Prezes Boniek ujawnił też sposób myślenia jednego z klubów, który jednego dnia wysłał do PZPN-u dwie wykluczające się wzajemnie prośby: najpierw o przerwanie rozgrywek z uwagi na koronawirusa, a później o ich kontynuowanie. Michał Białoński Interia: Każdy polski związek marzy o takiej pomocy, jaką w dobie koronawirusa oferuje pan klubom piłkarskim, żeby przetrwały kryzys. Ponad 116 milionów złotych - to robi wrażenie. Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u: Przygotowaliśmy ten plan, aby dać klubom fundamenty. Dzięki nim mają o co się oprzeć przed rozpoczęciem rozgrywek sezonu 2020/2021. Nasza pomoc jest rzeczywiście wyjątkowa, bo chyba nie ma takiej drugiej federacji w Europie, która pomagałaby klubom i ligom, bo to są niezależne podmioty. Natomiast my mamy własną strategię, rządzimy tak, aby polska piłka miała ręce i nogi. Mam nadzieję, że kluby wyciągną wnioski z tego kryzysu i nie odbiorą naszej pomocy na zasadzie takiej, że oto pod dom podjechały sanie, wysiadł z nich Gwiazdor, czy święty Mikołaj, rozdał prezenty, a my bawimy się dalej. Jeżeli nie nastąpi zmiana mentalności, w postrzeganiu piłki, poprawa umiejętności zarządzania w klubach, to za chwilę wróci to, co było. Co pan ma na myśli? - Fakt, że kluby żyją ponad stan, nie mają strategii, są za bardzo podległe piłkarzom. Powtarzam od lat: rola piłkarzy w klubie, nawet tych najlepszych, nie powinna się do tego sprowadzać, że to oni rządzą, a w naszych klubach tak się niestety dzieje! A dlaczego? Bo piłkarze wiedzą, że są silniejsi od swoich działaczy, prezesów, gdyż ci często im nie płacą regularnie. Aktualnie, w dobie pandemii, kluby chciałyby obniżyć pobory piłkarzom o 50 procent i absolutnie mają rację. Uważam nawet, że piłkarze by się na to chętnie zgodzili, ale szczerze powiedziawszy nikt z nimi jeszcze nie podjął negocjacji z prostej przyczyny: istnieją stare zaległości płacowe. A one się nie wzięły ze zbyt wysokich kontraktów i źle obliczonych budżetów? - Nie wiem dokładnie jakie są te zaległości. Gdybym ja kierował klubem i chciał obniżyć swoim piłkarzom pobory o połowę od marca do czerwca, ale płaciłbym regularnie, to by się pewnie na to zgodzili. Natomiast ciężko z nimi o tym dyskutować jeśli się od dwóch-trzech miesięcy nie płaci, a rozgrywki wtedy trwały normalnie, więc teoretycznie nie było przeszkód. Dlatego mam nadzieję, że koronawirus nakłoni kluby do poprawy zarządzania. My przedstawiliśmy plan ratunkowy. Na więcej nas dziś nie stać. Niech ten plan czegoś ludzi nauczy. Nie mieliście wątpliwości przy sposobie dystrybucji tych ponad 116 milionów złotych? 50 milion zasili piłkę zawodową, która stanowi o obliczu klubowego futbolu. Nie powinno być dla nich więcej z tej sumy? - Faktycznie, 50 milionów złotych damy klubom zawodowym, ale to nie koniec pomocy dla nich. Oprócz tego, następne 30-40 milionów trafi do nich w różnych projektach, takich jak Pro Junior System, czy poprzez premie za Puchar Polski, czy dla ekstraklasy kobiet. Przecież to pieniądze w większości zarezerwowane dla zawodowych klubów. My w Polsce często żyjemy obłudą i mylimy pojęcia. Co to znaczy piłka amatorska? My jej pomogliśmy najbardziej w ostatnich dwóch-trzech latach, gdy odciążyliśmy kluby z jakichkolwiek opłat za zgłaszanie do rozgrywek drużyn młodzieżowych. Ustaliliśmy jedną, zryczałtowaną opłatę przy zgłaszaniu drużyn od trzeciej ligi w dół. Przykładowo klub czwartoligowy wpłaca kwotę 1300 zł i może za nią rejestrować tylu zawodników ilu mu się spodoba, a jego koszty nie rosną. Prezes grającej w podhalańskiej B Klasie Unii Naprawa Henryk Święchowicz potwierdził mi, że za zgłoszenie drużyny płaci tylko 300 zł. - Dokładnie. Problem leży gdzie indziej: w trzeciej i czwartej lidze. To są nadal amatorskie ligi, a już kluby płacą piłkarzom i narzekają, że nie stać ich na opłacenie pracy sędziów. Tymczasem płacimy amatorom, którzy trenują dwa razy w tygodniu, a w niedzielę idą sobie w piłkę pokopać na meczu. Za hobby to trzeba płacić! Na całym świecie tak to działa. Nasza pomoc dla piłki amatorskiej to są potężne pieniądze! Proszę wziąć pod uwagę fakt, że w tym roku my kluby nie tylko zwolnimy z jakichkolwiek opłat, to wysokość ich hipotetycznych opłat wniesiemy do tych klubów w sprzęcie, formie pomocy dla piłki młodzieżowej. Wydamy na to prawie 2,5 mln zł. Piłka amatorska to jest popularyzacja, natomiast zawodowi piłkarze prawie nigdy nie przechodzą przez ligę okręgową. Utalentowani chłopcy już w wieku 12 lat są w akademiach, które my teraz certyfikujemy, a później trafiają do grup młodzieżowych mocnych klubów. Czyli jeśli "Białoński" gra w wieku 12 lat w Unii Naprawa i jest dobry w piłkę, to już go tam nie ma, bo go bierze Cracovia, Wisła, czy inny klub. Czy Hutnik Kraków. - Od razu się przy takim zawodniku kręcą menedżerowie, skauci. Dlaczego my chcemy wprowadzić certyfikację? Bo najważniejsze zadanie czeka nas w szkoleniu od sześciu do 12 lat, które na ogół prowadzą prywatne spółki, które żyją z opłat, jakie wnoszą rodzice piłkarzy. My chcemy je wspomóc finansowo. Później, w wieku 12-13 lat piłkarze wędrują dalej, do mocnych klubów. Pojawiały się informacje, że PZPN pomoże klubom w renegocjacji kontraktów piłkarzy w okresie pandemii. Od początku pan je dementował. To nie wasza kompetencja - ingerowanie w umowę między spółką a pracownikiem. - To problem, który muszą rozwiązać kluby z piłkarzami. Natomiast wydaje mi się, że ten impas, który mamy na linii piłkarz-klub wynika z zaległości wobec grających. Natomiast wysługiwanie się PZPN-em jest nie na miejscu. Ja w życiu bym nie pozwolił mojemu zarządowi, żeby jego członkowie musieli zagłosować za ustawą, która nie ma żadnego oparcia w prawie i nie jest w żaden sposób respektowana. Rozważaliście na dzisiejszym zarządzie możliwości dokończenie, bądź przedwczesnego zakończenia sezonu, wobec faktu, że epidemia się rozszerza w naszym kraju? - Ja chciałbym podjąć jak najmniej decyzji przy zielonym stoliku, bo wszystkie takie są różnie interpretowane. Nie zamierzam nikomu w ten sposób zaszkodzić, ani pomagać. Dlatego pośpiech i mówienie: "Kończymy sezon" jest niepotrzebne. Rozgrywki są i tak zawieszone do 26 kwietnia, piłkarze są w domach. Natomiast jeśli rząd mi powie 20 maja, że możemy grać, to kto mi zabroni dokończyć Puchar Polski, za który są określone pieniądze dla klubów? Kto mi zabroni zorganizować play-offy w 1. i 2. lidze, żeby wyłonić tych, którzy awansują? Dzisiaj wiadomo, że awansuje trzecia drużyna, ale to jest zielony stolik. Natomiast ja bym chciał tego uniknąć. Mam też sytuację w drugiej lidze, gdzie dwie drużyny z miejsc 3-4 dzieli różnica bramki czy dwóch. GKS Katowice i Resovia. - Dokładnie. Ja nie patrzę z perspektywy klubów. A jeden z nich napisał do PZPN-u, żeby już nie kontynuować rozgrywek z powodu wirusa, a gdy spostrzegł, że źle przeliczył różnicę bramek, to napisał do nas drugi list: "Jednak lepiej, żebyśmy dalej grali". Ja nie mogę patrzyć przez taki pryzmat, bo ja taki nie jestem. Chcę postąpić tak, żeby było dobrze, a po decyzjach przy zielonym stoliku zawsze ktoś będzie się czuł pokrzywdzony. Dlatego nie widzę żadnego pośpiechu i konieczności podejmowania decyzji już teraz. Wiemy doskonale, że do końca kwietnia nie gramy. A jeśli wtedy powiemy, że przez kolejne trzy tygodnie nie gramy, to nic się nie stanie! Ponoć piłkarze płaczą, że drażni ich ta niepewność, chcieliby jechać na wczasy. Panowie! "Be quiet please!" (Bądźcie cicho, proszę! - red.), albo wiemy w jakim świecie żyjemy, albo to jest jakiś sen! Gdzieś słyszę narzekania, że inne ligi, w innych dyscyplinach zakończyły sezony. To prawda, ale one wykorzystały koronawirusa do przykrycia swoich problemów finansowych. My mamy zupełnie inną sytuację, więc na razie nie podejmujemy żadnych decyzji. Rozmawiał Michał Białoński