Zanany z występów na piłkarskich boiskach całego świata Łukasz Gikiewicz - były mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław - podczas Euro 2024 zadebiutował w nowej dla siebie roli. Na turniej w Niemczech udał się w roli reportera i eksperta Interii, relacjonując to, co działo się w sercu wydarzeń, zwłaszcza wokół reprezentacji Polski. Po zakończeniu fazy grupowej, podobnie jak nasza kadra, wrócił natomiast do kraju, dzieląc się swoimi opiniami w programie "Gramy Dalej", podsumowującym każdy kolejny dzień meczowy mistrzostw Europy. Zaskakująca decyzja Niemców. Kuriozalny widok. Chodzi o Lewandowskiego Tomasz Brożek: Już dziś rozegrany zostanie wielki finał Euro 2024. Hiszpania czy Anglia - kto twoim zdaniem powinien go wygrać i dlaczego? Łukasz Gikiewicz, ekspert Interii: - Jestem za Hiszpanią, która od pierwszego meczu i zwycięstwa nad Chorwacją pokazuje klasę. Jako pierwsza drużyna w historii mistrzostw Europy wygrała sześć meczów z rzędu. Mam nadzieję, że dzisiaj dołoży do tej serii siódme spotkanie. - Anglicy do tej pory przeciskali się przez kolejne fazy turnieju. W półfinale, w pierwszej połowie zagrali swoje najlepsze 45 minut na tym turnieju. W drugiej strzelili gola, bo sami sobie winni Holendrzy zbyt głęboko cofnęli się do obrony. Zadecydowała też głębia ławki rezerwowych, na której kadra "Oranje" nie miała wartościowych zawodników, którzy mogliby wejść i skutecznie zastąpić podmęczonych kolegów. Anglicy to wykorzystali i wygrali. Ale w finale - jak wspomniałem - stawiam na Hiszpanów. Chcę, by wygrała piłka ofensywna, nastawiona na atak. Pełna poezji i młodości. Nico Williams, Lamine Yamal, Dani Olmo. Wydaje mi się, że to oni będą błyszczeć w Berlinie i z tej trójki wybierzemy MVP całych mistrzostw Europy. Wszyscy zachwycają się grą Hiszpanii. Na czym polega właściwie polega jej magia? Co czyni ją tak wyjątkową drużyną na tym Euro? - Hiszpania ma młodość na skrzydłach. I znacząco zmieniła swój styl gry. Odpoczywa bez piłki, nie panikuje. A później wyprowadza cios. Potrafi zaprosić rywala na własną połowę, a wtedy wystarczy jedno długie zagranie i pada gol. Tak było chociażby w spotkaniu z Gruzją. Nico Williams i Lamine Yamal robią różnicę. W chwilach, gdy brakowało ich na murawie, gra Hiszpanów nie funkcjonowała już tak dobrze. - Sporo krytyki zbiera Alvaro Morata. Ale tak naprawdę on schodzi bardzo głęboko i często rozgrywa piłkę. A wówczas za jego plecy wbiegają ci szybcy zawodnicy. I za to chwała dla hiszpańskiego napastnika. Bo może nie zdobywa bramek, ale wykonuje naprawdę ciężką pracę na rzecz swojej drużyny, czego zwykły kibic często nie zauważa. On pozwala rozwinąć skrzydła temu genialnemu duetowi, który pokazuje, że przyszłość futbolu jest w szybkości, dryblingu i grze jeden na jednego. Co robił nastoletni Łukasz Gikiewicz dzień po swoich 17. urodzinach? Bo wspomniany Lamine Yamal przygotowuje się do wielkiego finału. Jak genialny jest to piłkarz i gdzie jest jego piłkarski sufit? - Co ja wtedy robiłem? Sam teraz nie pamiętam. Na pewno nie byłem w tym miejscu, co on. Bo to zdarza się niezwykle rzadko. Lamine Yamal posiada nietuzinkowe umiejętności. Pokazał to w Barcelonie. A wszystko dzięki Xaviemu - trenerowi, który pozwolił mu wypłynąć na szerokie wody. Musisz mieć to szczęście, by trener zauważył cię i posłał do boju w odpowiednim dla ciebie momencie. A tak było w tym przypadku. Lamine Yamal już w Barcelonie pokazał, że potrafi świetnie grać w piłkę. Zobaczmy, jakie jest życie. Rok temu walczył w barwach Hiszpanii na mistrzostwach Europy do lat 17. A dziś wystąpi w finale Euro w pierwszej reprezentacji. I to od niego będzie dużo zależało. Lewa noga, drybling, balans ciała, gra tyłem do bramki - on ma to wszystko. Takie słowa słyszane z każdej strony w wieku 17 lat mogą namieszać w głowie... - A to nie koniec zagrożeń. Trzeba jednak uważać, by nie spotkało go to, co Pedriego. W przypadku jego kolegi z szatni Barcelony organizm w pewnym momencie nie wytrzymał ogromu obciążeń związanych z nieustannym rozgrywaniem spotkań w tak młodym wieku. Futbol się zmienia, w tych czasach gra toczy się na ogromnej intensywności, przez co przeciążenia są jeszcze większe. Trzeba więc troszczyć się o to, by Lamine Yamal rozwijał się, jak należy i by kontuzje nie zahamowały jego kariery. Bo ma wszystko, by za kilka lat sięgnąć po Złotą Piłkę. Jestem o tym przekonany. Komunikat UEFA, a potem takie słowa. Sensacyjne wyznanie bohatera Anglików Nie tylko Lamine Yamal zanotował w Niemczech debiut na mistrzostwach Europy. Zrobiłeś to także ty - w roli szalejącego reportera. Jak odnalazłeś się w tych nowych dla siebie okolicznościach? - Robiłem to, co kocham. Czyli byłem w centrum wydarzeń piłkarskich, a to moje naturalne środowisko. Przy kadrze polski czułem się wyśmienicie, bo znam piłkarzy, działaczy i członków sztabu szkoleniowego. Czerpałem więc radość z każdego dnia. Dodatkowo, z racji że obecnie jestem na kursie trenerskim, niezwykle wartościowa była dla mnie możliwość oglądania spotkań z wysokości trybun i ich analizowania. Starałem się robić swoją robotę. Nie zawieść ludzi, którzy na mnie postawili, bo ich decyzja była ryzykowna. Wszak jak wspomniałeś, jechałem na taki turniej po raz pierwszy. Nie wiedziałem jeszcze, z czym się to je. Dzięki ekipie, która była ze mną i służyła pomocą, dałem radę. A więc to też ich zasługa. Szkoda tylko, że trwało to tak krótko. Ale na razie nam Polakom nie jest dane, by nieco dłużej zabawiać na wielkich imprezach. Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy do gry wejdzie nowa generacja piłkarzy. Żebyśmy jako dziennikarze nie opuszczali turnieju jako pierwsi, ale cieszyli się mistrzostwami znacznie dłużej, mogąc zrobić jeszcze więcej ciekawych rzeczy. Co zapamiętałeś najlepiej ze swojego pobytu w Niemczech? - Na pewno atmosferę, jaka tam panowała. Bo ona przed telewizorem nie jest odczuwalna, czego doświadczam teraz na własnej skórze. Po prostu czasem wręcz nie chce mi się siadać na kanapie, by oglądać spotkania. To nie to samo. W Niemczech zaliczyłem 10 meczów na trybunach. Tam zrobili na mnie wrażenie zwłaszcza kibice z Chorwacji oraz Turcji. To oni byli najliczniejsi podczas fazy grupowej. Wielu przedstawicieli tych państw żyje z resztą w Niemczech na co dzień, więc było im nieco łatwiej. Ta cała otoczka towarzysząca dniom meczowym na pewno robi wrażenie. Warto zobaczyć na żywo, jak zawodnicy podchodzą do meczów - od rozgrzewki, przez mecz, po udzielanie wywiadów i udział w konferencjach. Do tej pory zawsze funkcjonowałem po drugiej stronie jako piłkarz. Teraz widziałem to z bliska jako dziennikarz i to na poziomie reprezentacyjnym. Dzisiejszy finał mistrzostw Europy rozegrany zostanie w Berlinie. W Berlinie w którym rozpoczęła się nasza przygoda i... pierwsze problemy - z akredytacjami. A był to tylko początek serii przykrych niespodzianek. Jak oceniasz organizacje turnieju ze strony Niemców oraz UEFA? - No tak... Berlin i nasz tydzień walki o akredytacje... Początkowo nie otrzymałem jej, ponieważ w systemie zabrakło mojego drugiego imienia, ale chociaż w pierwszym znalazł się polski znak. Później drugie imię pojawiło się w odpowiedniej rubryce, ale wówczas zamiast "Łukaszem", nazwano mnie "Lukaszem". Co zrodziło kolejne problemy... - Generalnie organizacja leżała. Na pewno Niemcy nie przygotowali się do tego turnieju tak, jak my robiliśmy to w 2012 roku. Pamiętam, że przeżywaliśmy to wówczas, martwiąc się. Baliśmy się, że to nie będzie gotowe, tamtego zabraknie... Niemcy kompletnie nie zwracali na to żadnej uwagi. Podobnie jak na problemy komunikacyjne spotykane niemal na każdym kroku... - Niestety. Drogi były rozkopane. Nasi zachodni sąsiedzi najwyraźniej nie przewidzieli tego, że odwiedzi ich tylu mobilnych kibiców, którzy będą podróżować własnymi samochodami i nie przygotowali się. Koleje? Pociągi nigdy nie były na czas. Także na stadionach organizacja zawodziła niemal na każdym polu. Wolontariusze często byli niedoinformowani, nie potrafiąc wskazać właściwej drogi do wejść medialnych. A szczytem był mecz półfinałowy w Dortmundzie, na który dało się wejść z akredytacją, która... nie była aktywna. Czy to się powinno zdarzyć? Nie. Czy się zdarzyło? Tak. Całe szczęście, że nic się nie stało. Bo Niemcy nie udźwignęli kwestii organizacyjnych. Jeśli takie rzeczy miałyby miejsce w Polsce, cała Europa mówiłaby o tym, że nie jesteśmy przygotowani. My sami lubimy na to narzekać. Ale po tym, co zobaczyłem za naszą zachodnią granicą, my nie mamy się czego wstydzić. I mówię tu też o standardach życia. Bo na niemieckich ulicach też było, jak było... Kiedyś Niemcy nam odjeżdżali, a teraz my odjechaliśmy Niemcom. Berlin to - pod kątem mistrzostw Europy - miasto "szczególne" także dla reprezentacji Polski. Bo właśnie tam po porażce z Austrią legły w gruzach nasze nadzieje na wyjście z grupy. Jak z perspektywy czasu oceniasz występ Polaków? Rozwój naszej kadry zmierza w dobrą stronę? - Na pewno tak i dojdzie w niej do sporej zmiany. Będą w niej występować piłkarze, którzy nie tylko chcą biegać i walczyć - bo walczyć to można w oktagonie - ale przede wszystkim grać w piłkę. Takie reprezentacje jak Gruzja, Rumunia, Słowacja czy Słowenia pokazały, że ze starszych zawodników można jeszcze coś wyciągnąć. I można grać w piłkę. Na pewno tegoroczne mistrzostwa Europy udowodniły, że te "mniejsze" reprezentacje zrobiły spory postęp, jeśli chodzi o funkcjonowanie w fazach przejściowych. Poruszają się między liniami, nie zagrywają piłki do przodu na oślep, lecz starają się nią grać. My także mieliśmy takie "momenty". - Tak, pokazaliśmy je choćby w pierwszym meczu z Holandią. Drugi - z Austrią - był już dla nas mniej udany, ale w trzecim - gdy Francuzom trochę się nie chciało - znów udowodniliśmy, że mamy umiejętności. Gdy skład jest dobrze skonstruowany i zawodnicy dobrze czują się z futbolówką przy nodze, nie boją się - mamy potencjał. Teraz do piłkarzy, których trener Michał Probierz już wyselekcjonował, trzeba dobrać innych. Takich, którzy mają na tyle wysokie umiejętności, by móc swobodnie czuć się w ataku pozycyjnym, z dużą liczbą podań, strzałów i sytuacji bramkowych. Selekcjoner Michał Probierz to więc odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku? - Tak. Dobrze, że Michał Probierz wciąż będzie trzymał stery w reprezentacji Polski. Widziałem z bliska, że atmosfera w kadrze jest kapitalna. Zawodnicy mu zaufali. Sami mówili, że mają zwariowanego trenera, który im wmawia, że potrafią grać w piłkę. A oni w to uwierzyli. Dlatego cieszę się, że trener będzie kontynuował swoją pracę. Teraz jednak czeka na niego kluczowe zadanie. Będzie musiał udowodnić, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku podczas meczów Ligi Narodów i kolejnych eliminacji. Na Euro nikt nie oczekiwał cudów po ostatnich eliminacjach. Ale teraz reprezentacja będzie musiała dobrze grać, strzelać gole i udowodnić, że teoria o drużynie idącej za Michałem Probierzem, która wciąż się rozwija, ma uzasadnienie w rzeczywistości. Ja wierzę, że będzie dobrze. Czego więc spodziewać się i czego wymagać od Polaków przed wrześniowymi meczami Ligi Narodów? - Odpowiedź jest prosta - wspomnianej już gry w piłkę. W grupie Ligi Narodów zmierzymy się z Chorwacją, Portugalią oraz Szkocją. Na pewno nie będziemy faworytem. To mocne reprezentacje. Ale my też pokazaliśmy już w starciach z Holandią i Francją, że jesteśmy w stanie tworzyć składne akcje. Róbmy to więc dalej i grajmy w piłkę. Przy okazji trener Probierz będzie miał okazję, by jeszcze bardziej związać ze sobą każdą formację, zwłaszcza skonsolidować obronę, by przeciwnicy stwarzali sobie mniej sytuacji. Bo na pewno w defensywnie nie funkcjonuje to tak, jak należy. Trzeba to poukładać. I znaleźć liderów, którzy będą pilnować dostępu do naszej bramki. To dlatego Marciniak nie poprowadzi finału. Łukasz Gikiewicz ujawnia. "Wiem z dobrego źródła" Pomówmy chwilę o kapitanie "Biało-Czerwonych" - Robercie Lewandowskim. Nasz napastnik nie tak wyobrażał sobie powrót na niemieckie boiska. Jak widzisz jego rolę w kadrze w najbliższym czasie? Czy niezadowolenie tym, jak kontuzja zepsuła mu mistrzostwa Europy może "wydłużyć" jego reprezentacyjną karierę? - Wydaje mi się, że Robert będzie jeszcze do dyspozycji trenera podczas eliminacji do mundialu i Ligi Narodów. I na pewno nam pomoże. Nadal jest to klasowy zawodnik. Jak widać, nie mamy lepszego napastnika. A dodatkowo Robert Lewandowski poza boiskiem może podpowiadać młodym zawodnikom, być ich nauczycielem. Z niejednego pieca jadł chleb, wiele przeżył w najlepszych klubach na świecie. Swoim doświadczeniem może tylko pomóc reprezentacji i swoim kolegom z szatni. Co więcej, sam pokazał, że wciąż jest w stanie grać na wysokim poziomie. My, Polacy, chcielibyśmy wymagać od niego więcej. Ale wieku nie oszukasz. "Lewy" nie będzie już młodszy. Szkoda, że przydarzyła mu się ta kontuzja, bo mógłby rozegrać więcej minut na Euro, a jego obecność na murawie wiele by nam dała. Podsumowując jednak, wciąż widzę w kadrze Roberta Lewandowskiego. A on sam powiedział, że gdy nie będzie czuł iskry, sam zrezygnuje. Rozmawialiśmy o tym już w Niemczech, ale wróćmy do tematu, gdy emocje już upadły. Kto jest największym wygranym, a kto przegranym w naszej kadrze po występie na mistrzostwach Europy? - Największym wygranym jest bez wątpienia Kacper Urbański. Tu zdania nie zmienię. Wydaje mi się, że jeszcze na miesiąc przed mistrzostwami Europy nie przypuszczał, że będzie grał w reprezentacji Polski. Prędzej planował kupić większy telewizor, by móc komfortowo oglądać mecze naszej kadry. A nagle wyrósł na jej ważnego członka. Dostał szansę i wykorzystał ją. Na wyróżnienie zasługuje jeszcze chociażby Piotr Zieliński, który zastępował Roberta Lewandowskiego w roli kapitana. Opaska dodawała mu pewności siebie i poczucia odpowiedzialności za losy drużyny. Gdy miał ją na ręku, nie zawodził. - A kto jest przegranym tegorocznego Euro? Chyba piłkarze środka pola - Jakub Piotrowski oraz Bartosz Slisz. Po Kubie oczekiwaliśmy więcej. Widzieliśmy już w nim zawodnika pierwszego składu i to na dłuższy czas. Ale wydaje się, że podczas mistrzostw Europy piłka jak dla niego krążyła nieco zbyt szybko. Trener Michał Probierz - co sam przyznał - przekonał Jakuba Modera, by z Francją zagrał w roli defensywnego pomocnika. I to jest taki zawodnik, na którym opierałbym naszą grę. Podczas meczów reprezentacji Polski biało-czerwoni fani tłumnie zjawili się w poszczególnych miastach, ale pod względem dopingu daleko nam jeszcze do innych nacji. Słyszysz jeszcze w uszach doping Turków? Kto poza nimi oraz Chorwatami zdołał cię jeszcze oczarować? - Poza Turkami i Chorwatami miło zaskoczyli mnie holenderscy fani. Nigdy nie kojarzyli mi się ze zorganizowanym, głośnym dopingiem. Ale czekali na półfinał Euro 20 lat i zrobili na mnie kapitalne wrażenie w Dortmundzie. Szedłem wraz z nimi w pochodzie na stadion. Byłem jako pierwszy przy ich busie. Hitem stała się ich choreografia do piosenki "Links Rechts", podczas której tłum pomarańczowych fanów skakał od lewej do prawej strony. Fani z tych trzech krajów zrobili na mnie największe wrażenie. - Ale skoro o tym mowa, chciałbym dodać, że czas najwyższy, by nasi kibice i Polski Związek Piłki Nożnej w końcu doszli do porozumienia. Bo wszystkie reprezentacje tak naprawdę prowadziły zorganizowany doping, miały oprawy, flagi i to wyglądało świetnie. A u nas... każdy z innej parafii... Mamy wielki potencjał kibicowski w narodzie i szkoda, że nie widać tego na wielkich turniejach. A sportowo? Który piłkarz lub która drużyna szczególnie zapadła ci w pamięci? - Jeśli chodzi o poszczególnych piłkarzy, to na pewno Adra Guler, Nico Williams i Lamine Yamal - to ci zawodnicy, którzy robili różnicę na boisku. Pozostałe gwiazdy wydawały się być ociężałe, zmęczone. W tych zawodnikach widać jakość, a takiego Kyliana Mbappe po Euro 2024 nie zapamiętam z niczego. Ma 25 lat, był porównywany do Cristiano Ronaldo i Leo Messiego. W tym wieku więc powinien ciągnąć ten wózek. Tymczasem strzelił tylko jednego gola i to z karnego, przeciwko nam - Polakom. Poza tym był tak naprawdę niewidoczny. Na Euro 2024 zawiódł nie tylko Kylian Mbappe, lecz także kilka innych gwiazd oraz czołowych reprezentacji. Podpiszesz się więc pod coraz głośniejszą tezą mówiącą o tym, że mamy tegoroczne mistrzostwa są po prostu nudne? - Na pewno, poprzednie mistrzostwa Europy były ciekawsze. Jeśli popatrzymy na mistrzostwa świata w Katarze, także były emocjonujące i okraszone kapitalnym finałem Francji z Argentyną. W Niemczech po pierwszej kolejce fazy grupowej spodziewałem się gradu bramek, ciekawych akcji i hokejowych wyników. A tak naprawdę skończyło się na kalkulacjach w wykonaniu poszczególnych ekip. Wiele z czołowych drużyn rozegrało turniej pod hasłem "nie stracić bramki , jakoś to przepchać i nie zmęczyć się przy tym zbyt bardzo". Te mniejsze reprezentacje grały natomiast z pasją i miłością. Parły do przodu. Na boisku mogło im zabraknąć umiejętności, ale nigdy serca. Pięknie od samego początku do półfinałów grali tylko Hiszpanie. Zobaczymy, czy nie potkną się przy ostatnim kroku i ostatecznie sięgną po tytuł.