Kto pamięta mundial w Meksyku, ten zrozumie, o czym mówię. Długie 16 lat oczekiwaliśmy, aż drużyna narodowa wygra eliminacje wielkiej imprezy. Krzysztof Warzycha, Roman Kosecki, Andrzej Juskowiak, Wojciech Kowalczyk, czyli piłkarze, którzy znaczyli co nieco w swoich zagranicznych klubach, nigdy nie dostąpili zaszczytu gry w finałach mistrzostw świata, czy Europy. Czarny okres skończył się w 2002 roku. Na mundialu w Japonii i Korei reprezentacja Polski poniosła klęskę, ale czego nie dostrzegli pesymiści, nawiązała jednak kontakt z cywilizowanym futbolem. Z sześciu rozegranych ostatnio wielkich turniejów, nasza kadra zagrała w czterech! Czesi nie wypadają lepiej, nie było ich ani na azjatyckim mundialu, ani w RPA. Potęgi jak Anglia i Holandia mają zaledwie o jeden występ więcej. Przypomni ktoś, że w 12 ostatnich spotkaniach w finałach mistrzostw świata i Europy polscy piłkarze zdobyli tylko 9 pkt. W dodatku aż 6 z nich w klasycznych meczach o honor. Jasne. Nasi gracze nie dorośli do sukcesów w futbolu na najwyższym poziomie, ale w kwalifikacjach zaczęli radzić sobie dość regularnie. Nie narzekajmy więc tak mocno na przeszłość, bo nie zanosi się, by w batalii o mundial 2014 było lepiej. Podczas Euro 2012 polski kibic oczekiwał, by piłkarze weszli do ósemki najlepszych drużyn na kontynencie. Czyli znaleźli się wśród 10-11 czołowych zespołów świata doliczając Brazylię, Argentynę i Urugwaj. Czy takich rzeczy wymaga się od drużyny znajdującej się w szóstej dziesiątce światowego rankingu? Nie bądźmy dziećmi. Być może źle oceniamy to, co się ostatnio dzieje w naszym futbolu? Czwarte miejsce w najsłabszej grupie na Euro 2012 uznaliśmy za upadek na dno. Tymczasem to był właśnie wzlot, bo drużyna uciułała 2 pkt w finałach mistrzowskiej imprezy. Zachowujemy się jak nasi ojcowie, którzy w 1986 roku uważali występ w Meksyku za totalną klapę, tymczasem najgorsze wciąż było przed nimi. A co, jeśli od następnego udziału naszych piłkarzy w wielkim turnieju dzieli nas teraz kolejne szesnastolecie? Zatęsknimy jeszcze za początkiem XXI wieku? Powie ktoś, że dokonania trio z Dortmundu, lub bramkarzy Wojciech Szczęsnego w Arsenalu i Przemysława Tytonia w PSV Eindhoven dają nam nadzieję. Czy są oni zdecydowanie lepsi od graczy wymienionych w pierwszym akapicie mojego tekstu? Nie jestem pewien. Zamiast widzieć za sobą czarną dziurę, zastanówmy się, czy nie zmarnowaliśmy złotego okresu w polskim futbolu? Kiedy praktycznie co dwa lata kadra jechała na mistrzostwa świata lub Europy. Wcześniej zdarzało się to tylko w czasach Deyny i Bońka. W latach 1974-86 reprezentacja Polski wystąpiła cztery razy w mistrzostwach świata, ale eliminacje mistrzostw kontynentu przegrywała regularnie nawet wtedy. Oczywiście eliminacje były trudniejsze, ale drużyna narodowa znacznie lepsza. Moja teza jest oczywiście w jakimś stopniu ironiczna. Oby jednak za jakiś czas nie okazało się, że do ironizowania nie było najmniejszych podstaw. Nauczmy się cieszyć tym, co jest, bo nawet to, co dziś uznajemy za minimum, nie zostało nam dane raz na zawsze. Należymy do nielicznych już krajów w Europie, gdzie futbol leży totalnie. Przypominam sobie jeszcze poczucie straconej szansy, jakie odczuwaliśmy w marcu 1996 roku po porażce piłkarzy Legii z Panathinaikosem w ćwierćfinale Champions League. Byliśmy zawiedzeni, bo nie znaliśmy przyszłości. Spójrzmy dziś na polskie kluby. Przed rokiem Legia i Wisła przetrwały w rozgrywkach pucharowych do wiosny, teraz, kiedy trzeba było pójść za ciosem, nasze kluby nie wytrwały nawet do jesieni. Mistrz Polski Śląsk Wrocław stracił w czterech meczach kwalifikacyjnych 16 goli, wicemistrz Ruch Chorzów w dwumeczu aż 7. W Champions League zagrają Białorusini i Rumuni, a w Lidze Europy przedstawiciele 18 czołowych lig na kontynencie. Jeśli chodzi o naszą piłkę, to trudno wyobrazić sobie upadek, po którym nie mógłby już nastąpić kolejny, jeszcze większy. Może taka teza pozwoli nam dostrzec jasne punkty przeszłości i docenić, co dane było nam przeżyć? To jest dobra chwila na zweryfikowanie wymagań, właśnie teraz, w przeddzień wyprawy do Czarnogóry rozpoczynającej batalię o mundial 2014. Nie ma nic śmieszniejszego niż mali próbujący udawać wielkich. Dariusz Wołowski Dyskutuj z autorem artykułu na jego blogu