Padły publicznie nazwiska i bardzo mocne słowa. "Nie bierzemy jeńców" - powiedział Michniewicz wyliczając i obrażając dziennikarzy, którzy jego zdaniem krzywdzą go swoimi wypowiedziami. Widać, że wielkie zwycięstwo w barażu o mundial uderzyło selekcjonerowi do głowy jak szampan. Mam nadzieję, że to nie jest zapowiedź eskalacji konfliktu, a tylko chwilowa słabość wywołana potrzebą rozładowania emocji. Polska jedzie na mundial w Katarze. Przeszłość Czesława Michniewicza Awantura zaczęła się od osławionej już liczby "711" określającej częstotliwość połączeń telefonicznych Michniewicza z "Fryzjerem" - hersztem szajki ustawiającej mecze w Ekstraklasie. Z pewnością nie jest to powód do dumy, ale fakty są takie, że prowadząca sprawę prokuratura we Wrocławiu nie postawiła trenerowi żadnych zarzutów. Nie ma dowodów, że Michniewicz brał udział w korupcji. Liczba 711 to jednak fakt, z którym trener musi się pogodzić. Zaraz po nominacji Michniewicza na selekcjonera, dziennikarze zapytali o to na oficjalnej konferencji prasowej. Szczerze mówiąc byłbym zdumiony, gdyby tego nie zrobili. To był moment, gdy trzeba było poprosić Cezarego Kuleszę o wyjaśnienie, czy mu to nie przeszkadza? Prezes PZPN odpowiedział, że nie i sprawa stała się jasna. Jeśli ktoś wciąż uważa, że Michniewicz selekcjonerem być nie powinien, może mieć żal i pretensje wyłącznie do Kuleszy. Michniewicz sam siebie nie wybrał na trenera kadry. Uważa, że nie jest winny, nie postawiono mu zarzutów, nie znaleziono dowodów, wobec czego chce żyć i pracować normalnie. Trzeba było te sprawy wyjaśnić już na początku. Dziennikarze mieli prawo pytać, Kulesza i Michniewicz mieli obowiązek odpowiedzieć. I w jakimś sensie problem powinien się zakończyć. Wypominanie Michniewiczowi liczby 711 przy każdej okazji, nie jest w dobrym guście i zaczyna wyglądać na brak dobrej woli. Kiepskim pomysłem jest jednak, by selekcjoner podzielił dziennikarzy na życzliwych i nieżyczliwych. Atak na reportera TVP po zwycięskim meczu ze Szwecją zrobił bardzo złe wrażenie. Szkoda, że Michniewicz, w obliczu największego trenerskiego sukcesu w swoim życiu, nie wzniósł się ponad osobiste urazy. Miał podstawy do wielkiej radość, wzruszenia, wdzięczności kibiców. Nie był to jednak dobry moment, by publicznie odgrywać się na swoich krytykach. Presja wpisana jest w zawód trenera, dotąd Michniewicz uchodził za kogoś, kto sobie z nią radzi. Na przykład rzucając jakiś żart w chwili podwyższonego napięcia. Zbigniew Boniek uważa, że dziennikarze nie mają najmniejszego wpływu na zawód trenera. "Jeśli będzie wygrywał, będą go wielbić, jeśli będzie przegrywał, będą go atakować" - mówi. To prawda, że o selekcjonerze świadczą efekty jego pracy, a nie to, co ktoś o nim napisze lub powie. Polska jedzie na mundial w Katarze. Ta wojna jest Michniewiczowi niepotrzebna Wojna Michniewicza z dziennikarzami niczego dobrego nikomu nie da. Trenerowi na pewno nie, jego praca polega na dbaniu o drużynę narodową. Zaczął najlepiej jak mógł - wygrywając mecz roku. Reprezentacja jedzie na mundial do Kataru i Michniewicz ma w tym swój udział. Oby selekcjoner ochłonął i zdał sobie sprawę, że to był tylko jeden mecz. Że jego droga z kadrą dopiero się zaczyna. Spokój, klasa, dystans, poczucie humoru mogą zdziałać cuda w kontaktach z mediami. Adam Nawałka w ogóle nie udzielał wywiadów, a wszyscy wielbili go za sukces na Euro 2016. Ten sam Nawałka, z taką samą wiedzą trenerską, takimi samymi manierami, przesądami i stosunkiem do dziennikarzy poniósł porażkę na mundialu w Rosji i wtedy już był niedobry. 31 stycznia na konferencji prasowej, na której Kulesza przedstawiał Michniewicza jako nowego selekcjonera reprezentacji Polski, sam trener opowiedział anegdotę o relacjach z dziennikarzami. Gdy wchodził do zawodu starszy kolega po fachu powiedział mu, że w wojnie z mediami jest z góry skazany na porażkę. Czas, by Michniewicz przypomniał sobie o tym. Jego troską jest dobro drużyny narodowej. Jeśli o nie zadba, reszta będzie ok. Liczba 711 jest faktem i im bardziej selekcjoner będzie się wkurzał, tym częściej będzie powracała. Im szybciej Michniewicz się z tym pogodzi, tym lepiej. Chyba, że chce walczyć z wiatrakami, ale to może zaszkodzić kadrze, czyli temu co najważniejsze w jego pracy. Na początku kariery Kamil Stoch kipiał z wściekłości, gdy nazywano go "Następcą Adama Małysza". Kiedy przestał kipieć, zaczął to ignorować, został Kamilem Stochem. Życzę Michniewiczowi, by liczba 711 nie przysłoniła mu tego co ma do zrobienia. I w Lidze Narodów i na mundialu w Katarze i do samego końca. Dariusz Wołowski ZOBACZ TEŻ: Michniewicz pokłócił się z reporterem TVP. Duże emocje Michniewicz nie bierze jeńców. "Leżał w krzakach pod redakcją"