Najpierw w Łodzi nasłuchał się, że zamienia Widzew na Norymbergę, bo marzy o wielkich pieniądzach. W internecie wypominano mu każdy większy zakup i naśmiewano się, że w Niemczech ma problemy z załapaniem się nawet na ławkę rezerwowych. W czerwcu 2014 w końcu został wypożyczony z Norymbergi do Wisły, gdzie miał się odbudować, ale ciągle przegrywał rywalizację z Pawłem Brożkiem. Mimo to starał się nie zastanawiać nad swoimi decyzjami. - Widzewowi dużo zawdzięczam, ale gdybym kiedyś nie zdecydował się stamtąd odejść, to dziś mógłbym nie grać na stadionie Wisły, ale w Byczynie [tam występują czwartoligowy obecnie Widzew] - podkreśla Stępiński. W Wiśle próbowano go ustawiać na skrzydle, rzadko dawano szansę w ataku, a czas młodemu zawodnikowi uciekał. Gdy skończyło się wypożyczenie i wydawało się, że Stępiński na kolejny sezon wróci do Niemiec, niespodziewanie zgłosił się po niego Ruch Chorzów. Jeden z najbrzydszych stadionów w ekstraklasie, problemy finansowe i drużyna z niezbyt ciekawymi perspektywami Stępińskiego jednak nie zraziły. Tym razem wolał grać niż zastanawiać się nad przyszłością w Norymbergii. Ruch położył na stole 100 tys. euro, a Niemcy na taką sumę się zgodzili i transfer definitywny stał się faktem. Mimo że dwa lata wcześniej Niemcy zapłacili Widzewowi osiem razy więcej! Finansowo z przenosin 20-letni napastnik może nie jest do końca zadowolony, ale zdecydowanie zyskał sportowo. Co prawda zaczynał jako rezerwowy, ale z czasem się rozkręcał. A jak już dostał szansę, to nie wypuścił jej z rąk i w 12 spotkaniach zdobył siedem bramek dla Ruchu. W nagrodę otrzymał powołanie do reprezentacji.