Długie wyczekiwanie polskich kibiców na kolejny mecz "Biało-Czerwonych" na mistrzowskiej imprezie wreszcie dobiegło końca. Od godziny 15:00 trwa starcie z Holandią, z którą eksperci nie dają naszym piłkarzom większych szans. Podopieczni Michała Probierza z utytułowanym rywalem grają w osłabionym składzie. Kontuzji podczas sparingu z Turcją nabawił się Robert Lewandowski. Z perspektywy ławki rezerwowych hymnu wysłuchiwał też Karol Świderski. On z kolei drobnego urazu nabawił się po... cieszynce. "Jeżeli chodzi o Roberta Lewandowskiego, zaczął indywidualnie trenować. Karol Świderski normalnie brał udział w treningu, a co do Pawła Dawidowicza, dziś wieczorem podejmiemy z doktorem decyzję co do jego występu" - mówił na konferencji prasowej poprzedzającej potyczkę selekcjoner naszej kadry. Wszyscy wymienieni przez niego zawodnicy znaleźli się poza wyjściowym składem. Zważywszy na urazy, kibiców nieszczególnie zdziwiła ta informacja. Osłabieni Polacy nie zamierzali rozkładać czerwonego dywanu przed Holendrami. Faworyci co prawda od początku rzucili się do ataku, ale "Orły" nie pozwalały na łatwe budowanie groźnych akcji i wyczekiwały na odpowiednie momenty, by zaskoczyć "Pomarańczowych". W końcu musiała paść jakaś bramka. Głośno na stadionie zrobiło się w szesnastej minucie, kiedy piłkę do siatki skierował Adam Buksa. Zastępca Roberta Lewandowskiego główkował po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i wprawił w euforię kilkadziesiąt tysięcy biało-czerwonych fanów na trybunach. Początkowo sam był w szoku. Holendrzy nie załamali się kiepskim początkiem. Znów ruszyli do ataku Bramka zdobyta przez 27-latka to jak na razie jedna z piękniejszych historii tegorocznego czempionatu. Przed sparingami mało kto spodziewał się tego napastnika w wyjściowym składzie na mecz otwarcia. Michał Probierz zaufał mu po tym, gdy urazów nabawili się Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik oraz Karol Świderski. Były zawodnik Pogoni Szczecin wykorzystał życiową szansę w najlepszy możliwy sposób. Holendrzy po golu dla "Biało-Czerwonych" trochę dochodzili do siebie, lecz niemal natychmiastowo ruszyli do przodu po to, by jak najszybciej odrobić straty. Niestety dopięli swego w dwudziestej dziewiątej minucie za sprawą trafienia Cody’ego Gakpo.