Islandzkie wulkany przypomniały o sobie dzisiaj, akurat w czasie, kiedy do meczu w Rejkjawiku przygotowuje się Lech Poznań. Ryzyko wybuchu wulkanu Fagradalsfjall, około 40 kilometrów od stolicy kraju, jest możliwe w "nadchodzących dniach lub tygodniach". Jego stopień jest "znaczny" - ogłosił we wtorek wieczorem islandzki urząd ds. monitorowania pogody i klimatu IMO. Ponad dwanaście lat temu dużo mocniejszego psikusa całej Europie zrobił inny wulkan, Eyjafjallajokull, który sparaliżował ruch lotniczy między krajami Starego Kontynentu. W tym czasie były rozgrywane półfinały Ligi Mistrzów. W jednej z par rywalizowały ze sobą FC Barcelona i Inter Mediolan. Kataloński klub z powodu unoszących się w powietrzu drobinek został zmuszony, by do Mediolanu udać się nie samolotem, a autokarem. Ogółem w tamtym czasie na przeszło tydzień swój ruch zamknęło ponad 20 lotnisk na całym kontynencie. Barcelona ostatecznie przegrała tamten mecz 1-3 i nie była w stanie odrobić tej straty w rewanżu. Ciężko stwierdzić na ile wpływ na to miała przymusowa podróż drogą lądową, pewnym jest jednak, że to nie jedyny piłkarski element, na jaki wpływ miał Eyjafjallajokull. W kwietniu 2010 roku Robert Lewandowski był na najlepszej drodze do zostania królem strzelców Ekstraklasy, a jego Lech Poznań wciąż toczył, jak się miało później okazać skuteczną, pogoń za liderującą w lidze Wisłą Kraków. Ostatecznie korona najlepszego strzelca i mistrzowski tytuł pozwoliły mu odejść do Borussii Dortmund, ale mało brakowało, a zamiast za zachodnią granicę, napastnik udałby się na Wyspy Brytyjskie. W tamtym okresie wielką chęć na sprowadzenie Polaka miało grające w Premier League Blackburn, prowadzone przez Sama Allardyce`a. Angielski trener był na tyle dużym fanem talentu Lewandowskiego, że osobiście udał się do Polski, by z nim porozmawiać i przekonać do przenosin. Islandzki wulkan znów daje o sobie znać. Kiedyś zablokował transfer Lewandowskiego - Po jednym z meczów spotkałem się z Allardyce`m i odniosłem wrażenie, że to dobry człowiek i trener. Specjalnie przyjechał do nas, by mnie zobaczyć, to było miłe. Przekazał mi wtedy, że jest gotowy, by sprowadzić młodego zawodnika, który ma w sobie coś nowego, co może przerodzić się w coś specjalnego. Sam chciałem zobaczyć, jak prezentuje się klub, jego centrum treningowe i warunki do rozwoju - przyznawał po latach Lewandowski. - Byliśmy zachwyceni piłkarzem, wraz z szefem klubu ustaliliśmy, że zapłacimy około 8 milionów euro, na co zgodził się Lech, a Lewandowski miał przylecieć do Blackburn - wspominał z kolei w rozmowie z Talk Sport Sam Allardyce. Rozmowa musiała być całkiem owocna, bo Lewandowski był gotowy, by wsiąść w samolot i udać się do Anglii, by zobaczyć jak klub wygląda od środka, a za tym najprawdopodobniej poszłoby ustalenie indywidualnych warunków kontraktu. Inne zdanie w tym temacie miał jednak wspomniany Eyjafjallajokull. Allardyce, wraz z klubowymi oficjelami, już czekali na Lewandowskiego na lotnisku w Manchesterze, kiedy okazało się, że nie tylko jego samolot, ale też żaden inny w tym terminie nie przyleci. - Czekaliśmy na lotnisku, loty się nie odbywały, a tydzień czy dwa później Lewandowski już był zawodnikiem Borussii Dortmund - wspomina angielski menedżer. Lewandowski ostatecznie zamiast do Anglii, trafił do Niemiec za około 5 milionów euro, a resztę tej historii już doskonale znamy. To, jak potoczyłaby się kariera kapitana reprezentacji Polski, gdyby jednak zdecydował się przenieść do Blackburn pozostaje więc w kategorii założeń "Co by było, gdyby?". - Myślę, że bym sobie poradził, gdybym trafił do Blackburn, ale na pewno to zmieniło moje życie. Kto wie, czy gdybym wtedy poleciał do Blackburn, to nie zostałbym tam już na stałe - dodaje w swoich wspomnieniach Lewandowski. Wątki Lewandowskiego i Allardyce`a rozeszły się wtedy w dwóch zupełnie różnych kierunkach. Polak lata później stał się najlepszym piłkarzem świata, a angielski trener co prawda został nawet selekcjonerem reprezentacji Anglii, ale musiał zrezygnować z tej funkcji zaledwie po jednym meczu, w związku z korupcyjnym skandalem. Samo Blackburn z kolei dwa lata po próbie pozyskania Lewandowskiego spadło z ligi i od tamtego czasu mozolnie próbuje wrócić na dawny poziom. Jest to droga wyboista, bo w międzyczasie w 2017 roku przydarzył się kolejny spadek, tym razem do League 1. Klub szybko wrócił jednak na zaplecze Premier League i teraz coraz głośniej myśli o walce o powrót do elity. W 2010 roku Lewandowskiego i Barcelonę łączył tylko i wyłącznie fakt, że w obu przypadkach wulkan zepsuł im planowaną podróż samolotem. Teraz Polak przygotowuje się do oficjalnej prezentacji na Camp Nou, a klub musi otwierać kolejne sektory, by zmieścić kibiców, chcących zobaczyć "Lewego" w ich koszulce. Może po zakończeniu piłkarskiej przygody powinien on udać się na tą przepiękną wyspę i podziękować zasłużonemu Eyjafjallajokullowi za "pomoc" w poprowadzeniu kariery?