Sebastian Staszewski, Interia Sport: Sto osiem meczów w reprezentacji Polski - tyle do tej pory rozegrałeś. Dużo, bardzo dużo... Jakub Błaszczykowski: Nigdy nie sądziłem, że zgromadzę ich aż tyle. Jako dziecko marzyłem choćby o jednym. W piątek zanotujesz spotkanie numer sto dziewięć. I to będzie twój ostatni taniec. - Dopiero niedawno to do mnie dotarło... Miałeś jednak trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Pomysł zorganizowania twojego pożegnania w meczu z Niemcami zrodził się w PZPN na początku roku. Kiedy się o tym dowiedziałeś? - Jeśli dobrze pamiętam, to było podczas zgrupowania Wisły Kraków w Turcji. I powiem szczerze: zrobiło mi się bardzo miło. Nie miałem wygórowanych oczekiwań, nie spodziewałem się oficjalnego pożegnania. Pogodziłem się z tym, że raczej tego nie doczekam, bo takie jest życie, a życie ma to do siebie, że musi iść dalej. A jednak ktoś wykonał w moim kierunku piękny gest, za który chciałbym podziękować. Byłem jednak zaskoczony, że po tylu latach ktoś o tym pomyślał... Kiedy w środę przyjechałeś do hotelu kadry, poczułeś, że jesteś u siebie? - Nie. Byłeś obcy? - Też nie. Nie było mnie na zgrupowaniu od czterech lat i może dlatego poczułem się jak junior, który przyjechał na swój pierwszy obóz. Oj, kosztowało mnie to dużo stresu... Twoi koledzy powiedzieli mi, że na pierwszym treningu byłeś bardzo spięty. - Myślę, że na boisku było to widać. To, co kiedyś było proste, nagle stało się znacznie trudniejsze. To świadczy o tym, jak ciężko było mi zapanować nad emocjami. A te były olbrzymie. W momencie przyjazdu do Warszawy zaczęło do mnie docierać, że przede mną ostatnie zgrupowanie, ostatnia konferencja prasowa, ostatni trening. I ostatni mecz. Paradoksem jest, że będzie ci w nim towarzyszyć człowiek, który towarzyszył ci również podczas największych porażek w twojej reprezentacyjnej karierze: mistrzostw Europy w 2012 roku, gdy na otwarcie turnieju tylko zremisowaliśmy z Grecją i Euro 2016, gdy nie wykorzystałeś rzutu karnego w ćwierćfinale. Selekcjonerem reprezentacji Grecji i Portugalii był wtedy Fernando Santos - dziś opiekun naszej kadry. - To ciekawa historia, prawda? Z trenerem dłużej porozmawialiśmy w czwartek. Między innymi o tym, że do tej pory mieliśmy okazję ze sobą rywalizować, a teraz, między innymi dzięki Santosowi, mogę pożegnać się z reprezentacją. Na razie w tych naszych potyczkach to on był górą, ale w piątek zagramy do jednej bramki. Błaszczykowski: Coś w środku zgaśnie... Zgodzisz się z tezą, że chłopaki nie płaczą? - Chłopaki pewnie płaczą, ale czy płaczą mężczyźni? Wydaje mi się, że też. - Hmmm... Ja też czasem płaczę, chociaż rzadko, na przykład na filmach. Znam swoje podejście do tych spraw, dla mnie płacz był zawsze oznaką słabości. Ale z wiekiem patrzę na to inaczej. W rzeczywistości czasem zdarzają się emocje, które potrafią zapanować nad człowiekiem. Nad tobą zapanują w piątek. To nie pytanie, tylko stwierdzenie. - Masz rację. Będzie bardzo ciężko... Wiesz, człowiek najpierw żył marzeniem, aby grać w tej reprezentacji, później to marzenie spełnił. A teraz doszedł do momentu, gdy ma świadomość, że to wielkie marzenie dobiega końca. Dlatego coś tam w środku zgaśnie... Kiedy w szesnastej minucie zaczniesz opuszczać murawę, kto będzie z ciebie najbardziej dumny? Twoja żona Agata? Twoje dzieciaki? Twoja babcia? A może wujek Jerzy Brzęczek? - Mam nadzieję, że każdy z nich, chociaż mój syn nawet nie pamięta, jak tata grał w kadrze... Nasza rodzina zawsze się wspiera. U nas czuć to na każdym kroku. I chociaż wiem, że dla nich to też będzie ciężki dzień, że górować będą emocje, to mam też pewność, że każdy z moich bliskich będzie odczuwał radość. Autokary z Truskolasów rano wyjadą w kierunku Warszawy? - Szczerze mówiąc to nie wiem, ale słyszałem, że bardzo dużo ludzi chce przyjechać do stolicy, żeby zobaczyć mój ostatni mecz. Niektórzy przylatują specjalnie, z zagranicy. Na PGE Narodowym pojawi się twój przyjaciel Łukasz Piszczek, z Rumunii specjalnie na ten mecz przyleciał Łukasz Szukała... - Cieszę się z każdego kibica, kimkolwiek jest, chociaż jeśli mam być szczery, to nie zapraszałem tak zwanych specjalnych gości. Ten mecz traktuję jako moje pożegnanie z reprezentacją. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji co dalej... Czyli to pożegnanie z kadrą, a nie z futbolem w ogóle? - Myślę, że tak. Coś takiego będę chciał zorganizować w odpowiednim momencie. Potrzebuję jednak na to trochę czasu. Teraz jestem skupiony tylko na meczu z Niemcami. Które też są dla ciebie symbolicznym przeciwnikiem. Za Odrą spędziłeś aż dziesięć sezonów. - W Borussii Dortmund i Wolfsburgu spędziłem wspaniały czas. Poznałem nowy kraj. Poznałem inną kulturę. Poznałem też ludzi, z którymi osiągnąłem sukcesy. To, że zagramy z Niemcami, jest więc fajną puenta, ale skupiam się na naszej kadrze, a nie na przeciwniku. Błaszczykowski: Byłem jak żołnierz w rezerwie Kiedyś powiedziałeś, że nigdy nie zrezygnujesz z gry w reprezentacji. I tak właśnie się stało: to reprezentacja zrezygnowała z ciebie. To bolało? - Po raz ostatni zagrałem jesienią 2019 roku. Ale od dwóch, trzech lat nie miałem większych nadziei, że dostanę kolejne powołanie. Szczególnie po kontuzji. Trudno mi uwierzyć, że twoja ambicja pozwoliła przejść nad tym do porządku dziennego. - Ze mną jest jak z tym żołnierzem, który wiele lat był na służbie, a później przeszedł w stan rezerwy. Ja od jakiegoś czasu byłem właśnie w stanie rezerwy. Zdawałem sobie sprawę, że są młodsi, lepsi, zdrowsi. Kibicowałem im, ale jednocześnie zachowywałem gotowość bojową. Nie miało to jednak nic wspólnego z naiwnością, bo miałem świadomość, że szanse na jakikolwiek występ w reprezentacji były znikome... Czy kiedyś spowszedniał ci "Mazurek Dąbrowskiego"? W seniorskiej kadrze słyszałeś go aż sto osiem razy, a także kilkanaście razy jako reprezentant młodzieżówki. - Nie, hymn nigdy mi nie spowszedniał. To był zawsze wyjątkowy dla mnie moment - i pewnie dla każdego z Polaków. Za każdym razem słuchałem go z taką samą dumą. I za każdym razem było to dla mnie coś wyjątkowego. Ale myślę, że w piątek poczuję coś więcej, że emocje będą nieporównywalne z niczym innym. Miejsce odegrania tego hymnu też będzie szczególne: PGE Narodowy. To wyjątkowy dla ciebie stadion? - Pierwsze spotkanie w kadrze rozegrane w Polsce zanotowałem w... Bydgoszczy. Jestem też tak stary, że pamiętam, jak kluczowe mecze reprezentacji organizowane były na Stadionie Śląskim: z Portugalią, Belgią, Czechami. Narodowego wtedy w ogóle nie było! Ale w ostatniej dekadzie stadion w Warszawie był jednym z ważniejszych, jeśli nie najważniejszym obiektem, na którym przyszło mi grać. Zanotowałem tam kilka świetnych występów, strzeliłem kilka bramek, w tym tą szczególnej urody z Rosją na mistrzostwach Europy, kiedy stadion po prostu odfrunął. Dlatego mogę powiedzieć, że jestem dumny, iż przyjdzie mi zakończyć tą przygodę w tak wyjątkowym miejscu.I to z kapitańską opaską na ramieniu. Potwierdził to na czwartkowej konferencji Santos. - Nigdy nie ukrywałem, że opaska to dla mnie coś więcej niż tylko kawałek materiału. To olbrzymie wyróżnienie. Nobilitacja. I odpowiedzialność. Z tą opaską wiążą się różne historie, także ta z selekcjonerem Adamem Nawałką, który mi ją zabrał. Ale na końcu wszystko zostało wyjaśnione, wróciło do normy. Najważniejsze jest to - bez względu na nasze wartości czy zasady - żeby reprezentować kraj najlepiej, jak potrafimy. Tak też będzie w piątek. Te minuty, które spędzę na boisku, będą dla mnie wszystkim. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport