Po heroicznym boju Polska na Stadionie Śląskim pokonała Szwecję 2-0 i zakwalifikowała się na mistrzostwa świata w Katarze. Widzom tego spotkania trudno się było pozbyć wrażenia, że gdyby polskim selekcjonerem był wciąż Paulo Sousa, nasi piłkarze mundial mogliby obejrzeć jedynie w telewizji. Kluczowe role w drużynie trenera Czesława Michniewicza odegrali gracze przez Portugalczyka niechciani, ci których Sousa odstawił lub którzy u niego zawodzili. Koronnym przykładem piłkarza odstawionego przez Sousę jest Sebastian Szymański. Patrząc na spustoszenie jakie czynił na lewym skrzydle gracz Dynama Moskwa w meczu ze Szwecją, konia z rzędem temu kto odgadnie dlaczego Portugalczyk pomijał Szymańskiego przy powołaniach i nie zabrał na Euro 2020? Pauzujący wczoraj za kartki reprezentacyjny pomocnik, Mateusz Klich napisał na twitterze, że to dlatego, że "jadł sernik z laktozą" i niewykluczone, że trafił w sedno. Polska - Szwecja 2-0. Kamil Glik - człowiek z żelaza Szymański stawia dopiero pierwsze kroki w reprezentacji, u schyłku kariery jest Kamil Glik, jednak po wczorajszym meczu można bez wahania napisać, że to wciąż najlepszy polski obrońca. Paulo Sousa w swoim debiucie (3-3 z Węgrami w Budapeszcie) Glika odstawił i postawił na nieopierzonego Michała Helika jako szefa trzyosobowej obrony - już po pół godzinie gry gorzko tego żałował. Występ Glika, który po meczu ze Szwecją przyznał, że pierwszym kontakcie z piłką doznał kontuzji mięśnia był absolutnie heroiczny i arcypolski. Ktoś nawet powiedział, że powinno się wprowadzić nowy pierwiastek do tablicy Mendelejewa - Glikson. To byłby najtwardszy z pierwiastków, twardszy od żelaza. Taki jest właśnie Kamil Glik, którego przynależność klubowa szału nie robi (Benevento gra w Serie B), ale w reprezentacji za każdym razem wspina się na wyżyny. Jeśli obędzie się bez urazów Glik ma szansę w Katarze zagrać w reprezentacji pod raz setny. Wreszcie trio tych, na których Paolo Sousa stawiał, ale którzy zawodzili i byli tego świadomi. Bramkarz Wojciech Szczęsny po meczu ze Szwecją przyznał, że w przeszłości nie zawsze reprezentacji pomagał. Miał też pecha, bo bramkarz jest jak saper, myli się raz. Do reprezentacyjnego kanonu weszły jego gafy w meczach otwarcia - Euro 2012 (1-1 z Grecją), mundialu 2018 (1-2 z Senegalem) i Euro 2020 (1-2 ze Słowacją). W Chorzowie był niczym skała, niczym w Warszawie w meczu z Niemcami w 2014 r. (2-0). - Na pewno zeszło ze mnie napięcie. Jestem wyluzowany, ale ciężko pracuję, a ostatnio mi nie szło. Mnie zależy na reprezentacji, ten awans przyniósł mi wielką ulgę - zapewnił Wojciech Szczęsny w rozmowie na antenie TVP Sport. Wielkim przyjacielem Szczęsnego jest Grzegorz Krychowiak, ale nasz numer 10 też ostatnio zawodził. Bardzo dobre w jego wykonaniu było Euro 2016, ale zupełnie nie udały mu się rosyjski mundial i Euro 2020, gdzie w otwarciu ze Słowacją osłabił drużynę bezsensowną czerwoną kartką. Po meczu pomocnik skarżył się na hejt, którego ofiarą padł: - Od serca powiem, że gdybym był w pierwszej połowie na boisku, mówilibyśmy, że z Krychowiaka rezygnujemy, że jest najgorszy. Jest moda na krytykowanie Krychowiaka i ja na to odpowiedziałem, że Krychowiak się nie skończył. To frazes, ale pomocnik miał tym meczem coś do udowodnienia i to zrobił. Nie wywiadami, nie wpisami w social mediach, a w najlepszy dla sportowca sposób - na boisku. Wreszcie ostatni z graczy, który od lat błyszczał na arenie klubowej, a w reprezentacji zawodził. Doszło do tego, ze Jerzy Brzęczek powiedział o Piotrze Zielińskim, że "czeka, aż mu się coś w głowie przestawi". Mecz ze Szwecją nie był wielki w wykonaniu "Ziela", nie był widoczny, ale może taka jego rola w reprezentacji i nie musimy wcale czekać aż coś mu się przestawi? Może tak się czuje najlepiej? Jako bohater drugiego planu? Strzelił Szwedom piękną bramkę, która przesądziła o wyniku - tuż po niej z kilkunastu milionów polskich gardeł wydobył się dziki okrzyk radości. Kończąc i wracając do tych odstawionych przez Paulo Sousę - Kamil Grosicki sam się wykluczył z udziału w Euro 2020 brakiem gry w klubie. Za kadencji Czesława Michniewicza wrócił i w kadrze na mecz ze Szwecją był jedynym nominalnym skrzydłowym i rodzynkiem z polskiej Ekstraklasy. Nie wszedł na boisko nawet na sekundę, ale tuż po meczu przejął lejce przy świętowaniu awansu. Czyżby rósł nam nowy "Atmosferić"? Jeśli chcemy sięgać szczytów, tacy ludzie też są kadrze potrzebni. Maciej Słomiński