Ziober w kadrze zadebiutował w 1988 roku w meczu towarzyskim z Irlandią. - Choć miałem 23 lata, to już wyrobiłem sobie pozycję w polskiej lidze, w której debiutowałem w wieku 16 lat. Znałem się ze starszymi zawodnikami z Tarasiewiczem czy Furtokiem, więc wejście do kadry nie było stresujące. Traktowałem je jako nobilitację - mówi Ziober. - Wyróżniałem się w lidze, więc trener, chcąc czy nie chcąc, powołał mnie do reprezentacji. Potem jeszcze u trenera Łazarka wystąpił w ośmiu meczach. Kadra, wówczas, bez sukcesu walczyła w eliminacjach do mistrzostw świata 1990. Dopiero w 2002 roku Polska awansowała na wielką imprezę. - Jeśli chodzi o warsztat, to wydaje mi się, że był raczej trenerem klubowym. To był czas, kiedy selekcjonerzy nie potrafili wykorzystać potencjału tkwiącego w zawodnikach. I nie chodzi tylko o trenera Łazarka, ale też kolejnych jak np. Strejlaua. Sporo zawodników grało w zagranicznych klubach. Podkreślam, grało, a nie siedziało na ławce. Rolą szkoleniowców było zrobić z nas zespół, ale nie potrafili - uważa Ziober. 46-krotny reprezentant Polski przyznaje, że czasem trudno było zrozumieć decyzje trenera Łazarka. - Przed bardzo ważnym meczem w eliminacjach ze Szwecją, posadził na ławce Tarasiewicza. Nie powiem, jak Rysiek to skomentował, ale jak trzasnął drzwiami, to o mało nie wyleciały z framugą. Mnie też wtedy odesłał do drużyny młodzieżowej - wspomina Ziober. - Generalnie to był bardzo wesoły człowiek. Barwna postać polskiej piłki i kawał jej historii, tej wesołej strony. Lepszego człowieka do stworzenia atmosfery w klubie sobie nie wyobrażam. A to nie były łatwe czasy, bo zawsze czegoś brakowało, sprzętu, butów i o wszystko trzeba było walczyć - dodaje Ziober. Wiele powiedzeń Łazarka przeszło do historii polskiej piłki. - Powiedział coś powiedzieć w tak barwny sposób, że szło w pięty, a trudno było się obrazić - przyznaje Ziober. - Lubił chodzić pod balkonami i sprawdzić, czy u kogoś świeci się światło, choć jest już cisza nocna. Wołał wtedy: "Lampa, tfu, panowie".