FC Barcelona ma prawo wybiec na murawę madryckiej świątyni futbolu ze sporym optymizmem. Odrodzenie fizyczne, mentalne, klarowna wizja gry i stempel, jakim było efektowne zwycięstwo nad Bayernem Monachium - taką spuściznę już zostawił po sobie Hansi Flick. A przecież jeszcze w sierpniu wydawało się, że to będzie pierwszy sezon, w którym Carlo Ancelotti zdoła obronić tytuł mistrzowski. W starciu z katalońsko-niemieckim rywalem wcale nie będzie jednak o to łatwo. Laportę uratował przypadek i magiczna aura wokół FC Barcelona Nie ulega wątpliwości, że za transformacją FC Barcelona stoi Hansi Flick i jego sztab. Wobec tego między bajki można wrzucić teorię spopularyzowaną przez Simona Kupera w książce "Futbonomia", w której wyliczał, iż osoba trenera w praktyce nie ma wielkiego wpływu na wyniki zespołu. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że przybycie Niemca do stolicy Katalonii nie było wcale pewne (ani przez wszystkich członków sztabu pożądane!), a Joana Laportę i Deco uratowała magia bordowo-granatowych barw i wyjątkowa postawa samego Flicka. W styczniu 2024 roku Xavi Hernandez po kuriozalnym meczu z Villarrealem (3:5) zapowiedział odejście z klubu po sezonie. Prezes szybko rozesłał wici, a były szkoleniowiec Bayernu pojawił się w gronie faworytów do przejęcia schedy po ówczesnym szkoleniowcu "Blaugrany". Ponoć rozumiał sytuację finansową zespołu i chciał się do niej dopasować; marzył o sprawdzeniu się w roli trenera jednego z największych klubów na świecie. Ten wodził jednak Niemca za nos. Nie wszyscy byli przekonani do jego pracy, a zwłaszcza nieudany etap w reprezentacji Niemiec wzbudzał wątpliwości. Do tego najbardziej radykalne grono kibiców i działaczy nie chciało zerwać z łatką legendarnego "DNA Barcelony" i oponowało przed zaangażowaniem Flicka. W międzyczasie Xavi zmienił zdanie i w kwietniu ogłoszono kontynuowanie współpracy. Wszystko po to, by w maju... zwolnić Hernandeza. Dopiero wtedy Laporta i Deco wrócili do niemieckiego szkoleniowca i szybko doszli do porozumienia. Kluczem okazała się niezłomna chęć 59-latka do pracy w stolicy Katalonii. Mniej więcej w tym samym czasie zgłosił się po niego także jego drugi dom, czyli Bayern Monachium. Mimo tego postawił na nowe wyzwanie w słonecznej Hiszpanii. Real Madryt już szykował się do dalszej dominacji na krajowym podwórku Flick doszedł do porozumienia z FC Barceloną już w maju, ale pracę z drużyną zaczął przecież dopiero w lipcu. Być może na fali obecnego entuzjazmu kibice "Blaugrany" nie pamiętają już, jaka wówczas panowała atmosfera wokół hiszpańskiego futbolu. Real Madryt, co prawda, pożegnał fenomenalnego Toniego Kroosa, ale też wreszcie dopiął swego i po wielu latach sprowadził do siebie Kyliana Mbappe. "Królewscy" wciąż ogrzewali się w chwale zdobytej przed kilkoma tygodniami podwójnej korony. Viniciusa już wówczas awizowano na nowego triumfatora Złotej Piłki, a równowagę między wykonywaniem założeń taktycznych, a daniem swobody piłkarzom do perfekcji opanował Carlo Ancelotti. Właściwie były tylko dwie wątpliwości względem obrony tytułu mistrzowskiego. Pierwsze: "Carletto" nigdy wcześniej nie zdołał wygrać dwóch mistrzostw z rzędu. Drugie: takie "przejściowe" sezony w La Lidze lubiło w niedalekiej przeszłości wykorzystywać Atletico Madryt, które latem wydało przecież aż 185 milionów euro. Brak narzekania i skrajnie ciężka praca - oto dewizy Hansiego Flicka "Blaugrana" miała zaś być wielką niewiadomą. Nikt nie wiedział, którą wersję Flicka ujrzymy. Czy będzie to trener przypominający Bayern Monachium-walec, który w 2020 roku wygrał wszystkie możliwe trofea? Czy może nieradzący sobie z gwiazdami i gaszeniem pożarów szkoleniowiec, który zaprezentował się z tej strony w roli selekcjonera reprezentacji Niemiec? Wątpliwości było zresztą więcej. Klub nadal cierpiał na wielkie problemy finansowe. Kibice mieli nadzieję na sprowadzenie Nico Williamsa, ale ostatecznie stanęło wyłącznie na kupnie Daniego Olmo za 55 milionów euro i wykupieniu z Girony Pau Victora. A przecież i sam transfer pomocnika z RB Lipsk okupiony był wielkimi problemami. Barcelony nie było stać na zarejestrowanie go do gry, więc pierwsze mecze La Ligi oglądał z trybun. Do tego latem drużynę opuściły takie nazwiska, jak Joao Cancelo, Joao Felix, Ilkay Guendogan czy Vitor Roque - można było zatem założyć, iż obecna kadra jest słabsza niż ta z poprzedniej kampanii. Flick się tym jednak nie przejmował. Od początku dogłębnie analizował wszystkie zespoły rezerwowe i młodzieżowe i zapraszał co większe perełki na treningi. Nie udało się kupić Joshuy Kimmicha? Trener postawił na 17-letniego Marca Bernala. Gdy ten po kilku zjawiskowych meczach wypadł z kontuzją na cały sezon, Niemiec zdecydowanie postawił na Marca Casado. Dziś nikt już nie wyobraża sobie wyjściowej jedenastki bez wychowanka "Blaugrany", któremu Xavi przez cały miniony sezon dał jedynie cztery szanse do gry. Przykłady można zresztą mnożyć. Nie ulega wątpliwości, że to wychowankowie są fundamentem zespołu Flicka, który wygląda na człowieka spokojnego i świadomego wyzwania, z którym się mierzy. Z drugiej strony podkreśla, że takiego nakładu talentu, jaki widzi w stolicy Katalonii, nie obserwował jeszcze nigdy w trakcie swojej trenerskiej kariery. Pressing, pressing i jeszcze raz pressing. Jak Barcelona goni Europę Ostatnia dekada w futbolu pokazała jasno, że w Europie triumfują drużyny świetnie przygotowane fizycznie, posiadające wybitną organizację gry - i są prowadzone przez genialne jednostki. Dla Flicka to jasne, jak dwa razy dwa. Pierwszym jego rozporządzeniem było skompletowanie sztabu, który miał zmienić jego piłkarzy w fizyczne bestie. Zawodnicy (którzy za Xaviego narzekali na zbyt niskie obciążenia treningowe) przyjęli tę zmianę z radością. Jeszcze w trakcie presezonu można było jasno wywnioskować, co dla 59-letniego szkoleniowca jest najważniejsze. Gdy dobrze funkcjonował pressing, zespół prezentował się dobrze - i odwrotnie. Od ciężkiej pracy nie ma odstępstw. Podczas, gdy Carlo Ancelotti otwarcie przyznaje, że nie wymaga od Kyliana Mbappe harówki w defensywie, a i Vinicius nie jest pod tym względem tytanem, u Flicka nie ma nawet takiej dyskusji. Widać to najlepiej na przykładzie Roberta Lewandowskiego, który po spotkaniu ze starym znajomym znów wygląda na jednego z najlepszych napastników na świecie. W niedawnym meczu z Bayernem Monachium (4:1), Polak był w czołówce pod względem skoków pressingowych, a przy tym skończył mecz z bramką. Praca ewidentnie popłaca - i widzą to sami zawodnicy. Odrodzony Lewandowski, poszukujący się Mbappe To dobry moment, by wspomnieć o kapitanie reprezentacji Polski. Po minionym sezonie wydawało się jasne, że znajduje się już po drugiej stronie rzeki, a coraz bardziej zżera go "peseloza". Skończył go, co prawda, z 26 bramkami, ale ani nie był to wynik, do którego 36-latek przyzwyczaił, ani nie bronił się zwyczajną pracą podczas spotkań. Spodziewano się, że za kadencji Flicka "Lewy" odzyska nieco ze swej skuteczności i ustawi się w polu karnym, by korzystać ze swojego doświadczenia. I poniekąd tak się stało. Flick każe Polakowi ustawiać się wysoko, ale też w pewnych fragmentach daje mu dowolność do zejścia niżej. Co jednak najważniejsze - weteran haruje. Jest pierwszym zapalnikiem do zakładania pressingu i aktywnie bierze udział w grze defensywnej. Efekt? 15 bramek i dwie asysty w 13 spotkaniach tego sezonu i miano najskuteczniejszego snajpera tego okresu. Statystyki bramek oczekiwanych jasno pokazują, iż "Lewy" błyszczy skutecznością, bo wskaźnik xG wynosi 14,4 przy 15 ustrzelonych golach. A przecież spodziewano się, że w tym roku to Kylian Mbappe zostanie niekwestionowaną gwiazdą La Ligi. Wydawało się, że tylko ego jest w stanie powstrzymać Francuza przed wzięciem Realu Madryt w posiadanie. Rzeczywistość jest jednak inna. Kapitan "Les Bleus" ma na koncie osiem bramek w 13 meczach, więc liczby go bronią. Problem polega jednak na jego porozumieniu z partnerami. Największą siłą "Królewskich" w minionych latach była (poza świetnym przygotowaniem fizycznym) płynna wymienność pozycji. Rywale nie wiedzieli, z której strony spodziewać się ciosu. Mbappe na pod tym względem pewne problemy, a nieraz można zauważyć, jak staje w miejscu, nie będąc pewnym, w którą stronę powinien się udać. To brutalnie wpływa na płynność ataków "Królewskich". W tym momencie warto też docenić Viniciusa. Przyszły zdobywca Złotej Piłki schował ego do kieszeni i gra pierwsze skrzypce w operacji "adaptacja Mbappe". Nie tylko robi mu miejsce na lewym skrzydle i daje rady, ale też oddawał już starszemu koledze rzuty karne, by ten mógł poprawić swój dorobek i zwiększyć pewność siebie. Pomimo gorącego temperamentu, który przysporzył Brazylijczykowi mnóstwo wrogów, trzeba przyznać, że już pełni na Santiago Bernabeu rolę jednego z kapitanów bez opaski. Gdzie gra najlepszy Brazylijczyk? Otwarta debata Vinicius był najlepszym zawodnikiem sezonu 2023/2024 i w poniedziałek zasłużenie odbierze swoją pierwszą Złotą Piłkę. I choć początek tej kampanii również należy ocenić pozytywnie w wykonaniu Brazylijczyka, jeden z jego rodaków prezentuje się jeszcze lepiej. Mowa rzecz jasna o Raphinhi, z którego Flick zrobił twarz swojego projektu. 27-latek był wypychany ze stolicy Katalonii, bo choć w pierwszych dwóch kampaniach miewał swoje momenty, nigdy nie wyglądał na gracza najwyższej klasy. Motywacja ze strony nowego szkoleniowca - i odpowiedni reżim treningowy - zdziałały jednak cuda. Początek sezonu w wykonaniu tego piłkarza, awansowanego na jednego z kapitanów zespołu, jest po prostu niewiarygodny. 13 spotkań, dziewięć bramek i osiem asyst - to tylko suche liczby w ofensywie. A do tego Raphinha gwarantuje tytaniczną pracę w defensywie i stałe zaangażowanie. W minionym tygodniu reprezentanci "Canarinhos" rozegrali korespondencyjny pojedynek. Vinicius ustrzelił hat-tricka Borussii Dortmund, prowadząc "Królewskich" do odrobienia strat i zwycięstwa 5:2. Raphinha też ustrzelił trzy gole, też przeciwko niemieckiej drużynie - i też będąc głównym architektem triumfu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to właśnie gwiazdorzy z Kraju Kawy mogą w sobotę zadecydować o przebiegu El Clasico. Mecz z Bayernem był ostatnim testem. I FC Barcelona zdała go celująco FC Barcelona podchodziła do rzeczonego meczu z Bayernem Monachium (4:1) w świetnej formie. W 10 kolejkach La Ligi ustrzeliła 33 bramki. Nikt w pięciu najsilniejszych ligach nie zbliżył się nawet do tego osiągnięcia - drugie pod tym względem Paris Saint-Germain uzbierało 25 goli w ośmiu kolejkach. Robert Lewandowski z 12 trafieniami przewodził stawce, wyprzedzając aż o sześć trafień Kyliana Mbappe. Jeśli zaś chodzi o klasyfikacją kanadyjską (gole i asysty), w Hiszpanii prym wiódł cały ofensywny tercet "Blaugrany". Każdy obserwator zdawał sobie jednak sprawę, że papierkiem lakmusowym "Flicksvagenu" będzie najbliższy tydzień. Do tej pory najsilniejszym rywalem na rozkładzie "Barcy" był Athletic Club. Teraz w przeciągu kilku dni wicemistrzowie Hiszpanii mieli zmierzyć się z dwoma przeciwnikami ze ścisłej europejskiej czołówki. I oba mecze miały dodatkowe smaczki. Bayern Monachium wyrósł w ostatnich latach na prawdziwy koszmar "Blaugrany". Bawarczycy wygrali sześć poprzednich spotkań, z których jednym było legendarne 8:2. Wówczas na ławce bawarskiej drużyny siedział nie kto inny, jak Flick. Poza tym od wielu lat FC Barcelona stara się odzyskać pozycję w Europie, a każde starcie z wielkim rywalem kończyło się dla niej tragicznie. Nawet, gdy w ubiegłym sezonie udało się pokonać Paris Saint-Germain w pierwszym ćwierćfinale, w rewanżu nie udało się utrzymać przewagi. Katalońskie media przed środowym starciem zastanawiały się: czy Hansi Flick zmieni nieco swój odważny pomysł na grę? Odpowiedź była przecząca. FC Barcelona grała tak, jak przeciwko Realowi Valladolid czy Sevilli. Wysoki pressing, szybkie przechodzenie do ofensywy i zabójcza skuteczność. Pewne, zasłużone zwycięstwo 4:1 nad europejskim gigantem ostatecznie pokazało, iż wicemistrzów Hiszpanii stać w tym sezonie na rzeczy duże. Kolejna wielka weryfikacja przyjdzie już w sobotę. To kolejna różnica między Flickiem a Xavim. Tego brakowało FC Barcelona Pomijając sam warsztat trenerski, jest jeszcze jedna kluczowa różnica między obecnym, a poprzednim trenerem FC Barcelona. Xavi był od najmłodszych lat związany z klubem, znał każdego pracownika i dziennikarza. I widać to było czarno na białym, iż Hernandez czytał każde niepochlebne zdanie na swój temat. Później na konferencjach prasowych Hiszpan wielokrotnie się irytował, narzekał na słynne "środowisko" i to najprawdopodobniej pod jego wpływem podjął pierwotną styczniową decyzję o odejściu z klubu. Hansi Flick jest trenerem z zewnątrz. Choć wykazuje się wielkim szacunkiem do klubowych tradycji, nie czuje żadnej presji, by kultywować legendarne "barcelońskie DNA" czy dążyć do zadowolenia prasy czy najstarszych kibiców, wracających z rozrzewnieniem do czasów Johana Cruyffa. W kontaktach z mediami Niemiec jawi się jako osoba konkretna, szczera i skupiona na pracy. Został zatrudniony, by odnieść sukces i zamierza robić wszystko, by cel osiągnąć. A że sposób gry najbardziej przypominający gegenpressing z miejsca zaczął gwarantować wyniki, to i samej krytyki jest mało. Przez lata mówiło się, iż FC Barcelona potrzebuje osoby (lub osób) z zewnątrz, by zerwać ze starą łatką i podłączyć się do europejskiego pociągu, który z każdym rokiem oddalał się coraz bardziej. Hansi Flick sukcesywnie przywraca "Blaugranie" miejsce w europejskiej czołówce, gdzie nie ma czego szukać bez perfekcyjnego przygotowania fizycznego. To nie tak, że w sobotę "Barca" przyjedzie na Santiago Bernabeu w roli kata. Obie drużyny dzielą w tabeli zaledwie trzy punkty, nawet jeśli odbiór kibiców każdej z drużyn diametralnie się od siebie różni. Ba, bukmacherzy wciąż są pewni, iż to gospodarze mają większe szanse na piąte zwycięstwo nad odwiecznym rywalem z rzędu. I biorąc pod uwagę historię, charakter i jakość całego zespołu i dyspozycję Viniciusa, oczywiście, że taki scenariusz jest prawdopodobny. Ale FC Barcelona ma pełne prawo podejść do sobotniego starcia z "Królewskimi" z otwartą przyłbicą i nadzieją na triumf. A to już samo w sobie jest wartością dodaną przez Flicka i odwróceniem trendu z minionych lat, gdy "Los Blancos" nie musieli nawet za bardzo obawiać się bordowo-granatowego przeciwnika. Początek spotkania Real Madryt - FC Barcelona zaplanowano na sobotę 26 października o godzinie 21:00. Już zapraszamy na naszą relację na żywo, do której link znajduje się poniżej.