Są takie mecze, które można by grać godzinami, dniami, a nic nie może wpaść do siatki rywala. Oczywiście w historii reprezentacji Polski były wysokie porażki towarzyskie z Hiszpanią (0-6 w 2011 r.), Japonią (0-5 w 1996 r.). Były też klęski w spotkaniach o punkty: z Kolumbią (0-3 w 2018 r. na mistrzostwach świata), z Portugalią (0-4 w 2002 r. na mistrzostwach świata), Brazylią i Anglią (odpowiednio 0-4 i 0-3 w 1986 r. na mistrzostwach świata), ale w tych spotkaniach nie byliśmy faworytami. Chcemy się zająć meczami, przed którymi polscy kibice dopisywali Biało-Czerwonym punkty, a piłkarze pokazywali trenerom na palcach, ile razy zatrzepoce piłka w siatce, ale skończyło się płaczem i zgrzytaniem zębów.. 1. IMPOTENCJA - Polska - Cypr 0-0, 12.04.1987 r. Dla urodzonych w drugiej połowie lat 70. XX wieku i wcześniej pokolenia kibiców reprezentacji nieprzepracowaną traumą do dziś jest spotkanie z Cyprem w Gdańsku. Dla piszącego te słowa, który był wtedy obecny na trybunach ten mecz jest ojcem i matką wszystkich klęsk reprezentacji. To był pierwszy mecz reprezentacji Polski w Gdańsku - ukłon ówczesnego selekcjonera Wojciecha Łazarka wobec lokalnej społeczności, to tu "Baryła" grał w piłkę, tu startował do kariery trenerskiej, wreszcie tu osiadł na starość. Łazarek miał plan odmłodzić reprezentację po nieudanym mundialu w Meksyku, na starcie ogłosił, że będzie w kadrze "ograniczać udział tych w ciemnych okularach i z papierosem w ustach". A gdy Zbigniew Boniek sam zadzwonił do trenera przed meczem z Cyprem, żona Łazarka oznajmiła, że mąż jest w "Polmozbycie". Wśród powołanych na mecz z Cyprem znalazł się za to Mirosław Okoński, którego Łazarek znał z Lecha Poznań, a który wówczas podbijał Bundesligę w barwach HSV. "Okoń" był urodzonym optymistą i przewidywał, że w starciu z piłkarzami z Wyspy Afrodyty padnie wynik 10-0! Były ku temu podstawy, gdyż rywal, jak na ówczesne realia, był przysłowiowym "chłopcem do bicia". Cypr wcześniej nigdy nie zdobył wyjazdowego punktu w meczach eliminacyjnych! Podczas przedmeczowego zgrupowania na obiektach gdańskiej AWF ktoś po piorunochronie dostał się do pokoju, który Okoński zajmował, skradł dokumenty, gotówkę, a na dodatek kluczyki do samochodu. Kolejne dni "Oko" spędził przy telefonie, usiłując ściągnąć z Hamburga ściągnąć zastępcze auto. “Jak się nie wiedzie, to nawet przy pomocy świecy można dostać udaru słonecznego" - pisał tygodnik “Sportowiec" po meczu. Występ Okońskiego, sprawił, że lewonożny Włodzimierz Smolarek musiał wystąpić na prawym skrzydle. - A co miałem się bronić u siebie z Cyprem? Po latach odpiera zarzuty Łazarek, który wystawił ultraofensywny skład z pomocnikiem Waldemarem Prusikiem na prawej obronie. Polacy cisnęli niemiłosiernie, na skrócie z meczu można doliczyć się z 10 stuprocentowych sytuacji. Jednak nic wpaść nie chciało i sensacja stała się faktem. Cypryjczycy w Gdańsku mieli swoje Wembley. Tygodnik "Piłka Nożna" grzmiał z okładki: "IMPOTENCJA!". Po meczu trener Łazarek wyglądał jakby postarzał się o 10 lat. Wymyślano najróżniejsze tłumaczenia, najbardziej popularne to, że boisko było zbyt wąskie. Płyta stadionu przy Traugutta 29 miała 64 metry szerokości i była faktycznie najwęższa w ówczesnej I lidze, lecz i tak trudno racjonalnie wytłumaczyć przebieg i wynik tego meczu. Gdyby okradli wszystkich, Smolarek zagrał w bramce, selekcjoner w ataku, a wszyscy w nocy byli na weselu i tak powinni wygrać. Kolega po meczu czekał na autografy i był w szoku jak zobaczył, że Okoński jara szluga za szlugiem. Problemy motoryzacyjne to jedno, a dwie godziny bez fajki (na boisku nie wypada) to drugie. 2. CZARNY SEN - Polska - Łotwa 0-1, 12.10.2002 r. "Lepsze jest wrogiem dobrego" - to niepozorne przysłowie sprawdza się również w sporcie. Reprezentacji Polski po 16 latach bezskutecznych prób udało się w końcu wyzwolić spod "klątwy Piechniczka i Bońka" i awansować na wielką imprezę - mistrzostwa świata w 2002 r. w Korei Płd. i Japonii. Drużyna selekcjonera Jerzego Engela nie zaprezentowała futbolu na tak i już po dwóch meczach nie miała szans na grupowy awans i o zwycięskich eliminacjach szybko zapomniano. Już w Korei przy reprezentacji kręcił się ówczesny wiceprezes PZPN, Zbigniew Boniek nie bojąc się mówić, co zrobiłby inaczej i lepiej. Są również wersje, że właściwie sam siebie mianował na selekcjonera. Trenerem wcześniej był marnym, z bardzo umiarkowanym powodzeniem prowadził nisko notowane włoskie kluby Bari, Lecce, Sambenedettese i Avellino. Po tym ostatnim miał sześć lat przerwy pracy trenerskiej, ale dla chcącego "Zibiego" nie ma nic trudnego. Dwa mecze towarzyskie wygrał, jeden przegrał, jeden zremisował, ale pamiętany mu do dziś jest ten jedyny o punkty, ten w ramach eliminacji mistrzostw Europy - przegrany z Łotwą 0-1 na stadionie Legii w Warszawie. Polska od początku atakowała, ale z pewną taką nieśmiałością, aż wreszcie w 30. minucie Juris Laizans przedefilował przed naszą obroną i odpalił rakietę w kierunku bramki Jerzego Dudka, który próbował sięgnąć piłki nie tą ręką, którą powinien. Do końca spotkania Biało-Czerwoni bili głową w mur, a porywisty wiatr rozwiewał czuprynę trenera Bońka, który bezradnie patrzył na to co się dzieje w jasnym płaszczu. Jan Tomaszewski nie mógł sobie odmówić możliwości uszczypnięcia dawnego oponenta i w "Przeglądzie Sportowym" ugryzł felietonem pt. "Łotwa robota". Boniek, po kolejnym spotkaniu odparował, że "nie będzie go obrażać banda nieudaczników i alkoholików z "PS". Za miesiąc, po przegranym towarzyskim meczu z Danią 0-2, Boniek zrezygnował z prowadzenia kadry, po zaledwie pięciu meczach za sterem, a publika szybko zrozumiała, że rozstanie z Jerzym Engelem nie było właściwą decyzją. Reprezentację przejął Paweł Janas, ale na Euro 2004 awansować nie zdołał. Do Portugalii sensacyjnie pojechała Łotwa, zabrakło punktów straconych przez drużynę selekcjonera Bońka. 3. DYMISJA NA WIZJI - Słowenia - Polska 3-0, 09.09.2009 r. Leo Beenhakker wielkim trenerem był i basta. Holender w latach 80. XX wieku prowadził m.in. reprezentację Holandii, Ajax Amsterdam, macierzysty Feyenoord Rotterdam i wielki Real Madryt. Potem raczej już odcinał kupony od minionej sławy, ale gdy po mistrzostwach świata w 2006 r. objął reprezentację Polski dał jej nowe życie. Piłkarze "kupili" podeście Don Leo, a polscy kibice pokochali go. Holenderski trener został trenerem roku poczytnego wówczas tygodnika "Wprost", a przede wszystkim jako pierwszy selekcjoner awansował z Biało-Czerwonymi do finałów mistrzostw Europy w 2008 r. Na austriackich boiskach Polacy zawiedli, a w reprezentacji Polski zaczęło się coś psuć i to, mimo że Beenhakker dał zadebiutować Robertowi Lewandowskiemu. W eliminacjach do mundialu w RPA Polakom szło jak po grudzie, a gwoździem do trumny okazał się mecz ostatniej szansy ze Słowenią w Mariborze. Polacy, mając jeszcze teoretyczne szanse na awans, wyszli na boisko jak na ścięcie, w ogóle nie podejmując walki. Wynik ustalony był już w 62. minucie. Do historii przeszła nie tylko bezradność piłkarzy, ale również pogrzebowa mowa red. Dariusza Szpakowskiego. Ale to jeszcze nie wszystko. Ówczesny prezes PZPN Grzegorz Lato zwolnił trenera... w wywiadzie przed kamerą telewizji. Holender o wszystkim dowiedział się kilka minut później na konferencji prasowej. Polacy zakończyli eliminacje do mundialu w RPA na przedostatnim, piątym miejscu, tylko przed San Marino, a za Słowacją, Słowenią, Irlandią Północna i Czechami. Wielopoziomowa katastrofa - i na boisku i wizerunkowa. 4. KLĘSKA OSTATNIA - Albania - Polska 2-0, 10.09.2023 r. Ten mecz doskonale pamiętamy, bo to przecież poprzedni, który rozegrała reprezentacja Polski, zaledwie miesiąc temu, dlatego nie będziemy państwa specjalnie nią katować i epatować. To klęska ostatnia, która postawiła polską drużynę pod ścianą, klęska za którą posadą zapłacił portugalski trener Fernando Santos i jego sztab. Przegrana której w zasadzie można się było spodziewać, bo przecież chwilę wcześniej Polacy wymęczyli wygraną z Wyspami Owczymi (2-0 u siebie) i przegrali 2-3 z Mołdawią na wyjeździe, mimo prowadzenia 2-0 po pierwszej połowie. Mecz w Kiszyniowie to statystycznie największa klęska Biało-Czerwonych w historii, ale jednak piłka trafiła do bramki rywala. Po meczu w Tiranie bezradnie ręce rozłożył kapitan Robert Lewandowski. - Zdajemy sobie sprawę, że zawiedliśmy, ja też nie dałem rady, mogę posypać głowę popiołem, bo nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Staraliśmy się, chcieliśmy, ale to była bezsilność. Emocje są teraz silne, zdajemy sobie sprawę, że zawiedliśmy kibiców i za to możemy ich przeprosić. To boli, a my to przeżywamy najmocniej, bo my na tym boisku nie daliśmy rady i to będzie nam parę nocy siedzieć w głowach - przyznał Lewandowski. 5. OSZUSTWO. Polska - San Marino 1-0, 28.04.1993 r. I wreszcie klęska nietypowa, bo zwycięska. To nielogiczne, bo zwycięzców się nie sądzi, ale wygrana z San Marino po bramce strzelonej ręką chwały nie może przynieść i stanowiła niemal tak wielką traumę jak bezbramkowy remis z Cyprem. Przed meczem z Polską, San Marino miało na koncie 15 meczów międzypaństwowych, z czego przegrało 14 i zanotowało jeden bezbramkowy remis z Turcją, bilans bramkowy 2-65. Trener San Marino, Georgio Leoni nie liczył na wygraną z Polską: - Chcemy przegrać jak najmniejszą liczbą goli, na przykład trzech. W każdym meczu pobieramy naukę od przeciwników, a prawdziwą szkołę dali nam zawodnicy Norwegii (było 0-10 - przyp. red.). Jestem bardzo zadowolony, że udało się urwać punkt Turcji. Polacy prezentowali nadal futbol statyczny, za rozgrywanie wziął się nawet skrzydłowy Jacek Ziober, ale z tragicznym skutkiem. Nasi przeszkadzali sobie nawzajem - w 60 min. Kosecki... sfaulował Leszka Pisza. Wreszcie w 70. min wściekle na skrzydle zaatakował Roman Kosecki, wrzucił piłkę w pole karne, a Jan Furtok skierował ją do siatki. RĘKĄ!!! - Nieważne jak, bramka to bramka - tak skomentował tę sytuację Jan Furtok. Zrobił to ręką i nawet jeśli pozował na klasyka futbolu i na poczekaniu wymyślał różne "mądrości", to dzięki nim kac po wygranej w Łodzi jest jeszcze większy. Gol w stylu Maradony - piłkarskiego oszusta wszech czasów, który trzeba przyznać, że często czarował, czego nasi piłkarze nie mogą powiedzieć o sobie. - Zdobył pan bramkę ręką? - To są tylko domysły. Nie chciałbym mówić na ten temat. Bramka to bramka. Zdobyta tak szybko, że sędzia, na szczęście tego nie widział. Nie zdążył dopatrzyć się przewinienia i niech tak zostanie. "Przegląd Sportowy" dał tytuł: "Impotencja II" - jako nawiązanie do wcześniejszego o sześć lat remisu z Cyprem w Gdańsku. Maciej Słomiński, INTERIA