Poprzednie lata dostarczały kibicom piłkarskiej reprezentacji Polski wielu miłych wrażeń, ale mijający rok był najgorszy od 2013... Zbigniew Boniek: - Jeżeli popatrzymy wyłącznie na wyniki pierwszej reprezentacji, to na pewno był najgorszy. Pojechaliśmy na mistrzostwa świata, chcieliśmy wyjść z grupy i nie zrobiliśmy tego. Swoją drogą, wszystko ogranicza się do jednego meczu - z Senegalem. Gdybyśmy wtedy wygrali, 2018 rok byłby prawdopodobnie inaczej oceniany. W sporcie są lata lepsze i gorsze. Mając taką reprezentację jak nasza, musimy być przyzwyczajeni, że będą wzloty i upadki. Najważniejsze, aby ten upadek nie był poniżej pewnej granicy, tzn. żeby nie doprowadził do braku wyjazdu za dwa lata na kolejną wielką imprezą. Ale potwierdzam, piłkarsko - jeżeli chodzi o wyniki pierwszej reprezentacji - to był nieudany rok. Cóż, gramy dalej, nic się nie dzieje. A zgodzi się pan, że początkiem złego była porażka z Danią 0-4 w Kopenhadze we wrześniu 2017 roku? Wtedy trochę to zlekceważono, przecież i tak pozostaliśmy na prowadzeniu w grupie eliminacji MŚ i mieliśmy niemal pewny awans na mundial. Tymczasem właśnie od tamtej porażki zaczęły się eksperymenty, jak się okazało, nieudane... - Chyba coś w tym jest. Może faktycznie wydawało się nam, że przegraliśmy wtedy tylko jeden mecz, a naprawdę przegraliśmy więcej. Wydaje mi się, że ta reprezentacja w pewnym momencie zrezygnowała z jakiejkolwiek formy rywalizacji. Praktycznie ciągle byli ci sami piłkarze, brakowało dojścia młodzieży. Może również ta reprezentacja czuła, że wypełniła pewne nadzieje. Pojechała na Euro 2016 i wyszło znakomicie. Co tam jeden mecz z Danią... Jedziemy przecież na mundial. Było przekonanie, że będzie podobnie jak na Euro... Na pewno jakieś psychiczne rozluźnienie w drużynie nastąpiło. Bo ja uważam, że jesteśmy lepszą drużyną od Senegalu i powinniśmy z nim wygrać. Kiedy Adamowi Nawałce na początku nie szło, było sporo krytyki, pan stanął za nim murem, mówiąc to publicznie m.in. na zjeździe PZPN. Za kilka dni znów odbędzie się zjazd. Czy Jerzy Brzęczek też ma takie pana poparcie jak w 2014 roku ówczesny selekcjoner? - W ogóle dziwię się, że pada takie pytanie. Brzęczek ma kontrakt do końca eliminacji. Jeżeli kogoś wybieram, to... Wydaje mi się, że znam się na ludziach. Jurek jest bardzo dobrym trenerem i może być bardzo dobrym selekcjonerem. Uważam, że sobie poradzi. I w ogóle nie ma tematu. Powiem tak - trenera Brzęczka mogę zwolnić tylko ja, ale w ogóle mi to do głowy nie przyszło. Wtedy poparłem Adama z mównicy i to samo mogę powiedzieć dzisiaj o Jurku. Wciąż jest szansa, że Polska będzie losowana z pierwszego koszyka w eliminacjach Euro 2020. Wówczas trafimy być może - przykładowo - na Czarnogórę, Litwę, San Marino, itd. I scenariusz może być łatwy do przewidzenia. Zapewne pokonamy te drużyny, bo są teoretycznie słabsze. Pytanie brzmi inaczej - czy reprezentacja Polski jest w ogóle w stanie grać obecnie jak równy z równym z najsilniejszymi? - Dobre pytanie. Decyduje o tym kilka aspektów, przede wszystkim głowa i przygotowanie fizyczne. Mamy w naszej drużynie kilku piłkarzy stanowiących o jej jakości. Jeżeli fizycznie nie są dobrze przygotowani, to ta drużyna cierpi. A następcy nie są jeszcze gotowi. To rzeczywiście ciekawe - czy my jeszcze jesteśmy w stanie zagrać jak równy z równym ze świetnymi drużynami, bo kilka porażek z rzędu spowodowało, że mamy pewne obiekcje. Kolumbia wypunktowała nas jak chciała, Portugalia też była lepsza, męczyliśmy się z innymi drużynami. Nawet pozytywna ocena pierwszego meczu z Włochami w Lidze Narodów bardziej wynikała z przygotowania taktycznego niż umiejętności, bo prawie cały czas to rywale byli przy piłce. Może po prostu za dużo oczekujemy od tej drużyny, a balon jest za bardzo nadmuchany? - Kiedy wszyscy mówili, że znajdujemy się na siódmym, ósmym miejscu w świecie, tak to też pokazywał ranking FIFA, podkreślałem, że jesteśmy w drugiej, a może i trzeciej dziesiątce. Według mnie od 15. do 30. miejsca. Nie zabraniamy nikomu dmuchać w balon. My robimy swoje i wiemy swoje. Reprezentacja zabiera nam najmniej czasu w działalności PZPN, natomiast przynosi najwięcej splendoru albo... krytyki. Jako prezes związku czuję się odpowiedzialny za rocznik 2002 i młodsze. Bo one zaczęły pracować za mojej kadencji. Pierwszy obóz Akademii Młodych Orłów zrobiliśmy dla rocznika 2002. Zaczęliśmy zmieniać koncepcje, treningi, powołaliśmy reprezentację do lat 14 i 15. Robimy wcześniejszą selekcję, inny skauting. Na to potrzebujemy pięciu, sześciu lat. Usiądziemy wówczas znowu i wtedy przypomnę, że mówiłem o odpowiedzialności właśnie za te grupy. Pod tym względem, uważam, zrobiliśmy bardzo dużo. Ale wiadomo, pierwsza reprezentacja przykrywa czy nakrywa wszystko... Pamiętajmy jednak, że jej wynik zależy od piłkarzy, a nie od prezesa. Przed rozpoczęciem Ligi Narodów zapowiadał pan, że to będzie poligon doświadczalny. Mówił pan tak dlatego, że nowy selekcjoner potrzebował czasu na eksperymenty, czy może przewidywał pan ewentualne porażki z Portugalią i Włochami? - Nie lubię przegrywać, ale grając z takimi rywalami, można pewne rzeczy przewidzieć. Choć powiedzmy szczerze, że np. w pierwszym meczu z Włochami graliśmy dobrze, a w starciu z nimi w Chorzowie, choć byliśmy słabsi w pierwszej połowie, to na koniec nie mieliśmy prawa przegrać. Wystarczyło mądrzej ustawić się przy rzucie rożnym, mecz skończyłby się wynikiem 0-0 i mieliśmy lepszy od Włochów bezpośredni bilans. Wiem po co jest Liga Narodów. Uważam, że będzie jeszcze troszkę podkręcana, analizowana, bo są tam pewne rzeczy, które nie funkcjonują. Natomiast jako ten poligon doświadczalny wraca na jesień 2020. Jej konsekwencje, pozytywne czy negatywne, są małe. Bo to, czy będziesz pierwszy, drugi, czy trzeci zmienia coś głównie pod względem finansów. Natomiast LN musi być formą przygotowania. Ona powstała m.in. po to, żeby drużynom po mistrzostwach świata czy Europy dać możliwość przebudowy, ale żeby ta przebudowa nie odbywała się już w trakcie kolejnych eliminacji. I żeby nie były to mecze towarzyskie, ale o coś. To oczywiście nie znaczy, że ktoś chce przegrać w LN. Każdy wychodzi na boisko, żeby wygrywać. W połowie listopada reprezentację do lat 21 czekają baraże z Portugalią o awans do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Czy piłkarze z dorosłej reprezentacji pomogą młodzieżówce? - Nie ma takiej opcji. Skład młodzieżówki będzie prawdopodobnie taki, jak w końcówce eliminacji. Zwłaszcza że dorosła kadra gra w tym czasie dwa mecze - towarzyski z Czechami i Ligi Narodów z Portugalią. I możemy powołać trochę innych piłkarzy. My jesteśmy spokojni. Mamy swoją koncepcję, również jeżeli chodzi o przepływ graczy do dorosłej kadry. Dzisiaj żaden piłkarz drużyny U-21, oprócz Dawida Kownackiego, nie jest gotowy na sto procent do pierwszej reprezentacji. Co nie znaczy, że wiosną - po przepracowaniu okresu zimowego - to się nie zmieni. Widzę, że selekcjoner monitoruje kilku piłkarzy, np. Bartosza Kapustkę, Sebastiana Szymańskiego, Kamila Jóźwiaka, Roberta Gumnego czy Szymona Żurkowskiego. Ale niech dokończą swoje eliminacje. My dorosłe zaczynamy w marcu. Portugalia to chyba nie jest wymarzony rywal, również w rywalizacji młodzieżowej? - Zastanawiam się, na jakiej podstawie oceniamy siłę rywali. Na zasadzie przynależności narodowej, a nie umiejętności. Portugalczycy na pewno mają bardzo dobrze wyszkolonych technicznie piłkarzy, są mocni, ale chciałbym przypomnieć, że ustąpili w swojej grupie Rumunii, przegrali z nią u siebie. Tymczasem my nie przegraliśmy żadnego spotkania w grupie. Byliśmy najlepszą drużyną z drugich miejsc. Zobaczymy, co się wydarzy. Faworytem będą Portugalczycy, a my zagramy, na ile nas stać. Oni raczej też nie powołają piłkarzy z pierwszej reprezentacji. Jeśli awansujemy, będziemy zadowoleni. Jeżeli nie, trudno. To będzie znaczyć, że więcej już nic zrobić nie mogliśmy. Gramy po to, żeby ci piłkarze doszli do pierwszej reprezentacji i... idziemy dalej. Na ile realne jest zimowe zgrupowanie dorosłej reprezentacji? W poprzednich latach odeszliście od tego, pan też nie był zwolennikiem takich pomysłów, ale pojawiały się głosy, że może w styczniu zbierze się kadra złożona z naszych ligowców... - Przyznam, że selekcjoner miałby chęć zrobić coś takiego, ale według mnie ciężko zorganizować zgrupowanie dla piłkarzy, którzy potem w ogóle nie decydują o sile reprezentacji, być może wcale w niej nie zagrają. Poza tym wydaje mi się, że styczeń to moment na "ładowanie akumulatorów" i jak najlepsze przygotowanie do różnych rozgrywek. Bo my tak naprawdę jeszcze nie rozpoczniemy obozów przygotowawczych, a już zaczynamy grać w piłkę. A przecież trzeba mieć jakąś "bazę", aby podołać w czasie sezonu. Dlatego na teraz sytuacja jest bardziej na nie. To wynika też z logistycznych problemów. Przede wszystkim - czy jedziemy oficjalnie jako pierwsza reprezentacja? Na to wychodzi... - No właśnie, a ja nie mogę się zgodzić, żeby w pierwszej reprezentacji zagrali piłkarze, którzy nigdy później w niej nie wystąpią. A skoro to nie będzie pierwsza kadra, to nie ma już żadnej wartości marketingowej. Bo telewizja nie kupi meczów. Nie wiadomo również, czy rywale będzie chcieli grać z drużyną, która nie jest pierwszą reprezentacją. Kilka lat temu spotkaliśmy się z Rumunią. Kiedy przeciwnicy przegrywali wysoko, zrobili dwie dodatkowe zmiany, przekroczyli limit i FIFA nie mogła uznać tego meczu za oficjalny. Wydaje mi się więc, że są obiektywne przeszkody na drodze do organizacji takiego tournee. Nie jest łatwo. Zobaczymy, pomyślimy. Będziemy starać się jak najbardziej pomóc trenerowi Brzęczkowi, natomiast obawiam się, że raczej żadna poważna federacja - oprócz skandynawskich w krajowych składach - nie robi takich zgrupowań. W przypadku krajów skandynawskich jest nieco inaczej, bo tam później startują rozgrywki, mają więcej czasu, itd. PZPN wprowadza nowe zasady pracy mediów podczas zgrupowań. Chcecie ograniczyć dostęp do piłkarzy? - To nie tak. Od wielu lat myśleliśmy o zmianie zasad. Inaczej to wyglądało przy Adamie Nawałce, a inaczej zaczęło wyglądać teraz. Jeżeli ktoś myli organizację pracy mediów z ograniczeniem tej pracy, to ja nic nie poradzę. Piłkarze będą do dyspozycji. Podam prosty przykład. Jeżeli zawodnicy przyjadą w poniedziałek i tego dnia odbędzie się konferencja prasowa z trenerem i kapitanem, a we wtorek dziennikarze będą mieli 2-2,5 godziny na rozmowy z piłkarzami, których wcześniej wskażą, to wydaje mi się, że wystarczy. Oczywiście zawodnik może odmówić, bo nie ma obowiązku rozmawiać. Doszło do tego, że nasza reprezentacja zrobiła się niesympatyczna dla gości hotelowych. No bo ktoś ustawił się z kamerą przy recepcji, a przychodzi gość hotelowy i się go ucisza... Umówmy się, są jakieś standardy. My nie zamierzamy nic ograniczać. Chcemy to po prostu odpowiednio zorganizować. Trochę śmiać mi się chce, ponieważ to szukanie na siłę polemiki. Nowe zasady zbiegły się z porażkami reprezentacji, więc można wyciągnąć różne wnioski... - Czyli jak przegrywamy, to można wszystkich "nawalać"? To tylko świadczy o nieprawidłowym podejściu czy chęci "hejtu", bo gdybyśmy ostatnio wygrywali, to nikt by nic nie mówił. Przecież jeśli dziennikarze pojechaliby np. do Roberta Lewandowskiego czy Wojciecha Szczęsnego, do ich klubów, to musieliby czasami czekać po dwa miesiące, żeby mieć możliwość rozmawiać pół godziny. A u nas niektórzy myślą, że przyjdą wieczorem i będą dwie godziny rozmawiać. Nie chcemy tego, zresztą w hotelu nie ma na to miejsca. Będziemy to organizować w inny sposób. Bo nagle okazywało się, że na pierwszym piętrze, gdzie jest bar i ludzie chcą przyjść, by porozmawiać, ustawiały się dwie telewizje i od godz. 21 do 23 robiły wywiady. I co? Mamy uciszać gości hotelowych? Przecież to ich nie interesuje - gość płaci i chce mieć spokój w hotelu. Wszyscy, którzy rozumieją problem, nie polemizują z nami, ale jeżeli ktoś chce nas za to krytykować, to trudno... Rozmawiał: Maciej Białek