Interia: Czasem pan mawia, że aż żal, iż ten rok 2016 już dobiega końca. Ćwierćfinał Euro, prowadzenie w eliminacjach do MŚ, Legia awansowała do Ligi Mistrzów i wyszła do Ligi Europejskiej. W rankingu FIFA jesteśmy na 15. miejscu, po raz pierwszy przed Włochami. Można stwierdzić za Mickiewiczem: "O roku ów!". Zbigniew Boniek: - Inaczej na to patrzę. Wystartowaliśmy z bardzo daleka, ze słabych pozycji. W sumie niczego wielkiego nie wygraliśmy. Cieszymy się, bo reprezentacja dobrze grała, nasz zespół pobudził cały naród do kibicowania. Cieszymy się, bo mistrz Polski - Legia weszła do Ligi Mistrzów, a później awansowała z niej do fazy pucharowej Ligi Europejskiej. Nie są to jakieś wielkie rzeczy, ale w przeszłości o takich wynikach mogliśmy tylko pomarzyć. Dwa lata temu graliśmy dobrze w eliminacjach do Euro, teraz mamy dobrą pozycję w walce o awans na mundial. Idziemy powoli w dobrym kierunku. Kończący się 2016 rok zostawiamy za sobą. Był on rokiem pozytywnym, rokiem przemian, udoskonaleń. Nadal sceptycznie ocenia pan sukces na Euro? Świeżo po powrocie z Francji czuł pan niedosyt, twierdząc, że można było osiągnąć więcej. - Jestem tego typu człowiekiem, że lubię się cieszyć, ale krótko. Nie lubię opowiadać latami o wydarzeniu, żyć historią. W życiu zawsze można zrobić więcej. - Na Euro 2016 byliśmy drużyną najbardziej ułożoną taktycznie. Kolektyw, konsolidacja spowodowały, że zaszliśmy bardzo daleko. Na Euro nie goniliśmy wyniku ani przez sekundę. Byliśmy cały czas na prowadzeniu. - Nie zapominajmy, że niektórzy zawodnicy przyjechali na Euro po całym, wyczerpującym sezonie. Z pewnością wszyscy dali z siebie wszystko, ale gdyby mieli trochę właściwego dla siebie błysku, to pewnie z tą Portugalią można by było wygrać. Nie można liczyć, że zawsze wygra się konkurs rzutów karnych, natomiast zastrzeżeń nie mamy do nikogo, bo wiemy doskonale, że piłka jest grą nielogiczną. W niej szanse na to, że drużyna słabsza urwie punkty mocniejszemu nie są takie małe, o czym przekonaliśmy się w Astanie, podczas meczu z Kazachstanem. - Optymizm wśród nas jest na pewno, ale nie można mówić o poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, które by spowodowało spoczęcie na laurach, czy zaszycie się w fotelu z nogą założoną na nogę, z myślą: "jakoś to pójdzie". - Pamiętajmy, że to co się dzieje na górze, zależy od tego, co się dzieje na dole. A tam powstają bazy. Naszym największym problemem jest czynnik ludzki. My cały czas musimy kształcić, dokształcać, wychowywać. Powodować, żeby tam, gdzie zaczyna tworzyć się piłka, byli ludzie, którzy mają wyobraźnię, pasję, idee i wiedzą, jak to należy zrobić. Dlatego musimy szkolić, rozmawiać z nimi, robić kursy i konferencje. Chcemy wyłowić tych, którzy będą mieli na to największy wpływ i nam w tym pomogą. Z którego meczu w 2016 roku jest pan najbardziej dumny? Z Niemcami na Euro, czy z wygranego 3-0 Rumunią? - Mecze takie jak ten z Niemcami to są najłatwiejsze. Wychodzisz na drużynę, która jak cię pokona, to i tak nikt nie będzie miał pretensji, wszyscy cię będą po plecach klepać. Dlatego dwa mecze kadry były najważniejsze w 2016 roku - z Irlandią Północną na Euro 2016 i z Rumunią w eliminacjach mistrzostw świata. Pierwszy dlatego, bo polskie społeczeństwo oczekiwało w nim zwycięstwa. Pokazaliśmy, że jesteśmy od niej lepsi i doprowadziliśmy do społecznego dialogu na temat, czy Irlandia w ogóle umie w piłkę grać, bo ich tak zdominowaliśmy. Nie byli w stanie niczego zrobić. Ten mecz pokazał naszą dojrzałość. Ja jako prezes, można powiedzieć, właściciel tej drużyny, miałem najwięcej satysfakcji po tym spotkaniu. - No i drugim takim ważnym meczem był mecz z Rumunią. Pojechaliśmy na trudny teren, na którym było wiadomo, że będzie presja i prowokacje. I świeżo po aferze alkoholowej, którą właśnie rozwiązaliście. - Nie było afery alkoholowej. Po prostu, chłopaki posiedzieli w jeden wieczór, ale nie chodzi o to, że ktoś się nawalił. Popili o kilka piw za dużo, położyli się za późno spać. To się i tak nie powinno zdarzyć, wyciągnięto wnioski i konsekwencje. - Mecz z Rumunią był ciężki i uważam, że polska drużyna, jeszcze cztery lata temu by sobie w nim nie poradziła. W tym spotkaniu wyszedł jeszcze jeden bardzo ważny element. Graliśmy z Rumunami kilka razy w ostatnich 15 latach. Zawsze chcieliśmy wygrać, ale wiedzieliśmy, że oni mają lepszych piłkarzy. Tam był Lacatus, Hagi, Popescu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu to my mieliśmy lepszych piłkarzy. Technicznie i taktycznie. I to też świadczy o pewnych zmianach, które u nas następują. - Jesteśmy specyficznym narodem. Jak by tak porozmawiać poważnie, to nasz proces szkolenia i dojrzewania młodzieży jest inny niż w innych krajach. My często mówimy o Niemcach, Szwajcarach. Tam wielką rolę w kształceniu piłkarskiej młodzieży odegrał czynnik emigracyjny. W Szwajcarii kilkanaście lat temu był bardzo duży napływ emigrantów z Kosowa, z Serbii. To samo działo się w Niemczech. W reprezentacji Szwajcarii gra bardzo wielu piłkarzy, którzy tak prawdę powiedziawszy nie są Szwajcarami od pokoleń. I jak by wyglądała ich reprezentacja, gdyby nie mogła korzystać z tych wszystkich piłkarzy? Status emigranta czyni kogoś lepszym piłkarzem? - Nie, ale z emigrantem wiąże się bieda, inne wychowanie, to spędzanie czasu od rana do wieczora na świeżym powietrzu. To najlepszy target do tego, żeby być potem piłkarzem. My troszkę inaczej pod tym względem wyglądamy. Czasem innych podpatrujemy, ale wszystko musimy dopasować do naszej mentalności i naszego stylu bycia. Nie uda się przeskoczyć w krótkim czasie różnicy w zamożności społeczeństw, jaka dzieli nas od Niemców, czy Szwajcarów. U nas rodzic nie zawsze może sobie pozwolić, by posłać dziecko na regularne, systematyczne treningi, z czym wiążą się dojazdy, zakup sprzętu. Na dodatek brakuje trenerów, a obecni są słabo opłacani. Poza tym, trenerów z licencją UEFA Pro mamy tylko 200, w tym kilkunastu z zagranicy. - Cały czas szkolimy, ale mamy ograniczenia. Ludzie o tym nie wiedzą, że UEFA nie pozwala nam wypuścić w jednym roku więcej niż 24 trenerów z licencją UEFA Pro. Nie zapomnijmy, że tych 200 trenerów na 54 drużyny zawodowe to wcale niezły współczynnik. - Postąpiliśmy bardzo słusznie, nie tak jak wiele krajów, które w momencie wejścia konwencji UEFA poprzepisywały dyplomy na UEFA Pro. - Szkolimy trenerów bardzo dobrze. W momencie, jak przyszliśmy do PZPN-u, zmieniliśmy system szkolenia, założyliśmy nową szkołę trenerów w Białej Podlaskiej. Niedawno z pionem szkolenia mieliśmy naradę z ludźmi, którzy przeprowadzili wizytacje akademii piłkarskich. Wniosek wiąże się z obawą: my zamiast uczyć grać w piłkę, uczymy kopać piłkę. A to są dwa różne pojęcia i musimy nad tym pracować. Będziemy szkolić ludzi, którzy pracują z dzieciakami. - To jest tak samo, jak z sędziami. Mam u siebie "Przegląd Sportowy" z lat 50. Na pierwszej stronie jest tytuł: "Trzeba z tym zrobić wreszcie porządek!". Chodziło o sędziów. Dzisiaj czasami mamy ten sam problem. Uważamy, że jeden błąd sędziego wszystkich skrzywdził, natomiast 15 błędów bramkarzy, napastników, obrońców przyjmujemy za rzecz normalną. Koncentrujemy się nad czymś, co nas nie powinno interesować. - Oczywiście, gdybyśmy byli przekonani, że błąd sędziowski został popełniony celowo, to jest alert dla wszystkich i tu trzeba cięcia. Ale gdy widzimy błąd sędziowski na trzeciej powtórce, to w ogóle nie ma się czym zajmować. Sędzia nie ma powtórek, choć o nie walczymy. - Koncentrujmy się nad czymś innym. Musimy się zająć rodzicami, którzy czasami przeszkadzają dzieciakom w dojściu do kariery, musimy się zająć społecznym odbiorem pracy sędziów, bo tu nastąpiło jakieś przewartościowanie pewnych rzeczy.