Joachim Marx to jedna z legend Ruchu lat 70. "Niebiescy" byli najmocniejsi w Polsce kiedy drużyna Kazimierza Górskiego święciła największe triumfy. Najlepszym napastnikiem tamtej drużyny był Marx, który - od kiedy z Ruchu odszedł do Racingu Lens - mieszka we Francji. Paweł Czado, Interia: W kwietniu przeszedł pan koronawirusa. Jak czuje się pan teraz? Joachim Marx: Dziękuję, nie narzekam. Czasami tylko czuję się bardzo zmęczony, ale przecież mam 76 lat, więc mogę (uśmiech). Ale ogólna sytuacja we Francji - jak w całej Europie - znowu jest zła i trochę boję się gdziekolwiek pójść. Mówi się, że wrócą stare obostrzenia, które były nakładane i ściągane już dwukrotnie. Żeby wyjść z domu trzeba było mieć przy sobie przepustkę, wyjście było uzasadnione tylko w pięciu przypadkach - można było pójść do pracy, lekarza, apteki, sklepu i załatwić sprawy sądowe. Ale francuska piłka ligowa jednak działa, choć bez publiczności. W środę Lens, z którym był pan związany m.in. jako piłkarz i jako trener, po zaciętym meczu, przegrał z Olympique Lyon 2-3. Oglądał pan? - Tylko chwilę zerkałem. Szczerze mówiąc, nie mogę oglądać meczów Lens. Za bardzo się denerwuję, za bardzo to przeżywam. Lens nie gra źle, zajmuje ósme miejsce w tabeli, ale emocje zbyt wielkie. W naszych czasach Lens przez kilka lat nie przegrywało u siebie, teraz nie ma się tej pewności. Ale nam zawsze pomagała świetna publiczność, na stadion zawsze przychodziło mnóstwo ludzi. Ale myślę sobie, że dziś piłkarze powoli przyzwyczają się do tego, że grają na pustych stadionach i - paradoksalnie - czasami może im to wręcz pomagać. Lyon często nie umiał u siebie wygrywać przy pełnych trybunach, teraz jest inaczej. W przeszłości w Lens grało wielu polskich piłkarzy. Między innymi: Eugeniusz Faber, Grzegorczyk, Paweł Orzechowski, Walter Winkler, pan, Roman Ogaza, Mirosław Tłokiński... Ostatnim był chyba Jacek Bąk. Teraz to się zmieniło. - A wie pan, że do Lens mógł trafić także... Robert Lewandowski? Dostałem informację od kolegi, że jest taki młody, zdolny piłkarz. Polecałem go do klubu, kiedy jeszcze grał w Zniczu Pruszków, ale uznali, że jeśli gra w Polsce na drugim poziomie rozgrywek to będzie raczej za słaby. Potem, kiedy występował w Lechu, docenili jego klasę i chcieli ściągnąć. Rozmawiałem z jego ówczesnym menedżerem Cezarym Kucharskim, ale wtedy Lewandowski był już zbyt drogi. Do Lens polecałem też choćby Edina Dżeko, kiedy grał jeszcze w Teplicach, ale wtedy francuski klub też się nie zdecydował. Lewandowski, w sondzie "Piłki Nożnej", został uznany najlepszym polskim piłkarzem wszech czasów, a niedawno wybrano go Piłkarzem Roku FIFA. - To rzeczywiście fantastyczny zawodnik. Wiem, że dla pana najlepszym piłkarzem był Ernest Wilimowski, ja z kolei jestem pod wrażeniem klasy Włodka Lubańskiego. Dla mnie najbardziej utalentowany, do dziś żałuję, że kontuzja pokrzyżowała mu karierę... A Polacy w Lens? Zaczęło się od Gienka Fabera, który był pierwszy, a potem zaczął ściągać następnych zawodników. Dziś rzeczywiście nie ma w tym klubie piłkarza z Polski, choć muszę powiedzieć, że w Lens i okolicach ciągle żyje duża społeczność, która chętnie widziałaby w klubie jakiegoś polskiego piłkarza. Kiedy ja przychodziłem do Lens w 1975 roku, podkreślano, że wyjeżdżam na Zachód, gdzie wszystko jest lepsze. Ale to nie była do końca prawda. Wtedy we francuskim futbolu stadiony były przestarzałe i niedoinwestowane. Zdziwiłem się, że warunki treningowe w Gwardii Warszawa i Ruchu Chorzów, gdzie grałem wcześniej były lepsze. A były! Kiedy przychodziła zła pogoda, mrozy, stadion w Lens, który był własnością miasta był zamykamy, a my nie mieliśmy gdzie trenować. Dziś trudno w to uwierzyć, ale... biegaliśmy po ulicach albo szliśmy na korty. Tam ściągaliśmy słupki do naciągania siatek z kilku sąsiednich kortów i tym sposobem mieliśmy płytę do treningu. A przecież w Lens zdobywałem wicemistrzostwo Francji! Kiedy pojechałem do Nimes, gdzie grał Janek Domarski szatnie były za boiskiem, w oknach kraty, żeby piłka nie rozbiła szyby. Pytam go, gdzie główne boisko, a on mi na to, że to właśnie jest to boisko... To jednak szybko się zmieniło. - To prawda. Francuzi zaczęli inwestować w futbol na różny sposób: jeszcze w 1974 roku zdecydowano, że klub, który gra we francuskiej ekstraklasie musi prowadzić szkółkę. A potem Gerard Houllier zaczął tworzyć tzw. Pôle espoirs, centra formacyjne dla młodzieży prowadzone przez federację. To on był jednym z ojców najbardziej znanej z tych akademii piłkarskich - Clairefontaine. Nadeszła rewolucja szkolenia, Gerard zawsze powtarzał, że najważniejsza jest technika. Powstało kilka takich centrów szkolenia, cała sieć. Jako że Gerard urodził się w Pas-de-Calais, jedna z nich zaczęła działać w Lievin, niedaleko Lens. Przez 11 lat, między 1995 a 2006 rokiem byłem w niej dyrektorem. Początkowo był to eksperyment, ale szybko się sprawdził. W Lievin wychowali się m.in. Gael Kakuta (trafił do Chelsea, po latach wrócił do Lens - przyp. aut.), Serge Aurier (dziś Tottenham, przyp. aut.), Raphael Varane (dziś Real Madryt, przyp. aut.) i Timothee Kolodziejczak (kiedyś m.in. Sevilla, dziś St. Etienne - przyp. aut.). Gaela Kakutę prowadziłem podczas moich dwóch ostatnich lat pracy. Kiedy się żegnałem, on odchodził do Chelsea. Żałowałem tego, bo to drobny piłkarz o wspaniałej technice, który bardziej pasowałby do innego klubu. Londyńczycy wyłożyli jednak pieniądze, a rodzina Gaela nie była bogata, właściwie ją utrzymywał. W Lievin zasady były jasne: prowadziliśmy chłopaków między 12. a 15. rokiem życia. Przez cały tydzień trenowali, mieszkali wspólnie, dopiero na weekend wyjeżdżali na mecze klubów, do których należeli. Dziś reprezentacja Francji to mistrz świata. Może zajść daleko w tegorocznych mistrzostwach Europy? - Wiadomo, że może, ale wydaje mi się, że nie wszyscy młodzi piłkarze robią spodziewane postępy. Choćby Kylian Mbappe: wydaje mi się, że przy Neymarze jakby trochę się zatracił. Od niego wymaga się goli, a z tym jest różnie. Z Ruchem dwa razy zdobywał pan mistrzostwo Polski, mieliście wtedy świetną pakę. Śledzi pan co dzieje się u "Niebieskich"? - Oczywiście, na bieżąco! Istnieje klubowa telewizja, oglądam więc relacje i widzę, że obecni piłkarze Ruchu wygrywają, a przy okazji zdobywają naprawdę wspaniałe bramki! One są po prostu ładne, po dynamicznych akcjach i pięknych strzałach. Jakby Ruch grał w I lidze! Oczywiście, chodzi mi o Ekstraklasę, ale ciągle do tego obecnego nazewnictwa nie mogę się przyzwyczaić... Za moich czasów I liga była w Polsce najwyższą klasą rozgrywkową. Ostatni raz na Ruchu byłem kilka lat temu. Grał wtedy jeszcze w Ekstraklasie. Przyjechałem zobaczyć Mariusza Stępińskiego. Dla Lens był zbyt drogi, ostatecznie trafił do Nantes. "Niebieskim" życzę oczywiście awansu, jak najszybszego powrotu do Ekstraklasy. Boli mnie tylko, że nie powstaje nowy stadion. W Polsce nawet niektóre małe kluby, często bez większych sukcesów, dysponują nowoczesnymi obiektami, a Ruch nie może się go doczekać. Nie rozumiem tego. Szkoda... Ale, ale: muszę dodać, że dziś rano przyszła do mnie niebieska paczka z klubu z pięknymi pamiątkami. Jestem wdzięczny, bardzo mi miło, że o mnie pamiętali. Chciałem przyjechać na stulecie, przez pandemię to się nie udało. Może uda się na 101-lecie? Życzę, żeby teraz się powiodło, klub na to zasługuje. Podoba mi się, że wokół Ruchu panuje teraz dobra atmosfera i kibice są zainteresowani tym, co się w nim dzieje. Rozmawiał: Paweł Czado