Michał Białoński, Interia: Nie ma pan wrażenia, że piłkarze w Ekstraklasie popuścili pasa jak za Sasa, jeśli chodzi o reżim sanitarny? Koronawirus paraliżuje nam rozgrywki, z najbliższej kolejki połowa meczów została przeniesiona po atakach COVID-19. Dziwnym trafem w Niemczech, gdzie sytuacja pandemiczna kraju jest podobna, udało się rozegrać wszystkie mecze z sześciu kolejek. Owszem, zdarza się, że dwóch-trzech piłkarzy wypada przez wirusa, ale nie pół zespołu, jak u nas w Pogoni, czy Wiśle Płock. Kilka razy pandemia uderzyła też w Legię. Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u: - Trudno mi się do tego odnieść. Wydaje mi się, że piłka jest odbiciem tego, co się dzieje w naszym kraju, w innych sferach społeczeństwa. Natomiast trzeba się zastanowić, czy te przypadki wśród piłkarzy są konsekwencją tempa, w jakim rozprzestrzenia się COVID-19, czy poluzowania reżimu przez sportowców. Nad tym trzeba się zastanawiać. Wiadomo było, że środowisko sportowe jest narażone na atak pandemii tak samo jak inne, ale wiadomo, że czasem popełnia się błędy, ważne, by je naprawiać. Nie ma pan wrażenia, że wszyscy się przyzwyczaili trochę do koronawirusa i nie ma już takiej dyscypliny w walce z nim, jaką obserwowaliśmy w marcu, gdy tak naprawdę w Polsce epidemia była śladowa w porównaniu do obecnej? W Pogoni było ponad 20 zakażonych, teraz w Wiśle Płock jest 19. - Problem jest głębszy i wynika z naszej cechy narodowej: nie lubimy nakazów. Gdy mamy jakikolwiek, to się źle z tym czujemy jako Polacy - społeczeństwo, sportowcy, kluby. Gdy wprowadzaliśmy obowiązek gry jednym młodzieżowcem, to wszyscy płakali, twierdzili, że to jest tragiczne. Po półtora roku są z tego określone korzyści i wszystkim zmienia się mentalność. Gdy istniał limit obcokrajowców spoza UE, to wszystkie kluby płakały, że mają powiązane ręce i gdyby nie to ograniczenie, to posprowadzałyby trzy razy lepszych piłkarzy i osiągałyby nie wiadomo jakie sukcesy. Poszliśmy im na rękę, odpuściliśmy ten limit i czy po półtora roku trafiła do Polski jakaś wielka gromada dobrych piłkarzy spoza Unii? Ja takich nie widzę. Generalnie nie lubimy nakazów, jako społeczeństwo, mamy w sobie nutkę anarchii, każdy lubi być dla siebie sterem i okrętem, robić co mu się tylko podoba. Tymczasem żyjemy w totalnej pandemii, w Polsce również mamy z tym wielki problem. Podczas wiosennego lockdownu zrobiliśmy plan restartu razem z gabinetem premiera Morawieckiego, Komisję Medyczną PZPN-u i Ekstraklasą. Ten plan zawiera sporo obostrzeń, ale ja nie jestem od tego, żeby po godz. 17 chodzić po różnych miejscach i sprawdzać, co robią piłkarze w wolnym czasie. Nie mam na to żadnego wpływu. Taka dyscyplina powinna wynikać z profesjonalizmu, organizacji pracy. Nie boi się pan o to, że rozgrywki ligowe zostaną przerwane? - Nie, uważam, że uda nam się je dokończyć. Nawet jeśli teraz jakieś mecze zostały przełożone, to na wiosnę mamy sporo terminów, w których będzie można nadrobić zaległości. Liga się na pewno zakończy dopiero po 30. kolejce. Najsmutniejsze jest to, że niektórzy spekulują. Niepokoi mnie natomiast co innego. Mianowicie?- Odnoszę czasem wrażenie, że kluby dogadują się z lokalnym sanepidem odnośnie tego, czy rozgrywać dany mecz czy go przekładać. Gdy kluby chcą grać, to sanepid im mówi: "Dobra, wykryliście 3-4 zakażonych piłkarzy, nie ma problemu, gramy dalej, wszyscy pozostali są zdrowi, przebadajcie ich jeszcze raz". Natomiast czasem kluby idą w drugą stronę i to jest smutne, ale też pokazuje naszą rzeczywistość, sposób myślenia. Niestety, tacy jesteśmy. Pije pan do Legii, która miała do pana olbrzymie pretensje, gdy PZPN przeniósł termin meczu o Superpuchar z 9 sierpnia, po wykryciu COVID-19 u jednego z pracowników sztabu szkoleniowego? - Nie. Żeby było jasne: absolutnie nie piję do Legii! Piję do wszystkich, którzy tak robią!