Problem Roberta Lewandowskiego, który w ośmiu kolejnych meczach reprezentacji nie trafił do siatki, jest tak naprawdę problemem drużyny. Nieporadność w rozgrywaniu sprawia, że napastnik Borussii Dortmund powinien się rozdwoić, lub "roztroić", żeby sam odebrał piłkę, sam podał i sam strzelił. Na tle Urugwaju polscy pomocnicy wyglądali jak dzieci we mgle, które właśnie dowiadują się o istnieniu futbolu kombinacyjnego. Jedyna groźna akcja Polaków w polu karnym Fernando Muslery, to była wymiana piłki między Lewandowskim i Łukaszem Piszczkiem, zakończona świetną interwencją bramkarza Urugwaju. Lewandowski tak bardzo chciał wczoraj przełamać impas strzelecki, że trwał na boisku do 90. minuty, ale jego bezradność zamiast maleć, tylko wzrastała wraz z utratą sił. Podobną gehennę w drużynie narodowej przeżywa Ludovic Obraniak. Piłkę ma rzadko, głównie za nią biega, a kiedy jakimś cudem zdarza się okazja do strzału, to z odległości wymagającej od niego dokonania cudu. Wczoraj zdołał pokonać Muslerę, ale ile tak perfekcyjnych strzałów można wykonać? Dopóki drużyna narodowa nie nauczy się korzystać z atutów swoich liderów, dopóty na zdobyte przez nią gole będziemy czekać bardzo długo. W zespole polskim nic nie jest powtarzalne, wszystko dzieje się ad hoc. Problemy jednostek wynikają z braku umiejętności drużyny. Z jednej strony oglądaliśmy wczoraj piłkarzy, którzy potrafią utrzymać piłkę, wymieniać niebanalnie podania, a potem nagle przerzucić akcję w dowolnie wybrane miejsce boiska, z drugiej pospolite ruszenie nieustannie zaskoczone tym, co się dzieje. Luis Suarez był dla polskich obrońców całkowicie nieuchwytny, jak bokser, który zadaje cios, a gdy rywal chce odpowiedzieć, znika. Lider strzelców Premier League niezbyt często ma okazję mierzyć się z obrońcami w duchu proszącymi tylko o jedno: by przestał ich nękać i ośmieszać. Jakie atuty ma zespół z dziurawą obroną, bez umiejętności gry w ataku pozycyjnym? Pomysły reprezentantów Polski na przedostanie się pod bramkę rywala są wręcz prymitywne, czasem obrońcy, lub bramkarz kopią długą piłkę do Lewandowskiego, który ma ją utrzymać w nieskończoność, bo tyle właśnie zabiera kolegom przyjście mu z pomocą. Wyjściem mają być akcje skrzydłami, ale wczoraj okazało się, że Piszczek z Grosickim nie mają ze sobą wspólnego języka, a Komorowski z Mierzejewskim rozumieją się jeszcze mniej, bo grali ze sobą pierwszy raz. Efekt jest taki, że kiedy po jednym meczu wydaje się, iż reprezentacja Polski wykonała krok do przodu, po kolejnym mamy wrażenie, że dwa do tyłu. Bo tak naprawdę drepcze w miejscu i to od lat. Można oczywiście dokonać po raz kolejny typowo polskiej analizy atutów reprezentacji. Trzech graczy Borussii (Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski) to klasa europejska, plus dobry bramkarz (Tytoń), środkowy obrońca z Serie A (Glik), defensywni pomocnicy z Ligue 1 (Krychowiak) i Bundesligi (Polanski), do tego niezły rozgrywający (Obraniak). Mało? Problem polega jednak na tym, że drużyna to coś znacznie więcej niż proste wylicytowanie 11 nazwisk graczy o solidnym potencjale. Co to jest zespół, pokazali wczoraj Urugwajczycy, u których atuty jednostek składają się na wartość całości. Tymczasem reprezentacja Polski pozostaje pospolitym ruszeniem, zbieraniną piłkarzy nieświadomych, co począć z tym wrednym, okrągłym przedmiotem, który uparł się, by słuchać wyłącznie ich przeciwników. Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2404864" target="_blank">Porozmawiaj z autorem artykułu na jego blogu!</a>