"Wasyl" przez osobistą tragedię opuścił w środę zgrupowanie na jeden dzień i udał się do rodzinnego Krakowa. Później jednak wrócił i solidnie trenował. Dlaczego zatem obrońca Anderlechtu nie zagrał od początku? - Rozmawialiśmy z trenerem Beenhakkerem i szybko doszliśmy do wniosku, że dobro drużyny jest najważniejsze. Dlatego nie grałem w pierwszej połowie. Powtarzam - moje ambicje nie liczyły się, tylko dobro zespołu - podkreślał po pokonaniu Kazachstanu prawy obrońca Polaków. Wprowadzenie Wasilewskiego było podyktowane kontuzją Michała Żewłakowa. - Wszedłem w drugiej połowie, chciałem pomóc w strzelaniu bramek. Przyczynić się w odniesieniu zwycięstwa - dodaje Wasilewski. Co pomogło? Awaria świateł, skuteczność Smolarka. - Byliśmy zdeterminowani. Cały zespół chciał się podnieść - podkreśla Wasilewski. - Byliśmy zdecydowanie lepsi i zasłużenie wygraliśmy ten mecz. - Wcześniej zawiodła nas skuteczność. W pierwszej połowie dużo sytuacji marnowaliśmy. A po stracie gola na pewno byliśmy w szoku. Gra się nie układała, a trzeba było gonić wynik - opowiada "Wasyl", który nie wie, co się działo w szatni w przerwie. - Rozgrzewałem się w tym czasie. Zresztą i tak wiedzieliśmy, że ten mecz musimy wygrać i to zrobiliśmy - zaznacza. Jak nasz piłkarz znosi ból po śmierci ojca? - To niełatwa sytuacja, ale cieszę się, że jestem tutaj z chłopakami na kadrze. W ten sposób mogę się oderwać, a nie tylko rozmyślać, zastanawiać się. W grupie z chłopakami czas szybciej biegnie, łatwiej się pozbierać - nie kryje. Co czuł, gdy cały stadion zamilkł, by upamiętnić jego ojca? - Smutek, a z drugiej strony byłem dumny, że tak wiele osób jest ze mną w takim momencie, myśli o moim tacie. Dostałem mnóstwo pokrzepiających sms-ów. Koledzy z drużyny dodawali mi otuchy cały czas. To jest coś fantastycznego - opowiada Marcin Wasilewski. Jak Leo Beenhakker motywował piłkarzy w dodatkowej przerwie spowodowanej awarią świateł? - Trener nie musiał nic mówić. Sami się motywowaliśmy. Wiedzieliśmy, że ten mecz musimy wygrać i tak się stało - kończy "Wasyl".