Sebastian Staszewski, Interia Sport: - Jestem ciekawy jak się teraz czujesz... Robert Lewandowski: - Wiesz co, jestem szczęśliwy... Jak kiedy? Jak w dzieciństwie? Albo w czasach gry w Zniczu Pruszków? - Jak nigdy. Nigdy nie czułem się tak, jak w tym momencie. To dzięki sukcesowi sportowemu? Razem z Barceloną zdobyłeś mistrzostwo Hiszpanii, jesteś też o krok od korony króla strzelców La Ligi. To cię napędza? - Hmmm... A może napędza cię... miłość? - O tak, zdecydowanie! Trafiłeś w dychę. Sukces sportowy jest ważny, w piłkę nożną gram przecież dla zwycięstw. Pieniądze też są w życiu istotne, ale gdybym chciał zarabiać jeszcze więcej, to były kluby, które by mi to zagwarantowały. Nigdzie jednak nie znalazłbym tyle miłości, ile dała mi Barcelona. I nie chodzi mi tylko o klub, ale także o ludzi, miasto. Jesteś tu kochany nie tylko jako maszyna do strzelania goli, ale także jako człowiek? - Tak. A kiedy mam takie wsparcie, oddaję całego siebie. W sobotę, po przegranym 1:2 meczu z Realem Sociedad, w którym strzeliłeś zresztą bramkę, prezes hiszpańskiej federacji wręczył wam puchar za wygranie La Ligi. Jaki smak ma to mistrzostwo? Wina? Słońca? - Radości. Hiszpanie potrafią się bawić. - Czegoś takiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Każde mistrzostwo było fajne: z Lechem Poznań, Borussią Dortmund czy Bayernem Monachium. Ale tu sukcesem oddycha całe miasto. Od rana do nocy. Do teraz mam przed oczami twarze ludzi, które widziałem podczas parady w Barcelonie. Trudno mi opisać to, co w nich zobaczyłem, wydaje mi się, że to była wdzięczność. Wtedy zrozumiałem, jaka jest wartość tego mistrzostwa. Przez które musiałeś nawet... uciekać. - Mówisz o sytuacji po meczu z Espanyolem, gdy po ostatnim gwizdku ich kibice wbiegli na murawę... No cóż, trzeba było zbiec do szatni, bo nigdy nie wiadomo co się mogło wydarzyć, ale generalnie nie czuliśmy zagrożenia. Humory mieliśmy zresztą tak dobre, że uśmiechaliśmy się nawet podczas tej ucieczki. Lewandowski: W szatni jestem... wujkiem Kiedy 19 lipca 2022 roku podpisałeś kontrakt z Barcą, zakładałeś, że możecie wygrać ligę już w pierwszym sezonie? - Uważałem, że możemy zdobyć przynajmniej jedno trofeum. I to się udało dość szybko, bo wygraliśmy Superpuchar. Ale mistrzostwo nie było takie oczywiste. Na początku niektórzy mówili mi: "Robert, nie wyobrażasz sobie, jaka jeszcze niedawno była tu atmosfera". I w sumie dalej nie umiem sobie tego wyobrazić, bo odkąd dołączyłem do Barcelony, to wygrywamy. Ale nie powiem też, że jestem takim obrotem spraw zaskoczony, bo w trakcie sezonu było kilka meczów, po których drużyna zrozumiała, że możemy zostać mistrzem. Zresztą moja rola od początku polegała nie tylko na strzelaniu goli, ale też na tym, aby ciągnąć cały zespół w kierunku tytułu. Xavi nazwał ciebie kapitanem bez opaski. Piękny komplement. - W pierwszych tygodniach musiałem przenieść swoje skupienie na rzeczy, na które w przeszłości nie zwracałem aż tak dużej uwagi. Musiałem zmienić podejście, sposób myślenia. Ale też od samego początku miałem jasność, że w klubie tego się ode mnie oczekuje. Mówiono: "Spokojnie, strzelaj bramki, ale poświęć też trochę czasu naszej młodzieży". I tak stałeś się w szatni dziadkiem! - Raczej wujkiem. Muszę przyznać, że relacje z młodszymi kolegami sprawiają mi dużo frajdy. Nikt nie lubi czuć się stary, ale mi różnica wieku nie przeszkadza. Widzę ich chęć do rozmowy, otwartość na rady... Dyskutuję z nimi o diecie, zachowaniu poza boiskiem, nauce języków. Mogę im przekazać wiedzę, której w ich wieku sam nie miałem. A oni słuchają. Niektórzy żartują, że Gavi czy Pedri to twoi uczniowie. - Kiedy ktoś nie boi się podejść i pogadać, dostaje ode mnie duże zaufanie. Bo skoro nie wstydzi się Lewandowskiego, to odwagę tym bardziej pokaże na boisku. A o to w tym wszystkim chodzi. Młodzi mogliby pobierać od ciebie także lekcje tańca. Twój wykon w trakcie parady stał się viralem. - Zawsze lubiłem taniec. Po mistrzostwie Niemiec, które zdobyliśmy z Pepem Guardiolą, zatańczyłem do piosenki Michaela Jacksona przed trzystoma osobami z Bayernu, między innymi prezesami. Na zgrupowaniach kadry też lubiłem sobie potańczyć. Lewandowski: Najtrudniejszy transfer w życiu Dziś jesteś mistrzem i szczęśliwym człowiekiem, ale droga do tego nie była wcale prosta. I nie mam na myśli sezonu, ale sagi transferowej z twoim udziałem. - Przenosiny do Barcelony bez dwóch zdań były najtrudniejszym transferem w moim życiu. Bo były skokiem w nieznane? - Tak, i to od początku. Nie wiedziałem co zrobi Bayern, nie wiedziałem jak zdeterminowana będzie Barceona, nie wiedziałem czy Pini Zahavi znajdzie rozwiązanie zadowalające wszystkie strony... Nigdy tak bardzo nie przeżywałem zmiany klubu. To był naprawdę trudny okres. Z jednej strony wiedziałem, że robię dobrze, bardzo chciałem iść do Barcelony, ale kosztowało mnie to dużo stresu, nerwów. Dużo się działo... Myślę, że mógłbym napisać o tym bardzo ciekawą książkę sensacyjną, z elementami thrillera. I na jednym tomie raczej by się nie skończyło... Twoje rozstanie z Bayernem było trochę jak rozwód dwóch nieco zawiedzionych sobą małżonków. - Ja zawsze grałem z nimi w otwarte karty. Wiedziałem też, że na koniec Bayern będzie szukał usprawiedliwienia, dlaczego mnie sprzedał... Czy możesz powiedzieć dziś, że odszedłeś do Barcy, bo Bayern źle poprowadził negocjacje? - Był taki okres, że byłem gotowy przedłużyć kontrakt z Bayernem. Powiedziałem sobie: "Jeśli przyjdą, to się dogadamy". Ale nikt nie przyszedł. Jednocześnie staram się być zawsze o krok do przodu, więc na taki rozwój wypadków byłem mentalnie przygotowany. A jaka w tym wszystkim była rola twojej żony, Ani? Niektórzy żartują, że to ona zdecydowała o transferze. - Na pewno od początku była za. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz powiedziałem jej, że jest taki temat, to strasznie się do tego zapaliła. Była gotowa od razu nas spakować (śmiech). Ale na końcu muszę powiedzieć, że to była wspólna decyzja. Nie moja, nie jej, tylko nasza. Lewandowski: Z Messim się dogadam Skoro już mowa o transferach, to jak reagujesz na słowa Pedriego, który mówi, że liczy na powrót do Barcelony Leo Messiego? Albo na deklarację Joana Laporty, który zapowiada walkę o ten powrót? - Też na to czekam. Mam przecież świadomość co oznacza Messi dla Barcelony. Kiedy myślisz Barcelona, to mówisz Messi, a gdy myślisz Messi, to mówisz Barca. Wiem też jaką wartość Leo wniósłby do naszej drużyny - nie tylko na boisku, ale i dla całego klubu. Zmieścicie się na boisku? - Oczywiście. Zawsze dobrze grało mi się z zawodnikami, którzy rozumieją futbol. A Leo to najwyższa półka. Poza tym Messi w ostatnich latach zmienił nieco swój styl gry, dziś jest raczej "dziesiątką", playmakerem. A więc ten tort będzie jeszcze większy... Tylko kto wykonywałby wtedy rzuty karne? - Na tyle dobrze mówię po hiszpańsku, że pewnie byśmy doszli do porozumienia (śmiech). Niedawno mieliście okazję porozmawiać podczas gali Laureus23. Zdradzisz o czym dyskutowaliście? - Niech to zostanie tajemnicą, ale kiedy mówiłem mu o Barcelonie, jego oczy się świeciły. I nic w tym dziwnego, przecież on się tu wychował, ma tu dom, w którym często bywa. Barcelona to jego miejsce na ziemi. Transfer Messiego mógłby zresztą być zapowiedzią walki o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W tym sezonie furory w europejskich rozgrywkach nie zrobiliście. - Oj tak, Leo by się nam przydał. Bo w tym sezonie po starcie w Lidze Mistrzów faktycznie możemy czuć niedosyt. Przykład Interu Mediolan pokazał, że mogliśmy awansować nawet do finału, ale z drugiej strony to tylko gdybanie, bo być może dalsza gra w Europie utrudniłaby nam zwycięstwo w La Lidze. Jedno jest natomiast pewne: mamy apetyty na więcej. Lewandowski: Nie będę grał do czterdziestki Dlatego latem pewnie dokonacie kilku transferów. Mówi się na przykład o twoim koledze z Bayernu, Joshui Kimmichu. - Zdobyciem mistrzostwa na pewno zachęciliśmy wielu zawodników do tego, aby skierować swój wzrok ku Barcelonie. Czuję tu pewną satysfakcją, bo byłem pierwszym, który z taką wiarą wszedł w ten projekt. A podejmowałem wtedy duże ryzyko, musiałem wyjść ze strefy komfortu. Wybrałem klub, w którym trwała przebudowa, który miał pewne problemy. Jednocześnie ten sam klub mówił głośno, że chce wrócić na szczyt. I z moją pomocą to się nam udało. Jak długo zamierzasz zostać w Barcelonie? - Mój kontrakt trwa jeszcze przez dwa lata, jest też opcja przedłużenia umowy o kolejny rok. Ale akurat umowa nie ma tu kluczowego znaczenia. Ważniejsze jest samopoczucie moje i rodziny. Zawsze chciałem mieszkać w Hiszpanii, chciałem zagrać w La Liga. I nigdy bym sobie tego nie wybaczył, gdybym nie spróbował. Więc dopóki będę czuł radość z gry, to będę chciał tu być. Za 10 czy 15 lat chciałbym spojrzeć w lustro i powiedzieć: Robert, fajnie przeżyłeś ten czas. A wyobrażasz sobie siebie grającego do czterdziestki? - Nie. Kilka lat jeszcze pogram, ale wątpię, że tak długo. W końcu mogłoby mi wtedy zabraknąć radości. A tego wolę uniknąć. W Barcelonie rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport