Robert Kubica znakomicie spisywał się w sobotniej części wyścigu 24h Le Mans. Już po pierwszym okrążeniu Polak awansował z dwunastej na piątą pozycję. Potem było tylko lepiej... aż do feralnego momentu. Późnym wieczorem, gdy zespół Kubicy - AF Corse - był już na prowadzeniu, doszło do kraksy. W trakcie dublowania polski kierowca wjechał w BMW prowadzone przez Driesa Vanthoora. W wyniku incydentu niemiecka ekipa została wyeliminowana z rywalizacji. Robert Kubica znów to zrobił. Legenda. W maszynie Ferrari rozstawił konkurencję po kątach Kara dla zespołu Kubicy i utrata prowadzenia. Polak nie krył wściekłości Oczekiwanie na werdykt sędziów przedłużało się, ale konsekwencje były nieuniknione. Po blisko dwóch godzinach ogłoszono karę dla teamu Kubicy - 30 sekund. To oznaczało stratę pozycji lidera i roztrwonienie 28-sekundowej przewagi nad resztą stawki. Krakowianin powrócił do rywalizacji na szóstej lokacie, mając wówczas niemal minutę straty do lidera. - Wyjechał prosto przede mnie na zimnych oponach, miał niebieskie flagi. Zepchnął mnie na auto GT za pierwszym razem, potem ściął szykanę. Zdublowani nie powinni ścigać się z liderami wyścigu - oznajmił poirytowany 39-latek. - To był ogromny pech, ale czasem takie rzeczy się zdarzają. Szkoda tej sytuacji. Zabrakło nam szczęścia przy dublowaniu - dodał w rozmowie z Eurosportem Yifei Ye, kolega Polaka z zespołu. Incydent spowodował dwugodzinną interwencję służb technicznych, które musiały usunąć uszkodzony pojazd oraz dokonać naprawy barier ochronnych. Zakończeni rywalizacji w Le Mans w niedzielę o godz. 16:00.