Trudno oprzeć się wrażeniu graniczącemu z pewnością, że Robert Lewandowski w swojej optymalnej formie zakończyłby niedzielny mecz FC Barcelona z Athletikiem Bilbao przynajmniej z jednym trafieniem, o ile nie z dubletem. Trudno bowiem racjonalnie wytłumaczyć to, do czego doszło w 17. minucie, gdy Frenkie de Jong uruchomił Polaka kapitalnym prostopadłym podaniem. "Lewy" przyzwyczaił, że w takich sytuacjach zmienia się w maszynę do strzelania goli - wbiega w pole karne i z zimną krwią przystępuje do egzekucji. Tym razem popełnił jednak drobny techniczny błąd, zbyt daleko wypuszczając sobie piłkę. W ten sposób rzucił koło ratunkowe bramkarzowi gospodarzy. Julen Agirrezabala pierwszy dopadł do piłki, która padła ostatecznie jego łupem. Także jeden strzał głową Roberta Lewandowskiego mógł zakończyć się bramką. Za tamtą sytuację trudno go może ganić, lecz nasz napastnik nie był atakowany i przyzwyczaił nas, że w takich sytuacjach zwykł chociaż trafiać w światło bramki. Polak zanotował kilka zagrań znamionujących sporą klasę, lecz sporo była też takich, które kompletnie nie przystają do zawodnika o jego umiejętnościach. Demony sprzed drobnej kontuzji wróciły. Im prostsza sytuacja, tym większe problemy zdawała się stwarzać Robertowi Lewandowskiemu. A jeszcze na początku sezonu nasz snajper zachwycał finezją. Dryblował, zagrywał piętkami, w zdumiewający sposób potrafił obsłużyć kolegów. Powiedzieć więc, że nie był to wymarzony powrót do gry Polaka, to jak nie powiedzieć nic. Zobacz także: Athletic Bilbao - FC Barcelona. Robert Lewandowski zmiażdżony po meczu ligowym! Gromy pod adresem polskiego napastnika FC Barcelona. Robert Lewandowski wciąż w kryzysie. Pomoże... teoria keczupowa? Oczywiście, nie można wyciągać "Lewego" z kontekstu całej drużyny, która nie zanotowała w niedzielę wybitnego spotkania. W oczy - w myśl zasady "docenisz, gdy stracisz" - rzucał się przede wszystkim brak Pedriego, który w wielu meczach potrafił upłynnić niemal każdy atak Barcelony. Dla "Dumy Katalonii" był to kolejny mecz "przepchnięty kolanem". Ale taką wygraną należy docenić, zwłaszcza na wielce niewdzięcznym terenie, jakim jest obiekt "Lwów" z Bilbao. Barcelona jest w tym sezonie do bólu pragmatyczna i potrafi wygrywać nawet takie mecze, w których nie wszystko układa się po jej myśli. Wygrana 1:0 zdaje się być w tym sezonie ligowym ulubionym wynikiem podopiecznych Xaviego Hernandeza. Może nie są to triumfy cieszące oko kibiców, lecz każdy z nich stanowi spory krok w stronę wymarzonego mistrzostwa Hiszpanii. A zwycięzców się nie sądzi. Trudno też sądzić Roberta Lewandowskiego, choć jego słabszy moment niepokojąco się wydłuża i trwa już niemal od mistrzostw świata w Katarze. A wobec problemów zdrowotnych wielu naszych kadrowiczów, reprezentacja Polski potrzebuje swojego kapitana w najwyższej dyspozycji. Tymczasem "Lewy" wpadł w błędne koło przeciętnych występów, z którego nie potrafi się wydostać. Trudno już winić za to jego ewentualne problemy fizyczne, bowiem w ostatnim czasie miał czas na odpoczynek, a w niedzielę rozegrał całe spotkanie. W przypadku jakiejkolwiek niepewności w kwestii stanu zdrowia swojego podopiecznego Xavi Hernandez prawdopodobnie nie zdecydowałby się na taki ruch, zwłaszcza, że już w niedzielę Barcelonę czeka ligowy mecz z Realem Madryt, który de facto może przesądzić o losie tytułu mistrzowskiego. Być może Robertowi Lewandowskiemu pomoże... teoria keczupowa, którą wygłosił niegdyś słynny napastnik Ruud van Nistelrooy. Holender zwykł mówić, że bramki są właśnie jak keczup - gdy naciska się zbyt mocno, nie padają, ale gdy już zaczną, to wszystkie naraz. W sześciu ligowych meczach w 2023 roku Robert Lewandowski trafił do siatki tylko - jak na swoje standardy - dwukrotnie. Teraz potrzebuje meczu, w którym uderzy pięścią w stół i ponownie pokaże, kto rządzi na murawie. A czy jest ku temu lepsza okazja, niż starcie z Realem Madryt? Sprawdź również: Niebywałe sceny w Hiszpanii! Kibice uderzyli w Roberta Lewandowskiego i FC Barcelona. To echa po aferze! Posypały się... banknoty