Michał Białoński, Interia: Wieść gminna głosi, że PZPN nie potrafi zorganizować finału Pucharu Polski. Co pan na to? Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u: Początkowo w nią uwierzyłem i omal nie zrezygnowałem z prolongaty wynajmu stadionu PGE Narodowego na nasz finał, by ulokować go z powrotem na arenach takich jak te w Płocku, czy Bełchatowie, gdzie po murawie, zamiast drużyn, czasem biegali ogoleni na łyso pseudokibice. Gdy przyszedłem do związku w 2012 r. finał PP rozgrywano w Kielcach, triumfatorzy dostawali w nagrodę medale i 250 tys. zł. Teraz Lechia Gdańsk wzbogaciła się o premię w wysokości trzech milionów złotych, natomiast Jagiellonia o pół miliona złotych. Od sześciu lat gramy na jednym z najlepszych stadionów Europy - PGE Narodowym, a że nie wszyscy potrafią się na nim dobrze zachować i są tacy, którzy bawią się w partyzantkę, by za wszelką cenę przemycić race, PZPN tego nie zmieni. Kibice Lechii, zwłaszcza ci, którzy dostali się na stadion dopiero na drugą połowę, narzekają, że ich wejście na Narodowy było źle zorganizowane, brakowało kołowrotów. - Gdy słyszę te narzekania, śmieję się, że Jagiellonii wejście organizował stary PZPN, a Lechii ten nowy. Tak poważnie mówiąc, nie zastanawia nikogo, dlaczego Jagiellonia weszła w komplecie przed czasem, choć jej bramy miały taką samą przepustowość? Bramy były otwarte od godz. 9:30 z prostej przyczyny. Oprócz finału Pucharu Polski 2 maja rozgrywamy też na Narodowym finał Turnieju z Podwórka na Stadion Pucharu Tymbarku. Uczestniczy w nim około dwóch-trzech tysięcy ludzi, zatem jest to impreza masowa i policja zdecydowała, że wchodzących również na tę imprezę należy skontrolować. Dla nas oznacza to dodatkowe koszty. Pociągi specjalne z kibicami obu drużyn przyjeżdżały o godz. 11:30. Było wystarczająco dużo czasu, żeby każdy zajął miejsce na długo przed meczem. Zbyt wielu kibiców Lechii zostawiło wejście na ostatnią chwilę, a niektórzy zrobili to być może celowo, licząc, że kontrola nie będzie tak dokładna, gdy przed wejściem utworzy się tłum. Mimo niej i tak przemycili wiele rac. - Sprawdzamy dokładnie, przy pomocy aparatury sprowadzonej z lotniska, ale jeśli ktoś się uprze i schowa pirotechnikę w miejsce intymne, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. I tak zdecydowaną większość rac odebrano na bramach. Służby odebrały kibicom tonę rac. Pirotechnikę przemycały nawet kobiety. Zdarzały się takie, które miały ciążę pirotechniczną - brzuch obwiązany poduszką, w której ukryto race. Jedna z pań w torebce wnosiła race, a gdy ją wyprowadzano, tłumaczyła, że nie wiedziała, iż są niedozwolone. To zabawa w partyzantkę. Dla niektórych kibiców race stają się przedłużeniem męskości. Fani z Gdańska żalą się, że bramy nr 9. i 11. były zamknięte. - Zamknęła je na krótko policja, gdy próbowali je szturmować pseudokibice. Skoro PZPN jest taki zły, to skąd na trybunach są gniazda dla prowadzących doping? Wzięły się z tego, że my im wszystko pomagaliśmy zorganizować. Problem w tym, że dobra współpraca z kibicami kończy się na pięć godzin przed meczem, gdy próbują wejść z racami i rakietnicami. Wiadomo, że konsekwencje tego ponoszą wszyscy. To tak jakby pan wybrał się do kina czy na koncert, na 10 minut przed rozpoczęciem, gdy próbuje tam wtargnąć dziesięciu chuliganów bez biletu. Przez powstałe zamieszanie każdy, również pan mógłby nie wejść, bądź się spóźnić. Nikt nikomu nie każe wchodzić na finał Pucharu Polski o godz. 10, ale też wejścia nie należy zostawiać na ostatnią godzinę. Poszedłby pan na mecz tak wcześnie? - Proszę pana, w młodości chodziłem na mecze żużlowe dwie godziny wcześniej, bo chciałem widzieć, jak motory z lawet są rozładowywane. Gdy chodziłem na mecze piłkarskie, zanim zacząłem w nich grać, na stadionie byłem półtora godziny przed meczem, by spotkać się ze znajomymi, zobaczyć rozgrzewkę. Jagiellonia wchodziła na stadion, gdy trwały jeszcze finały "Z Podwórka na Stadion", a więc około godz. 12. - Jej kibice na początku też zrobili zadymę, bo chcieli przemycić race, ale w końcu odpuścili. Udało im się wnieść pojedyncze sztuki. Kibicom z Gdańska wydawało się, że zrobią sztuczny tłum i wniosą pirotechnikę w większej liczbie niż to się stało. Kibic Jagiellonii poruszający się na wózku napisał do pana list otwarty, w którym żali się, że napotkał sporo barier i przedostanie się na sektor było dla niego koszmarem. - Na PGE Narodowym są specjalne miejsca dla osób na wózkach. Właśnie na nie obu klubom wysłaliśmy po 40 zaproszeń, dla kibiców poruszających się na wózkach z osobami towarzyszącymi, wszystko gratis, łącznie z wjazdem na parking. Nie wiem dlaczego ten pan, który się na nas skarży, nie zgłosił się do Jagiellonii, by skorzystać z tej puli. Kupił sobie bilet na sektor, który nie ma infrastruktury, by wprowadzić niepełnosprawnych. Komu jak komu, ale nam nie powinno się zarzucać obojętności na los niepełnosprawnych. Pomagamy im, bezdomnym, czy innym potrzebującym na każdym kroku. Finał Pucharu Polski na PGE Narodowym to pana dziecko, ale przez partyzantkę z racami staje się dzieckiem specjalnej troski. - Proszę spojrzeć na zachowanie ultrasów. Oni rzadko kiedy żyją meczem, akcje piłkarzy nie zapierają im oddechu w piersiach. Bardziej przypominają radio, które nadaje raz na taką, a raz na inną nutę. Raz jest "Jeb... PZPN", a innym razem "Sędzia, co? Ty k...". Co trzeba mieć w głowie, żeby wywieszać na meczu piłki nożnej transparent z napisem "Cel - pal!", jak to zrobili na Narodowym ultrasi Lechii? Szanowni kibice, to jest święto polskiej piłki. Idziesz na mecz, być może najważniejszy w twoim życiu kibicowskim i przez pół godziny trzymasz głowę pod sektorówką, by ktoś mógł odpalić racę?! Przecież mówimy o najważniejszym meczu w historii ich klubu, ze wspaniałą oprawą pięknymi sektorówkami, kartoniadami, chorągwiami. Drużyna zwycięska wystawia PZPN-owi fakturę na trzy miliony złotych i dostaje przepustkę do drugiej rundy eliminacji do Ligi Europy. Czy jeden mecz dla dobra całej polskiej piłki nie może się odbyć bez rac? Zawsze będzie tak, że kibice będą starali się je przemycać, a my będziemy się starali kontrolować i wiemy, że jest to pojedynek z góry przegrany, gdyż nigdy nie uda nam się wyłapać wszystkich rac? Mam świadomość, że przez przemyt rac czasem matka z dzieckiem nie wejdzie, bo nie wie, że przed nią 100-200 kibiców próbowało przenosić race i to oni zrobili zamieszanie na wejściu. Podkreślam, gniazda dla prowadzących doping powstają na Narodowym przy współpracy kibiców z PZPN-em jako organizatorem imprezy. Pomagamy też kibicom wnieść sektorówki. Jedną rzecz muszę powiedzieć po doświadczeniach z tej współpracy: myślałem, że dla ultrasów słowo honoru jest najważniejsze. Niestety, muszę stwierdzić, że z nimi jakiekolwiek uzgodnienia nie funkcjonują. Na koniec i tak robią to, co im się podoba. Problem z racami, przy okazji Pucharu Polski na Narodowym wraca jak bumerang, co rok. - Trochę tak jest. Zaczęliśmy przygodę z Pucharem Polski na tej arenie w 2014 r., finałem Zagłębie Lubin - Zawisza Bydgoszcz. Bez ultrasów Zawiszy, którzy byli skłóceni z klubem, a ci z Lubina się z nimi solidaryzowali. Wbrew temu protestowi i tak na stadion przyszło 37 tys. kibiców, mecz zakończył się rzutami karnymi, wygrał Zawisza. Rok później ultrasi Lecha i Legii apelowali do nas o pomoc w zorganizowaniu dopingu. W rewanżu odpalali wszystko, co się dało. Przed następnym finałem wojewoda Kozłowski nie chciał się zgodzić na wniesienie sektorówek. Co pan zrobił? - Kłóciłem się z nim i jego pracownikami w Urzędzie Wojewódzkim, mając na uwadze interes kibiców i - co ważniejsze - mając do nich zaufanie. "Jak to? Jest finał Pucharu Polski, musi być jakaś oprawa" - argumentowałem. W zamian kibice Lecha zrobili aferę, pod wpływem filmiku z wyjazdu piłkarzy z Poznania, na którym jeden z zawodników mówi: "Po co nam kibice". Następny finał Arka - Lech w sumie był normalny, choć popalili trochę rac. Rok temu mieliśmy mecz Arka - Legia, podczas którego zaprzyjaźnieni z Arką kibice Cracovii strzelali z rakietnic. Nie ma na to żadnego przyzwolenia. Ja się pytam, jak wyglądałby finał Pucharu Polski - wyprowadzenie drużyn, hymn narodowy, flagi obu drużyn, oprawa rodem z Champions League bez pirotechniki? Nasze wysiłki próbują zepsuć "partyzanci", przemycający i odpalający race. Dziwię się kibicom, że nie potrafią zrobić fantastycznej oprawy bez rac. Mnie osobiście one nie przeszkadzają, ale na Stadionie Narodowym nie będzie nigdy przyzwolenia na to, żeby mogły być odpalane. Finał Pucharu Polski to mogłaby być najpiękniejsza impreza piłkarska w roku. A dlaczego nie jest, to niech sobie odpowiedzą ci, którzy próbują ją zepsuć. Rozmawiamy o małym odsetku "partyzantów", którzy robią zamieszanie. Proszę jednak pamiętać, że o powodzeniu w przeprowadzaniu finałów świadczą liczby. Na sześciu ostatnich finałach, jakie zorganizowaliśmy na Narodowym było więcej kibiców niż na wcześniejszych dwudziestu! Organizacyjnie nasza impreza nie różni się niczym od meczów reprezentacji, czy finałów mistrzostw świata, czy Europy, organizowanych przez FIFA i UEFA. Różnica jest właśnie taka, że na finał Pucharu Polski przychodzi grupa kibiców, która lubi się bawić w partyzantkę. Gdyby finał Pucharu Polski polegał na zabawie z piłką w roli głównej, zamiast której mamy zabawę w wyłapywanie przestępców przemycających race, to wszystko byłoby w największym porządku. Ilość kołowrotów na sektorze Lechii była taka sama jak na meczach reprezentacji Polski. Różnica jest taka, że na kadrę wszyscy wchodzą błyskawicznie, bo nikt nie przemyca rac. Kibic Lechii powiedziałby panu, że łatwo się to mówi, gdy korzysta się z wejścia dla VIP-ów. - Przyszedłem na stadion o godz. 9:15, sprawdzili mnie od a do z. Tak samo jak każdego i nie miałem z tym problemu. Najlepsze jest to, że ci, którzy brali udział w zbiorowym przekręcie przemycania rac, później narzekają na złą organizację finału. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że niektórzy mogli narzekać na wejściu na stadion. To taka sama sytuacja jak ta, w której policja organizuje blokadę ulic miasta, żeby złapać przestępcę. Przypadkowymi ofiarami stają się postronni ludzie i jest mi przykro, że tak się stało na bramach przeznaczonych dla fanów Lechii. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że na wszystkich imprezach, jakie organizuje PZPN nie ma ścisku na bramach, wszyscy wchodzą sprawnie, organizacja jest perfekcyjna. Ogólnie race dla mnie nie są problemem, ale race na finale Pucharu Polski są dużym problemem. Stadion Narodowy nie jest do nich przystosowany. Do kiedy PZPN ma umowę na korzystanie z PGE Narodowego podczas finału PP? - Zgodnie z umową za rok jest ostatni finał Pucharu Polski na Narodowym. Nie wiem jeszcze czy mojemu spadkobiercy zostawię podpisaną nową umowę, czy to on będzie musiał podjąć decyzję w tej sprawie. Zmieniając temat, powstało spore zamieszania o sędziowanie meczu Lechia - Legia. Nawet pan, w "Prawdzie futbolu" u Romana Kołtonia stwierdził, że sędzia Daniel Stefański popełnił błąd, nie dyktując rzutu karnego, po zagraniu ręką Artura Jędrzejczyka. - Podtrzymuję to - sędzia Stefański popełnił jeden błąd. Pamiętajmy, że nie ma ludzi nieomylnych. Błędy popełniają nie tylko sędziowie, ale też piłkarze, trenerzy, dziennikarze. Błąd Stefańskiego sprowadził się do tego, że źle wprowadził protokół VAR-u. Jak pan myśli, gdyby wziąć 50 postronnych kibiców i zapytać ich czy powinien być rzut karny czy nie, to jaki byłby wynik głosowania? Pewnie połowa byłaby za karnym, a druga połowa przeciw. - Gdyby tak wyszło, to znaczy, że nie może interweniować VAR, bo sytuacja nie jest jednoznaczna. Jaką decyzję podjął na boisku pan Stefański? Rzut karny i na tym powinien być koniec rozważań. Natomiast kilka minut po błędzie sędziego Stefańskiego Lechia prowadziła 1-0, zatem nie można mówić, że błąd arbitra spowodował porażkę gdańszczan. Chyba, że wraz z rzutem karnym nastąpiłoby wykluczenie Jędrzejczyka, za zatrzymanie ręką piłki zmierzającej do pustej bramki. - Ale równie dobrze mogło się skończyć na żółtej kartce. Sprawa nie jest jednoznaczna. Sędzia Stefański popełnił tyko jeden błąd. Lechia nie przegrała przez błąd sędziego, tylko przez swoją słabą postawę, a w ogóle błędami sędziego zasłaniają się tylko słabi. Zaskakujący był szum informacyjny płynący z PZPN-u. Z pańską opinią kilka godzin później nie zgodził się szef sędziów Zbigniew Przesmycki, który upierał się, że arbiter postąpił słusznie, nie dyktując karnego. - Pan Zbigniew wie, że popełnił błąd. Odnośnie sędziowania w Ekstraklasie, od dawna powtarzam jedno zdanie: gdybyśmy mieli piłkarzy na poziomie arbitrów, na regularnie nasze kluby grałyby w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Rozmawiał: Michał Białoński