Michał Białoński, Interia: Gdy rozmawialiśmy trzy tygodnie temu o epidemii koronawirusa we Włoszech, miał pan nosa, twierdząc, że do nas i tak to dojdzie. I tak też się stało, już ponad 60 osób jest zarażonych. Zbigniew Boniek, prezes PZPN, członek komitetu wykonawczego UEFA: - Niestety, do tego dojść musiało. Natomiast Włosi są największą ofiarą koronawirusa w Europie. Całe ognisko epidemii powstało w Lombardii, która jest najbogatszym regionem kraju, w którym mieszka dużo Chińczyków, mają tam fabryki tekstylne. Natomiast gdy czytam opinie fachowców, to widzę, że większość Europy się tym wirusem zarazi. Sytuacja jest wyjątkowa. My jako PZPN mieliśmy pewne wątpliwości. Sytuacja z wirusem jest rozwojowa. Dzisiaj zdecydowaliśmy się nie kontynuować rozgrywek w ligach zawodowych: Ekstraklasie, 1. i 2. Lidze. Do końca marca wstrzymaliśmy je, choć prawda jest taka, że na razie nie ma doniesień o jednym choćby chorym w nich piłkarzu. Nie pozostajemy jednak ślepi i głusi na różne pojawiające się teorie. Na przykład? - Trafiłem na ciekawy wywiad z jednym z dwóch największych autorytetów medycznych w Anglii - sir Patrickiem Vallancem, który stwierdził, że w tamtym kraju COVID-19 dotknie co najmniej 60 procent społeczeństwa, natomiast przypadków śmiertelnych będzie niewiele. Wiadomo, że najlepiej byłoby uniknąć zarażenia, jednak jest to właściwie nieuniknione. Najważniejsze, że w 90 procentach przypadków chorzy przejdą zarażenie wirusem COVID-19 tak samo jak zwykłą grypą. My i tak zadziałaliśmy błyskawicznie. Jeszcze nie mamy ani jednego chorego piłkarza, a już są wstrzymane wszystkie rozgrywki. Tylko czy potrzebne było to zamieszanie? Wczoraj, po konsultacji z Ekstraklasą SA, jej Radą Nadzorczą, zarządami 1. i 2. ligi zdecydowaliście się na kontynuowanie rozgrywek. Dopiero dzisiaj je odwołaliście, po sprzeciwie Kuby Błaszczykowskiego i odmowie wyjazdu do Łodzi Górnika Zabrze. - Panie redaktorze, w Polsce nie gramy najbliższej kolejki ligowej z prostej przyczyny: wybuchła panika. Gdy już do niej doszło, to trzeba było podejmować szybkie i mądre decyzje. Podkreślam - na dzisiaj żaden piłkarz nie jest chory i gdyby zagrał w sobotę, czy niedzielę mecz przy pustych trybunach, to by się pewnie nic nie zmieniło. Ja nie tylko jestem prezesem, ale też ojcem trójki dzieci, dziadkiem piątki wnuków. Jestem tak samo narażony na koronowirusa, jak każdy inny piłkarz w Polsce, a nawet bardziej, gdyż ciągle podróżuję po Europie, chociażby na posiedzenia UEFA. To jest pewne, że w następnym tygodniu będziemy mieli kilku piłkarzy, którzy będą zarażeni koronawirusem. Przy takiej pandemii to nieuniknione. To brzmi mocno, choć realnie. W środę ogłoszono, że we Włoszech zaraził się Daniele Rugani z Juventusu. - On nawet nie wiedział, że jest nosicielem tego wirusa, dopóki w klubie mu nie zrobili testów . Nie miał właściwie żadnych objawów i ten sposób pewnie przejdzie zarażenie większość społeczeństwa. Proszę sobie wyobrazić sytuację: drużyna X wystawia skład na mecz, a spiker mówi: "Kowalski i Nowak nie grają, leżą w łóżku z grypą". A przecież wirusy zwykłej grypy bardzo często rozkładają sportowców w okresie jesienny, zimowym i wiosennym. Nikt się temu nie dziwi. Gdy jednak dowiadujemy się, że ktoś jest chory na koronawirusa, to jest szok, bo do tej choroby nie przyzwyczailiśmy się, nie jesteśmy na nią przygotowani. Nieoficjalne informacje krążą już od wczoraj, ale wy jednak nie odwołaliście jeszcze marcowych meczów reprezentacji Polski z Ukrainą i Finlandią. Dlaczego? - My nie żyjemy od jednego tweeta do drugiego, tylko trzymamy się ustaleń z innymi federacjami i zasad. Faktycznie, na 99 procent tych meczów nie będzie, ale to nie działa tak, że zarząd PZPN-u ustala sobie "nie gramy" i koniec. Przecież prawa transmisji meczów reprezentacyjnych są scentralizowane przez UEFA. Ona będzie podejmować decyzje we wtorek i w środę. Decyzje muszą być podjęte w odpowiednim czasie, a nie zapadać na Twitterze. Jestem przekonany, że mecze reprezentacji muszą się odbywać w klimacie przyjaznym, dobrym. Nawet przy założeniu, że jest on rozgrywany bez publiczności, to ten mecz musi służyć np. nowinkom taktycznym. Natomiast dzisiaj nie ma klimatu do rozgrywania takiego meczu, jest przecież zagrożenie. Do tego obowiązuje zakaz wyjazdu piłkarzy z Włoch i Jerzy Brzęczek musiałby sobie radzić bez siedmiu-ośmiu piłkarzy. - Dokładnie, jest masa problemów. Czy ktoś odwoła mecz w piątek o g. 18 czy w środę o g. 13, to sytuacji nie poprawi. Tak samo - co zawsze podkreślałem - rozegranie Euro 2020 jest wielce ryzykowne. Tym bardziej, że impreza jest rozłożona na 12 krajów, co niesie za sobą przemieszczanie się tysięcy ludzi po całym kontynencie. - Mam coraz więcej wątpliwości odnośnie tego, czy uda się w tym roku rozegrać ME. Nie wykluczam, że UEFA podejmie decyzje w ich sprawie niebawem. Według mnie, gdyby mistrzostwa Europy odbyły się w 2021 r., to świat by się nie zawalił. Być może zmartwiliby się tylko niektórzy zawodnicy, którzy są u schyłku kariery. Ja też liczyłem na to, że 2020 r. będzie wspaniały, bo urodzą mi się wnuki, do czego już doszło, bo będą ME, będziemy gościć finał Ligi Europy, a w październiku przestanę pełnić funkcję prezesa. Tymczasem okazuje się, że z tej sielanki zrobił się wyścig: jeden problem goni następny kłopot. Pojawił się pomysł, że zamiast finału Ligi Europy w Gdańsku Polska zorganizowałaby turniej finałowy z udziałem czterech drużyn i byłoby to remedium na coraz bardziej ciasny kalendarz, z którego pandemia zabiera kolejne terminy. Co pan na to? - My jesteśmy gotowi! Jeden półfinał można zagrać na Legii, drugi na PGE Narodowym, a finaliści w Gdańsku. My jesteśmy na wszystko gotowi. Wbrew temu, co o nas mówią, jesteśmy pierwszym krajem na świecie, który zabezpieczył się dekretem, na wypadek, gdyby rozgrywek nie można było dokończyć. Włosi do dzisiaj się zastanawiają, co zrobić z Serie A. Nie mają uchwały, takiej jak nasza, mają tylko setki pomysłów, każdy lansuje swój i nie wiedzą, co zrobić. Rozmawia: Michał Białoński