Majewski był bardzo dobrym piłkarzem, medalistą mistrzostw świata w Hiszpanii (1982 roku), ale jako trener sukcesów nie odnosił. Nawet w słabej lidze polskiej. Dlatego nie wydaje się być odpowiednim kandydatem, który zdoła postawić na nogi drużynę po traumatycznym nokaucie. Eliminacje mundialu w RPA są przegrane, ale mecze z Czechami (Praga) i Słowakami (Chorzów) jeszcze nie, a nie są to spotkania pozbawione znaczenia. Po pierwsze to jest reprezentacja Polski, dla której każda gra jest prestiżowa, po drugie drużyna musi się wydobyć z przedostatniego miejsca w grupie, żeby w eliminacjach MŚ w Brazylii być losowaną z jak najwyższego koszyka. Tak więc Majewski i piłkarze, których wybierze zagrają nie tylko o teraźniejszość, ale i przyszłość. Nie jest moją intencją napadać na Majewskiego. Zdziwiony jestem raczej sposobem myślenia tych, którzy do pracy z kadrą go popychają. Działacze Związku znów lekceważą głos opinii publicznej, bo jeśli na szansę nie zasługuje Franciszek Smuda, to wydaje się, że Majewski jeszcze mniej. Ten wybór nie wygląda więc na decyzję merytoryczną. Czy to ma być trener reprezentacji, czy trener PZPN-u? Korupcja, słabość klubów, reprezentacji, brak systemu szkolenia - fatalna sytuacja w polskim futbolu skłania do refleksji co by było, gdyby tak rzesze kibiców wkurzyły się, obraziły i przestały oglądać mecze? Dla zawodowego sportu byłaby to śmierć. Nie, nie namawiam do terapii przez uśmiercanie pacjenta. Polska piłka, ledwie dysząca i ciężko chora zasługuje na lekarza, a nie grabarza. Grabarzy już ma, wystarczyłoby na dwie armie sformowane z działaczy PZPN. Ludzie rządzący polską piłką i czerpiący z niej korzyści nie rozumieją, że bezustanne lekceważenie kibiców musi przynieść kiedyś skutki najgorsze. To przecież nie PZPN finansuje polski futbol, ale tłumy ludzi chodzące na mecze, lub oglądające je w telewizji: bez nich nie byłoby transmisji, reklam, sponsorów i piłkarscy działacze wymarliby jak szczury. Jak widać jednak ta ewentualność wykracza poza granice ich wyobraźni.