Łukasz Gikiewicz, Interia.pl: Od pół roku grasz w MLS jako zawodnik Atlanty, do której trafiłeś z Legii Warszawa. Jak wspominasz swój czas w Legii? Bartosz Slisz: - Bardzo dobrze. Spędziłem tam cztery lata, okraszając to kilkoma tytułami. Dwukrotnie zdobywaliśmy mistrzostwo Polski, dwukrotnie Puchar Polski, do tego Superpuchar Polski. Graliśmy w grupie Ligi Europy i Ligi Konferencji. To było znakomite przeżycie, które zostanie ze mną do końca życia. Można powiedzieć, że Josue był twoim piłkarskim tatą? - Tak bym tego nie ujął. To był kolega z boiska, przy którym dobrze się czułem, z którym się dobrze rozumiałem i dobrze razem graliśmy. Pod koniec rozumieliśmy się właściwie bez słów. Nasza współpraca wyglądała bardzo dobrze, ale nie nazwałbym go piłkarskim tatą. Jak w rozwoju pomógł ci twój pierwszy zagraniczny transfer? Czujesz się lepszym zawodnikiem? - Na pewno jest to dla mnie kolejny krok w przód w mojej karierze. Każdy krok sprawia, że czuję się lepszym piłkarzem. Takie wyzwania mnie rozwijają i pomagają stać się dojrzalszym piłkarzem. Z roku na rok wygląda to coraz lepiej. Przed tobą pierwszy turniej w tak znaczącej roli. Czujesz się gotowy mentalnie na to wyzwanie? - Jak najbardziej. Jestem gotowy. Nie jestem już tak młodym zawodnikiem, który mógłby mieć takie problemy. Pracuję z psychologiem i będę traktował te spotkania, jak każdy kolejny mecz. Oczywiście, w podświadomości będzie, że to wielki turniej, ale kiedy wychodzę na boisko, to nie patrzę na to, przeciwko komu gram, ale nastawiam się na to, by zagrać jak najlepiej i być gotowym na każdy pojedynek. Bartosz Slisz przyznaje: Jestem typem zawodowca Na boisku wykonujesz niewdzięczną, mało widoczną, ale tytaniczną pracę. To wynika z założeń od selekcjonera? - Czasem praca, którą wykonuję faktycznie nie jest zauważalna, bo robię ją bez piłki. Gramy na jedną "szóstkę", ten zawodnik musi trzymać środek i zabezpieczać drużynę przed kontratakami. Ja w tej roli czuję się bardzo dobrze. Skupiam się na tym, by wykonywać te zadania w stu procentach. Jestem typem zadaniowca, który jeśli dostanie jakieś zadanie, to je wykona. Czuję się w tej roli znakomicie. Najbardziej komfortowo czujesz się właśnie w roli typowej "szóstki", czy dobrze czułbyś się grając troszkę wyżej? - W obu rolach czuję się dobrze. Mogę dostosowywać się do formacji, w jakich gramy. Jeśli gramy na dwie "szóstki" lub "ósemki", to zawsze jedna z nich zostaje z tyłu. Takie mamy założenia w kadrze, że gramy na jedną "szóstkę" i dwóch zawodników przede mną ma większą swobodę, a ja zabezpieczam zespół przed kontratakami. To wszystko zależy więc od ustawienia. Ja w obu formacjach czuję się dobrze. Co będzie kluczowym elementem w grze przeciwko Holandii? - Kluczowym będzie po prostu grać naszą grę. Nie zmieniać też za dużo, bo myślę, że rozumiemy się dobrze na boisku, chcemy grać odważną piłkę, mamy umiejętności i chcemy to pokazywać. Pokazaliśmy to z Ukrainą, Turcją, czy Walią. Chcemy to samo pokazać przeciwko Holandii. Ta drużyna naprawdę się zbudowała i ma co pokazać. To ważne, żebyśmy wyszli odważni i z odpowiednim nastawieniem. Jestem o to spokojny. Jak spędzacie wolny czas w hotelu? Potrzeba trochę, by głowa "odpoczęła" od swojego towarzystwa? - Czas w hotelu spędzamy zazwyczaj tak, że spotykamy się w pokojach, gramy w różne planszówki, czy gry karciane. Mamy wizyty u fizjoterapeutów, korzystamy ze stołów do ping-ponga. Teraz, gdy zaczną się mecze, na pewno będziemy oglądać wiele spotkań. Jest co robić i nie ma nudy. W Hanowerze rozmawiał Łukasz Gikiewicz