Festiwal bicia w Lewandowskiego. To on musiał wyjść na złego
Z konfliktami jest tak, że rzadko kiedy ktoś w nich jest całkiem dobry albo całkiem zły. Dokładnie tak samo sprawa wygląda w konflikcie Michała Probierza i Roberta Lewandowskiego, choć gdyby wsłuchać się w przedmeczową konferencję, była ona obliczona na dwie sprawy – przedstawienie właściwej – zdaniem Michała Probierza - wersji zdarzeń oraz uderzanie w byłego już kapitana reprezentacji.

Sprawa oburza, bo nie dotyczy pierwszego lepszego piłkarza, a żywej legendy polskiej piłki, dla wielu najlepszego zawodnika w naszej historii, dla pokolenia dzisiejszych 20- i 30-latków - bezwzględnie najlepszego. Bicie w Lewandowskiego przychodzi zaskakująco łatwo, mimo że mowa o piłkarzu, o którym za sto lat osoby grzebiące w annałach polskiego futbolu będą mówić: ale to musiał być kozak. Zbigniew Boniek mawia, że Lewandowski jest problemem dla rywali, nie dla nas. Wsłuchując się w głosy z obecnej kadry - jest dokładnie na odwrót.
Michał Probierz nie widzi problemu z pozbawieniem Lewandowskiego opaski przez telefon - bo nie o sam fakt przekazania jej w ręce Piotra Zielińskiego chodzi. Na zarzut w tej sprawie odpowiada, że telefon jest dziś normalnym środkiem komunikacji, tak jakby za normę miał uznać sytuację, w której sam byłby przez ten telefon zwolniony. Nie to jest jednak w tej sprawie najgorsze.
Wsłuchując się w konferencję prasową, Lewandowski miał wyjść na tego najgorszego. Każda wypowiedź - z wyjątkiem tych oddających jego piłkarskie umiejętności, bo tylko tego brakowało, by ktoś je zaczął podważać - obliczona była na zrobienie z niego człowieka, z którym może być tylko pod górkę. Już w pierwszym oświadczeniu Michała Probierza, zanim zaczęły padać pytania, trzykrotnie zostały wyprowadzone ciosy.
Michał Probierz: Usłyszałem, że opaska nic nie znaczy
Probierz mówił: - Gdy przekazałem Robertowi informację o tym, że chcę zmienić kapitana, usłyszałem, że opaska nic nie znaczy i że w tym zespole nic to nie zmieni.
Miało to zabrzmieć, jak lekceważenie opaski przez Lewandowskiego, natomiast można się zastanawiać, czy napastnik nie miał na myśli faktu (faktu!), że przy tylu problemach z grą, jej organizacją, kontrolowaniu rywala i ogólnym bajzlu, jaki rządzi na murawie od wielu miesięcy, że to, kto jest kapitanem, nie ma większego znaczenia. Że to znika w natłoku problemów i czy z opaską wyjdzie Lewandowski, Zieliński, czy ktokolwiek inny - problemy się nie rozwiążą.
Idziemy dalej. Probierz wspomina, że po pierwszym telefonie do Lewandowskiego, rozmawiał z nim drugi raz. Tym razem to piłkarz dzwonił (a selekcjoner oddzwonił, bo pierwotnie nie był w stanie odebrać) z propozycją, że może zrzec się opaski i by sprawę przedstawić w ten sposób. Probierz się nie zgodził, bo "to była jego decyzja". Zostawiając gdzieś z boku dywagacje, jakie rozwiązanie byłoby tu najlepsze, czemu miało służyć przedstawienie tej rozmowy? Nie pisały o niej media, nie wyciekło poza dwójkę Probierz - Lewandowski. Selekcjoner zawsze pieczołowicie chronił treści rozmów prywatnych, tutaj z chęcią ją ujawnił. W końcu jest szansa, by ktoś sprawę zinterpretował jako chęć dbania o wizerunek kosztem reprezentacji.
W czasie dwuminutowego przemówienia zmieściły się jeszcze słowa o tym, że najważniejsza jest drużyna. Cóż, wynika z nich, że Lewandowskiego należało opaski pozbawić błyskawicznie, a nie w cywilizowany sposób, na przykład w czasie trzech miesięcy dzielącym dwa zgrupowania. Zwłaszcza, że Lewandowskiego aktualnie nie ma na kadrze, więc i tak ktoś inny musiałby wyprowadzić drużynę w Helsinkach. Ale dobrze - przynajmniej można sobie wyobrazić, że w takim razie drużyna z upokorzonym Lewandowskim będzie mocniejsza. Poczekamy, zobaczymy.
Jedna szpilka była nawet zabawna, gdy Probierz - nawiązując do rzekomego spięcia o piosenkę Sylwii Grzeszczak "Małe rzeczy", którą ironicznie miał pewnego razu włączyć Lewandowski (uderzając w selekcjonera apelującego o cieszenie się z małych rzeczy) - odpowiedział, że włączył Republikę i utwór ze słowami "gdzie są moi przyjaciele" (dając tym samym pstryczka w nos Lewandowskiemu - wszak cała sytuacja pokazuje, że ten piłkarz nie miał zbyt wielu przyjaciół w kadrze).
Tutaj naprawdę nie chodzi o decyzję o pozbawieniu opaski, bo samemu faktowi trudno się dziwić. Lewandowski nie był wymarzonym kapitanem dla swoich kolegów z szatni, funkcjonował trochę jak oddzielny byt. Nigdy nie było poczucia, że scala zespół i sprawia, że ten jest dzięki niemu mentalnie silniejszy. Nie ciągnął za sobą innych, czasem jego przemówienia brzmiały sztucznie. Opinia, którą usłyszałem w poniedziałek na własne uszy - brzmiąca: ten zespół wreszcie będzie miał kapitana - nie wzięła się znikąd. Chodzi jedynie o to, jak ta sprawa jest ogrywana.
Michał Probierz przekonuje, że nie pozbawił swojego napastnika miejsca w zespole. Jednocześnie nie rozumie, że prowadząc taką, a nie inną interakcję z Lewandowskim, stąpa po bardzo cienkim lodzie. Jest zbyt doświadczonym człowiekiem, by nie zdawać sobie sprawy, jak to się mogło skończyć. Samoistnym usunięciem się piłkarza, który rozegrał w biało-czerwonej koszulce 158 meczów i strzelił 85 goli.
Oczywiście wszystko dla dobra drużyny.