Islandzki wulkan znów płata figle. 12 lat temu zablokował transfer Lewandowskiego
Od wielu dni emocjonujemy się przejściem Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony, ale kto wie, czy w ogóle byłoby się czym emocjonować, gdyby nie siły natury. 14 kwietnia 2010 roku na Islandii wybuchł wulkan Eyjafjallajokull, czym wpłynął nie tylko na ruch komunikacyjny większości Europy, ale także na przyszłość najlepszego zawodnika w historii naszego kraju.

Islandzkie wulkany przypomniały o sobie dzisiaj, akurat w czasie, kiedy do meczu w Rejkjawiku przygotowuje się Lech Poznań. Ryzyko wybuchu wulkanu Fagradalsfjall, około 40 kilometrów od stolicy kraju, jest możliwe w "nadchodzących dniach lub tygodniach". Jego stopień jest "znaczny" - ogłosił we wtorek wieczorem islandzki urząd ds. monitorowania pogody i klimatu IMO.
Ponad dwanaście lat temu dużo mocniejszego psikusa całej Europie zrobił inny wulkan, Eyjafjallajokull, który sparaliżował ruch lotniczy między krajami Starego Kontynentu. W tym czasie były rozgrywane półfinały Ligi Mistrzów. W jednej z par rywalizowały ze sobą FC Barcelona i Inter Mediolan.
Kataloński klub z powodu unoszących się w powietrzu drobinek został zmuszony, by do Mediolanu udać się nie samolotem, a autokarem. Ogółem w tamtym czasie na przeszło tydzień swój ruch zamknęło ponad 20 lotnisk na całym kontynencie.
Barcelona ostatecznie przegrała tamten mecz 1-3 i nie była w stanie odrobić tej straty w rewanżu. Ciężko stwierdzić na ile wpływ na to miała przymusowa podróż drogą lądową, pewnym jest jednak, że to nie jedyny piłkarski element, na jaki wpływ miał Eyjafjallajokull.
W kwietniu 2010 roku Robert Lewandowski był na najlepszej drodze do zostania królem strzelców Ekstraklasy, a jego Lech Poznań wciąż toczył, jak się miało później okazać skuteczną, pogoń za liderującą w lidze Wisłą Kraków. Ostatecznie korona najlepszego strzelca i mistrzowski tytuł pozwoliły mu odejść do Borussii Dortmund, ale mało brakowało, a zamiast za zachodnią granicę, napastnik udałby się na Wyspy Brytyjskie.
W tamtym okresie wielką chęć na sprowadzenie Polaka miało grające w Premier League Blackburn, prowadzone przez Sama Allardyce`a. Angielski trener był na tyle dużym fanem talentu Lewandowskiego, że osobiście udał się do Polski, by z nim porozmawiać i przekonać do przenosin.
Islandzki wulkan znów daje o sobie znać. Kiedyś zablokował transfer Lewandowskiego
- Po jednym z meczów spotkałem się z Allardyce`m i odniosłem wrażenie, że to dobry człowiek i trener. Specjalnie przyjechał do nas, by mnie zobaczyć, to było miłe. Przekazał mi wtedy, że jest gotowy, by sprowadzić młodego zawodnika, który ma w sobie coś nowego, co może przerodzić się w coś specjalnego. Sam chciałem zobaczyć, jak prezentuje się klub, jego centrum treningowe i warunki do rozwoju - przyznawał po latach Lewandowski.
- Byliśmy zachwyceni piłkarzem, wraz z szefem klubu ustaliliśmy, że zapłacimy około 8 milionów euro, na co zgodził się Lech, a Lewandowski miał przylecieć do Blackburn - wspominał z kolei w rozmowie z Talk Sport Sam Allardyce.

Rozmowa musiała być całkiem owocna, bo Lewandowski był gotowy, by wsiąść w samolot i udać się do Anglii, by zobaczyć jak klub wygląda od środka, a za tym najprawdopodobniej poszłoby ustalenie indywidualnych warunków kontraktu.
Inne zdanie w tym temacie miał jednak wspomniany Eyjafjallajokull. Allardyce, wraz z klubowymi oficjelami, już czekali na Lewandowskiego na lotnisku w Manchesterze, kiedy okazało się, że nie tylko jego samolot, ale też żaden inny w tym terminie nie przyleci.
- Czekaliśmy na lotnisku, loty się nie odbywały, a tydzień czy dwa później Lewandowski już był zawodnikiem Borussii Dortmund - wspomina angielski menedżer.
Lewandowski ostatecznie zamiast do Anglii, trafił do Niemiec za około 5 milionów euro, a resztę tej historii już doskonale znamy. To, jak potoczyłaby się kariera kapitana reprezentacji Polski, gdyby jednak zdecydował się przenieść do Blackburn pozostaje więc w kategorii założeń "Co by było, gdyby?".
- Myślę, że bym sobie poradził, gdybym trafił do Blackburn, ale na pewno to zmieniło moje życie. Kto wie, czy gdybym wtedy poleciał do Blackburn, to nie zostałbym tam już na stałe - dodaje w swoich wspomnieniach Lewandowski.
Wątki Lewandowskiego i Allardyce`a rozeszły się wtedy w dwóch zupełnie różnych kierunkach. Polak lata później stał się najlepszym piłkarzem świata, a angielski trener co prawda został nawet selekcjonerem reprezentacji Anglii, ale musiał zrezygnować z tej funkcji zaledwie po jednym meczu, w związku z korupcyjnym skandalem.
Samo Blackburn z kolei dwa lata po próbie pozyskania Lewandowskiego spadło z ligi i od tamtego czasu mozolnie próbuje wrócić na dawny poziom. Jest to droga wyboista, bo w międzyczasie w 2017 roku przydarzył się kolejny spadek, tym razem do League 1. Klub szybko wrócił jednak na zaplecze Premier League i teraz coraz głośniej myśli o walce o powrót do elity.
W 2010 roku Lewandowskiego i Barcelonę łączył tylko i wyłącznie fakt, że w obu przypadkach wulkan zepsuł im planowaną podróż samolotem. Teraz Polak przygotowuje się do oficjalnej prezentacji na Camp Nou, a klub musi otwierać kolejne sektory, by zmieścić kibiców, chcących zobaczyć "Lewego" w ich koszulce. Może po zakończeniu piłkarskiej przygody powinien on udać się na tą przepiękną wyspę i podziękować zasłużonemu Eyjafjallajokullowi za "pomoc" w poprowadzeniu kariery?
Zobacz również:
- A więc jednak. Kulesza wreszcie wybrał, padło nazwisko. "Cele, kontrakt, sztab!"
- Szalony pomysł szwedzkiego dziennikarza. Tak chciał przechytrzyć Polki, trener aż niedowierzał
- Szczęsny już podpisał. Teraz głośno o kolejnym Polaku w La Liga. Wyciekła kwota
- Do Polek dotarły świetne wieści. „Było wielkie wow!”