody miłości czy uznania.
Reporter Ryszard Kapuściński w Rzeczpospolitej opowiadał kiedyś o ceremonii przyjęcia tytułu doktora honoris causa na barcelońskim Uniwersytecie Ramona Llulla. Władze uczelni wiedziały, że autor „Wojny futbolowej” (szkoda, że w części zmyślonej!) między jedną podrożą do Afryki a drugą do upadającego imperium ZSRR uwielbia podyskutować chociażby na temat korzeni brazylijskiego Ronaldo Nazario albo fenomenu nigeryjskiego piłkarza Rashidiego Yekiniego, więc w ramach niespodzianki zorganizowały mu koszulkę z autografami piłkarzy Barcelony i darmowe wejście na mecz Dumy Katalonii. Książki Kapuścińskiego zawsze świetnie w Hiszpanii się sprzedawały. Jego przyjaciele twierdzili, że w pewnym momencie nie mógł spokojnie przejść się po Katalonii, żeby ktoś nie zatrzymał go z prośbą o autograf.
Katalończycy zaśmiewają się również przy lekturze Sławomira Mrożka, bardzo tu popularnego, choć prezentującego zupełnie inny stosunek do piłki nożnej: zawsze mówił, że ten sport nie ma najmniejszego sensu, choć jego satyryczne rysunki ukazywały się w nieistniejącej już gazecie „Piłkarz”. W Barcelonie szybko przekonałem się zresztą, że skojarzenia lokalsów z Polską wcale nie kończą się ani na Lewym, ani na Kapuścińskim, ani na Mrożku. Lepiej niż wielu rodaków znają na przykład twórczość Andrzeja Wajdy, Witolda Gombrowicza, Krystiana Lupy, Tadeusza Kantora, którzy przez całe lata mogli liczyć na przychylność barcelońskich odbiorców. Nic dziwnego, skoro Katalończycy potrafili tworzyć hitowe prześmiewcze programy telewizyjne - „Polonia”, gdzie dostawało się głównie śmietance towarzyskiej Madrytu i „Crackovia”, gdzie celem były absurdy hiszpańskiego futbolu.
Bydgoska rejestracja na Montjuic
Droga na Estadi Olimpic Lluis Companys przed meczem Barcelony z Las Palmas. Trzeba się nieźle napocić, żeby wejść na wzgórze Montjuic, jeśli oczywiście nie chce się wydawać pieniędzy na kolejkę linową. Wszędzie wokół Polacy i Polaków dzienne rozmowy. I to nie „Polacos”, a Polaków, jakby Katalończyków w ogóle nie było.
- O, Bydgoszcz - mówi ojciec do synka.
- Co Bydgoszcz?
- CB, rejestracja. Stoi tu samochód z Bydgoszczy.