Michał Białoński, Interia: Przeciwnicy powiedzą panu, że to pan powinien wyszkolić piłkarzy, których miało być więcej w ciągu ostatnich dziewięciu lat, a nie kluby. Tak jak Lech Poznań, który ma akademię na dobrym poziomie i dostarczył ośmiu-dziewięciu piłkarzy do reprezentacji Polski. Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz wiceprezydent UEFA: - Mówimy o zupełnie innym temacie, temacie - że tak to ujmę - wirtualnym, który w ogóle nie istnieje. Pamiętajmy o jednej rzeczy. Można mieć programy, koncepcje, ale na końcu ich realizatorami są ludzie. Od początku mojej kadencji zawsze mówiłem, że największy problem u nas jest z materiałem ludzkim, z trenerami, zaangażowaniem... Im "niżej", tym jest ciężej. To jednak nie przekłada się na piłkę profesjonalną. Jeśli o nią chodzi, to w wieku od 16-17 lat zawodnicy z potencjałem do gry w reprezentacji są szkoleni w najlepszych klubach, bardzo często wyjeżdżają. Niejednokrotnie mylimy pewne pojęcia. Potrafimy zachłysnąć się raz Belgią, raz Danią, raz Anglią, innymi krajami i chcemy wszystko kopiować. Tak się nie da. Mamy naszą mentalność, rzeczywistość i klimat. Musimy robić to po naszemu. Anglia przy tym potencjale klubowym i milionach funtów od 55 lat nie zdobyła żadnego tytułu z reprezentacją, a ten poprzedni wywalczyła po kontrowersyjnej bramce w meczu z Niemcami. Do dziś, gdy Franz Beckenbauer i Bobby Charlton się spotkają, zastanawiają się, czy piłka wpadła do siatki. W niedzielę Anglicy mieli wielką szansę, by w końcu coś wygrać. Nie skorzystali z tego. Mało im brakowało, bo przez długie momenty grali dobrze, ale Włosi byli drużyną lepszą. 18 sierpnia odbędą się wybory na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Kto je wygra - Marek Koźmiński czy Cezary Kulesza? - Stwierdziłem już kiedyś, że nie wypowiadam się na ten temat. Obydwaj są moimi wiceprezesami. Polska piłka jest bardzo dobrze sformatowana. Czego jej brakuje? Pieniędzy w futbolu zawodowym oraz mądrego prowadzenia klubów, byśmy osiągali więcej sukcesów, bo przede wszystkim tego nam potrzeba, a wypadkową byłaby jeszcze lepsza reprezentacja. Jeżeli chodzi o wybory, jest dwóch kandydatów, obaj są wiceprezesami. Jeden był odpowiedzialny za piłkę profesjonalną, drugi za szkolenie. Śmieszy mnie czasami, że jeden jest namaszczony przeze mnie, a drugi nie. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek ustosunkował się do tej sprawy. Życzę jednemu i drugiemu jak najlepiej. Obydwaj wiedzą, jak wszystko wygląda. Gwarantuję wam, że zostawię piłkę w świetnym stanie. To, czego nam brakuje, to aspekt sportowy. Chcielibyśmy więcej osiągnąć. Historycznie jesteśmy mocni. My tworzyliśmy historię polskiej piłki na boisku. Dziś trochę nam tego brakuje. Ale to nie wydarzy się przez przypadek. Do tego potrzeba nie tylko Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego, ale też wielu innych zawodników, którzy grają na podobnym poziomie w najlepszych klubach. - Musimy iść w tę stronę. Pod każdym innym względem zawsze można coś ulepszyć, ale kto usiądzie na moim fotelu, zastanie bardzo dobrą sytuację - z programami, reformami... Przecież zreformowaliśmy wszystkie rozgrywki w Polsce. Mamy świetny Puchar Polski, Centralną Ligę Juniorów, Pro Junior System, mamy też koncepcję, jak szkolić młodzież. Natomiast realizacją tego zajmują się ludzie na różnych szczeblach. Trzeba iść do przodu. Zobaczymy, kto wygra 18 sierpnia. Ja jestem absolutnie wyciszony i nie wchodzę w to. W ubiegłym tygodniu rozmawiałem z Markiem Koźmińskim i Cezarym Kuleszą. Mogę mieć większe przekonanie do jednego lub drugiego z wielu względów. To normalne. Nie wypowiadam się jednak na ten temat. Prawdopodobnie dalej pozostanę wiceprezydentem UEFA przez następne cztery lata, będę starał się pomagać polskiej piłce w relacjach międzynarodowych. Chciałbym, żeby Polska zorganizowała mistrzostwa Europy kobiet w 2025 roku. Pod względem popularności i rozwoju byłaby to naprawdę bardzo ważna impreza dla naszego kraju. Od 18 sierpnia jednak niech polską piłkę budują dalej ci, którzy ze mną byli. Obu życzę dobrze. W 2012 roku zastał pan w kasie Polskiego Związku Piłki Nożnej 70 mln złotych. Ile mniej więcej zostawi pan swojemu następcy? - Z torbami nie pójdzie. Pieniędzy jest dużo więcej. Nie chciałbym dzisiaj mówić, czy jest to 250, 300 czy 320 mln złotych. To nie ma żadnego znaczenia. Teraz jest zupełnie inna rzeczywistość, o której ludzie nie mówią. Mamy wielki dar do negowania wszystkich i wszystkiego. Nikt nie pamięta, co było w 2012 roku - co zostałem i co zostawimy teraz w 2021 roku. Zostawimy związek, który pod każdym względem jest dobrze zarządzany i zorganizowany, dynamiczny. My jako związek na "Łączy nas piłka" robimy telewizyjnie od 70 do 100 wydarzeń rocznie - mecze kobiet, reprezentacji młodzieżowych... Reformy zostały przeprowadzone na wszystkich szczeblach. Sto tysięcy rzeczy jest dobrze zrobionych, ale - jak powiedziałem - my Polacy lubimy wybrzydzać. Zaczynamy żyć hejtem, co jest bardzo niebezpieczne, o czym przekonał się ostatnio Dariusz Szpakowski. Był hejtowany w sposób nieprawdopodobny. To może zniszczyć komuś wizerunek, lecz nigdy nie myślałem, że może mieć wpływ na jakiekolwiek decyzje. Okazało się, że jest inaczej. Od 40 lat oglądam mecze i dla mnie nigdy nie miało wielkiego znaczenia, kto komentuje dane spotkanie. Zawsze patrzę na to, co dzieje się na boisku. Nikt podczas meczu nie musi prowadzić mnie za rękę i mówić, kto zagrał dobrze, a kto źle, bo sam to widzę. Mamy bardzo dobrych komentatorów, ale szkoda mi Darka. Zasłużył na finał. Będzie pan doradzał następcy, by dalej pracował z Paulo Sousą? Czy musi on obronić się wynikami i awansem na mundial? - Tu w ogóle nie ma o czym mówić. Gdy przyszedłem do Polskiego Związku Piłki Nożnej, zastałem kontrakt pana Waldemara Fornalika. Trzymałem go do ostatniego dnia, choć pół zarządu i ludzie mówili mi, by go wyrzucić. Jestem za respektowaniem umów i gdy nie ma potrzeby, nikogo nie zmieniam. Zmieniłem Jerzego Brzęczka, ponieważ dostrzegłem taką potrzebę. Jeśli chodzi o Paulo Sousę, sytuacja jest prosta. Żaden przyszły prezes nie może wyrzucić go z dnia na dzień, gdyż zostałby bez trenera, a dwa tygodnie później kadra zagra mecze z Albanią, San Marino i Anglią. Kontrakt trenera Sousy jest bardzo prosto skonstruowany. W dniu, w którym stracimy matematyczne szanse na awans do baraży, przestanie pełnić funkcję trenera reprezentacji Polski. Jeśli zagramy w barażach, lecz nie wywalczymy awansu, następnego dnia nie będzie już selekcjonerem. Nowy prezes - jeśli nie zakwalifikujemy się na mundial - i tak będzie miał więc czas, by wybrać sobie trenera, który będzie miał rok czasu na przygotowanie drużyny. W piłce jednak nie jest tak, że gdy ktoś ma rok czasu, to zrobi coś lepiej od kogoś, kto ma do dyspozycji kilka miesięcy. Do koncepcji potrzebni są ludzie. Gdyby trener Sousa mógł korzystać z: Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Milika, Jacka Góralskiego, Krystiana Bielika, inaczej by to wyglądało. Sousa jest dobrym szkoleniowcem - to jest podstawa. Nie wszyscy dobrzy trenerzy jednak od razu mają wyniki na turniejach. Na Euro było wielu dobrych trenerów, a wygrał tylko jeden. Reszta po drodze poległa. Rozmawiał pan z trenerem Sousą po Euro i jego wyjeździe na urlop do domu? - Nie ma za bardzo o czym rozmawiać. Wszyscy znamy się na piłce i wiemy, o co w niej chodzi. Był czas na odpoczynek. Umówiliśmy się, że po Euro usiądziemy i troszeczkę porozmawiamy. Wiadomo, że teraz muszę już tylko posprzątać po sobie. Za miesiąc będziemy mieć nowego prezesa. Sousie przedstawiłem Koźmińskiego i Kuleszę. Obaj jasno powiedzieli, że nie widzą możliwości, by z dnia na dzień zmienić trenera. Marek Koźmiński powiedział nawet, że reprezentację powierzyłby Sousie już w listopadzie, nie w styczniu. - Ja się z Markiem zupełnie nie zgadzam. Jaka byłaby różnica? To dla mnie niezrozumiałe. Mówienie o tym, że ktoś został zatrudniony za wcześnie lub za późno, to nasze typowe zachowanie. Gdy brakuje argumentów, trzeba iść w populizm. On robi się jednak niebezpieczny na wszystkich szczeblach, nie tylko w piłce. Jeżeli mówimy o tym, że trener musi mieć więcej czasu, to Thomas Tuchel nigdy nie wygrałby Ligi Mistrzów. Legia wzięła Czesława Michniewicza na 10 dni przed meczem pucharowym rok temu, bo miała nadzieję, że w tym czasie coś się wydarzy. Na co trener potrzebuje pół roku, żeby poznać drużynę? Dziś można usiąść o godzinie 18.00 przed telewizorem i do piątej rano oglądać mecze, analizować statystyki, wykresy... Tych wskazówek jest mnóstwo. Zupełnie szczerze - nie było takiej możliwości, by wcześniej zatrudnić Sousę. Kończyliśmy eliminacje pod koniec listopada, na początku grudnia musiałem się zoperować, byłem przygotowany na to, że sytuacja robi się trochę gęsta. Pod koniec grudnia zdecydowałem się na zmianę, ale był to czas świąt, więc nie chciałem nikomu ich psuć. Musiałem też znaleźć jakiegokolwiek następcę. Rozmawiałem z kilkoma ludźmi, obserwowałem i prowadziłem konsultacje. To nie jest tak, że Boniek wymyślił sobie Sousę sam i nikt o tym nie wiedział. Kilka osób, do których mam zaufanie, o wszystkim wiedziało i to nigdzie nie wypłynęło. Zawsze można mówić "co by było gdyby". Tak jednak nie zmieni się rzeczywistości. Wróćmy na zakończenie do Euro. Kto był pana zdaniem najlepszym piłkarzem tej imprezy? - Najlepszym piłkarzem zdecydowanie był Jorginho. Jeżeli wykorzystałby w finale decydujący rzut karny - pierwszy raz w życiu widziałem, by nie strzelił z 11 metrów - nie byłoby tej obrony Gianluigiego Donnarummy, która dała Włochom mistrzostwo. Jorginho pokazał, co może robić jeden inteligentny i mądry piłkarz w środku pola, który ma wpływ na całą drużynę. Wśród zespołów wyróżniłbym reprezentację Włoch. To rzadko się zdarza, ale Italia sięgnęła po tytuł, będąc najlepszą ekipą.