INTERIA.PL: Czy po meczu ze Słowenią nie czuł się pan kozłem ofiarnym reprezentacji? Przegrała cała drużyna i trener, a na następne mecze powołania nie dostali Dudka, Boruc i Żewłakow. Michał Żewłakow, kapitan reprezentacji Polski: - Bo też byłem winny. Akurat selekcjoner (Stefan Majewski - przyp. red.), który prowadził tę reprezentację, uznał, że jestem niepotrzebny. Ja żalu do nikogo nie mam. Iluzoryczne, bo iluzoryczne, ale szanse na awans jednak były, a tu rezygnuje się z jedynego obrońcy, który gra w Lidze Mistrzów. - Może trener uznał, że ci, których zabrał, rokują lepiej. Ja sobie po prostu to tak tłumaczyłem, że zasłużyłem na tyle i nie muszę się obrażać. Stara piłkarska prawda głosi, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. I mogłem mieć pretensje tylko do siebie. Ale brak powołania miał też swoje plusy. Odpocząłem psychicznie od tego wszystkiego. I gdy przyszło powołanie od trenera Smudy, ucieszyłem się, że znowu jestem w reprezentacji. Czyli nie ma pan już czarnych myśli o ogłoszeniu końca występów w kadrze? - Zawsze pod wpływem takiej fatalnej passy człowiek zadaje sobie pytanie, czy jest w stanie dać coś tej reprezentacji. Jednak doszedłem do wniosku, że ostatecznych decyzji nie ma co podejmować pod wpływem emocji czy stresu. Ból był spory, bo to nie był wypadek przy pracy, tylko seria, podczas której prezentowaliśmy się fatalnie. Wszystko, co w pocie czoła zbudowaliśmy w ciągu dwóch i pół roku, rozmieniliśmy na drobne podczas kilku meczów. Cały klimat wokół reprezentacji i atmosfera, jaka panowała na zgrupowaniach, jakoś tak nastrajały, żeby człowiek próbował przybrać dobrą minę do złej gry i na przekór wszystkim udowadniać, że jest dobrze i sztucznie się pompować. Wydaje mi się, że kiedy się bardzo chce, to wychodzi tak, jak w Mariborze. - Zatem może to takie szczęście w nieszczęściu, że trener Majewski ze mnie zrezygnował. A powołanie od Franciszka Smudy rozwiało jakiekolwiek, małe czy duże, niepokoje i wątpliwości. Przyjechałem na kadrę i odmieniony, i odświeżony. Z wielką ochotą na to, by znowu zaistnieć w reprezentacji. Proszę powiedzieć szczerze: nie był pan zaskoczony tym powołaniem? Franciszek Smuda, którego głównym zadaniem jest budowa reprezentacji na Euro 2012, jedno z pierwszych powołań wysyła właśnie do pana, 33-letniego obrońcy. - Dzisiaj nie myślę o Euro. To odległy cel, aczkolwiek nie ukrywam, że występ na mistrzostwach Europy w Polsce jest moim marzeniem. Ja tak naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że mogę być potrzebny kadrze tylko do tego, żeby młodzi piłkarze nabierali przy mnie doświadczenia i później sami byli podporą drużyny na Euro 2012. - Ciągle jestem normalnym człowiekiem. Nie mam wygórowanych oczekiwań. W zamian za powołania mogę oferować dobrą grę, czy zajmowanie się drużyną w inny sposób, jako jej kapitan. Natomiast nie potrafię powiedzieć, ile w tej kadrze będę grał. Może to będą trzy miesiące, może pół roku, a może półtora...a może dotrwam do mistrzostw Europy? Zresztą nie tylko ja, ale żaden z tych zawodników nie może być pewny gry na Euro. Tak naprawdę skład drużyny, która będzie grała w ME, może być taki, że wszyscy złapiemy się za głowę. - Nie ma co myśleć za daleko. Każdy kolejny mecz będzie selekcją. Najlepsi wytrwają i wystąpią na Euro 2012. Do mistrzostw zostały jeszcze prawie trzy lata. W tym czasie może się narodzić niemało talentów. - Czy byłem zaskoczony powołaniem od Smudy? Wiem jedno - trener sprawił mi na pewno wielką frajdę. Nie musiałem już sobie zadawać pytania o to, czy się do reprezentacji nadaję, czy nie. Poza tym ostatnie mecze w Olympiakosie pozwalały mi uwierzyć, że prezentuję poziom, który predestynuje mnie do gry w reprezentacji. Należę do takich osób, które jeśli ich gdzieś nie chcą, to się same tam nie pchają. Jesteście w stanie po dziesięciodniowych zgrupowaniach zmienić obraz polskiej piłki? Niemal połowa reprezentacji pochodzi z polskiej ligi, na której hit Wisła - Legia nie dało się patrzeć. - Na derby Mediolanu najczęściej też się nie da patrzeć. Mecze tych najlepszych drużyn to rzadko są spektakle. Ale u nas problem jest głębszy. Polskich drużyn nie ma nie tylko w Lidze Mistrzów, ale też w Lidze Europejskiej, w której grają takie "potęgi", jak Sheriff Tiraspol czy BATE Borisow. Zbigniew Boniek na swoim blogu napisał, że przez brak talentów w polskiej piłce nie pomoże żaden cudotwórca. - Nie ma co ukrywać, my potęgą nie jesteśmy. Gdyby nas wymieniano w gronie mocnych średniaków, to powinniśmy być zadowoleni, ale ostatnio obniżyliśmy loty. Zawsze patrzy się na każdą federację i ligę przez pryzmat tego, co pokazuje reprezentacja, a my w rankingu spadliśmy na 56. miejsce. Nie wygląda to wesoło, ale z drugiej strony, niech to będzie motywacją do tego, aby się odbijać, rozwijać... - Teraz, kiedy patrzę, ilu młodych zawodników jest w reprezentacji, to myślę optymistycznie: każdy młody zawodnik otrzymuje sygnał, że on może tu trafić, byle tylko pracował odpowiednio w lidze. Drzwi do kadry Franciszka Smudy stoją otworem.