Na pytanie: "O której gra reprezentacja Polski?" zadane we wrześniu 1936 roku odpowiedzieć należałoby: "Ale która?" No jak to która?... Pierwsza reprezentacja Polski w piłce nożnej, wizytówkowa. Zgadza się, ale która pierwsza? To nie jest żadna szermierka słowna. W 1936 roku Polska rzeczywiście miała dwie reprezentacje piłkarskie, a żeby być precyzyjnym, należałoby powiedzieć - reprezentację miała jedną, ale dwie drużyny. To koszmar dziennikarzy i redaktorów, ale Polska naprawdę rozgrywała bowiem dwa mecze równocześnie. Mówimy wszak o okresie przedwojennym, gdy nie ma żadnych przerw na potrzeby reprezentacji, żadnych "terminów FIFA", Ligi Narodów, Euro czy złożonych, długich eliminacji. Są tylko mistrzostwa świata, do których kwalifikacje nie są za bardzo skomplikowane. Aby awansować na mundial w 1938 roku, Polska musi rozegrać tylko jeden dwumecz i pokonać w nim Jugosławię. To się ostatecznie udało i Polacy zadebiutowali na mundialu, by zagrać tam niezapomniany mecz z Brazylią. Sprawa nie wydawała się prosta, gdyż we wrześniu 1936 roku reprezentacja Polski przegrała w Belgradzie z Jugosławią w nieprawdopodobnym stosunku 3:9, z czego już do przerwy mieliśmy wynik 0:5. To jedna z największych, acz zapomnianych klęsk polskiej drużyny. Jednej z dwóch drużyn, bowiem tego samego dnia kilkaset kilometrów dalej, w Rydze drugi polski zespół grał z Łotwą. Do przerwy prowadził 2:0 po bramkach Jerzego Wostala z AKS Chorzów i Michała Matyasa z Pogoni Lwów, a po przerwie trzecią dołożył Hieronim Schwartz, mało znany reprezentant z Warty Poznań. Ostateczny wynik brzmiał 3:3. I tę drugą drużynę prowadził w Rydze trener Kurt Otto, którego oddelegował do tego zadania Józef Kałuża, selekcjonujący w Belgradzie. Józef Kałuża, przy którego ulicy stoi stadion Cracovii i który był kapitanem związkowym reprezentacji Polski już od czterech lat i niebawem pod względem stażu miał przebić wyniki czy Kazimierza Górskiego, czy Antoniego Piechniczka, czy Adama Nawałki, nie zdołał z kadrą awansować na mundial w 1934 roku - pierwszy, w jakim Polska mogła wziąć udział. Na ten pierwszy w Urugwaju w 1930 roku pojechały bowiem tylko cztery najodważniejsze reprezentacje europejskie (Francja, Belgia, Jugosławia, Rumunia). Polska walczyła o kolejny z Czechosłowacją i ... musiała oddać rywalizację walkowerem. Taka była bowiem decyzja polskich władz politycznych, gdy relacje z Czechosłowacją napięły się po sporze o Zaolzie. Mundial 1938 był drugą próba i celem polskiej reprezentacji, ale aby go zrealizować, należało ją poważnie wzmocnić. Do tego służył Kurt Otto. Polacy przeżyli szok. Myśleli, że jadą na piłkarskie wakacje Wielkie górnicze Schalke zaimponowało Polakom Były gracz Arminii Bielefeld i klubu Tennis Borussia Berlin, który w latach trzydziestych nieoczekiwanie wygrał mistrzostwo Berlina z Herthą (dwukrotnym mistrzem Niemiec z lat 1930 i 1931), trenował w Niemczech zespół Schalke Gelsenkirchen. Niemcy nie mieli wtedy ligi - ta powstała dopiero po wojnie. Tytuł zdobywało się po żmudnych, krajowych eliminacjach. Hertha Berlin, Hamburger SV, Fortuna Düsseldorf, nawet związany ze środowiskami żydowskimi Bayern Monachium (pierwszy tytuł w 1932 roku) były wiodącymi siłami niemieckiego futbolu, ale nie prowincjonalne Schalke z górniczego Zagłębia Ruhry. Jeżeli jednak ktoś oglądał niemieckie filmy wojenne takie jak "Stalingrad" czy "Okręt", to zapewne pamięta, że walczący w nich żołnierze pytają właśnie o Schalke. W czasach Trzeciej Rzeszy to ten klub stał się największą siłą niemieckiego futbolu, a w 1934 roku rozpoczął ten marsz właśnie Kurt Otto, którego niekiedy w Polsce błędnie określa się jako Austriaka. To nieprawda, był Niemcem i to wywodzącym się właśnie z Zagłębia Ruhry. Polsce marzyło się, aby stosowane w Gelsenkirchen metody przeniósł na nasz teren i unowocześnił reprezentację. Swa misję zaczął więc wiosną 1935 roku jako asystent Józefa Kłuży. Redaktor Thomas Urban z "Süddeutsche Zeitung", z którym swego czasu zgłębiałem losy niektórych polskich piłkarzy takich jak Fryderyk Scherfke z Warty Poznań (autor pierwszego polskiego gola na mundialu 1938), wspominał, że Kurt Otto trafił do Polski jako najlepszy przyjaciel Seppa Herbergera. Szkoleniowiec, który po wojnie w 1954 roku dał Niemcom pierwszy tytuł mistrzów świata, był wtedy jeszcze tylko asystentem trenera Otto Nerza, ale do czasu. Nerz najpierw zawalił mundial 1934 roku, gdzie miał awansować do faszystowskiego finału i zagrać w nim z Włochami (a zagrała Czechosłowacja), a następnie skompromitował się podczas igrzysk w Berlinie w 1936 roku. Niemcy mieli wygrać jak wszystko na igrzyskach, a odpadli z Norwegią. Wtedy zastąpił go Herberger, a Kurt Otto był jego poleceniem. Wstyd tak awansować. Haniebny mecz Niemców. "Myślałem, że nas pozabijają" Polska prasa przedstawiała go jako świetnego taktyka i nauczyciela, który "doceniał znaczenie technik i i kombinacji" - jak pisał "Przegląd Sportowy". Trener Otto miał podnieść umiejętności polskiego ataku, który tak bardzo szwankował. I podniósł - niebawem gracze tacy jak Wilimowski, Wodarz, Scherfke, Gad i inni zaczęli strzelać sporo bramek. Miał też wziąć za łby "polskie gwiazdeczki" (to także cytat prasowy), które czuły "niechęć do racjonalnego treningu". Za Kurtem Otto miała przyjść dyscyplina do kadry, którą uważano wtedy za całkowicie rozpasaną. Polska i Niemcy u zarania rządów Adolfa Hitlera żyły w dobrych stosunkach, wymiany tego typu także w sporcie nie były niczym wyjątkowym. Zdaniem redaktora Urbana, nowoczesna taktyka Schalke zaimponowała Polakom. Niemców uznawano wtedy za forpocztę postępowej piłki. I rzeczywiście, Kurt Otto niezwykle pomógł Józefowi Kałuży, a ich największym wspólnym popisem były właśnie igrzyska w Berlinie - niefortunne dla Niemców, ale bardzo udane dla nas. Polsko-niemiecka myśl szkoleniowa o włos od medalu A przecież Polska pojechała na te igrzyska bez swego asa, Ernesta Wilimowskiego - jednego z najlepszych piłkarzy tamtych czasów na świecie i bohatera mundialu 1938 roku. Wplątany w aferę alkoholową (zapewne wydumaną) został wykluczony z kadry. Drugi z bohaterów mundialu 1938, czyli Fryderyk Scherfke z Warty Poznań, wypadł z kadry po tym, jak w dramatycznym i zakończonym wynikiem 5:4 dla Polski meczu Brytyjczycy połamali mu żebra, a bez niego biało-czerwoni przegrali półfinał z Austrią 1:3 i ostatecznie zajęli czwarte miejsce. O włos od medalu! To był świetny czas dla Polski, która - mimo tej klęski z Jugosławią 3:9, ale meczu towarzyskim - niebawem uzyskała historyczny, pierwszy remis z Niemcami. 1:1 w Warszawie, chociaż faworyzowani Niemcy prowadzili. "Przegląd Sportowy" w ogóle nie owijał w bawełnę: "Otto uniezależnił drużynę od kaprysów chwilowych primadonn" - pisał, ale niestety już po zwolnieniu niemieckiego szkoleniowca. Kurt Otto, który nie tylko pomagał Józefowi Kałuży, ale także wydał podręcznik dla polskich trenerów i prowadził obozy szkoleniowe, z których wielu korzystało, nie doczekał mundialu 1938 roku i wielkiego meczu z Brazylią. Dwuletni kontrakt Niemca wygasł w lutym 1937 roku i PZPN go nie przedłużył. Zaważyć miało niezadowolenie z meczów takich jak ten z Jugosławią, realizowanych według taktyki Kurta Otto, która zaczynała zawodzić oraz jego spór z Józefem Kałużą, który - jak wyjaśniał w wywiadzie z "Przeglądem Sportowym" na koniec 1936 roku - postanowił wrócić do tradycyjnego stylu gry Polaków sprzed przyjścia Niemca. Jak mówił Kałuża: "Wychowaliśmy się na wzorach austriacko-węgiersko-czeskich. Nie rozumiem dlaczego mamy od nich odchodzić". I dodawał, że pomysły niemieckie trenera Otto miałyby sens wtedy, gdyby wdrażać je u podstaw, jeszcze w klubach, a nie tylko w reprezentacji. Związki z Polską jednak pozostały. Gdy w lutym 1941 roku Otto został trenerem niemieckiej reprezentacji Śląska, zaprosił do niej wielu byłych polskich kadrowiczów. Szampan w Paryżu, kocioł w Stalingradzie Na początku II wojny światowej w kamasze szli wszyscy, więc poszedł i Kurt Otto, ale jego służba w Wehrmachcie wyglądała na lekką i fasadową, jak na warunki wojenne. Na front zachodni polski selekcjoner został wysłany dopiero w czerwcu 1940 roku, więc nie wystrzelił ani razu i jedynie świętował szampanem w Paryżu pokonanie Francji. Zadania miał inne - stworzyć w szeregach Wehrmachtu solidną drużynę piłkarską. Miała nią być WSV Leignitz z Legnicy. Tym się więc zajmował, podobnie jak i trenowaniem wspomnianej piłkarskiej reprezentacji niemieckiego Śląska. Zaskakujący telegram przyszedł w maju 1942 roku. Po ataku na Związek Radziecki i pierwszych porażkach pod Moskwą armia Hitlera potrzebowała posiłków, a Kurt Otto nie był aż tak ważny w Rzeszy jak chociażby Sepp Herberger, więc dostał powołanie na front. Dlaczego Herberger nie wyciągnął swego kolegi? Bo nikogo nie wyciągał. Gdy jego piłkarz z kadry Julius Hirsch trafił do Auschwitz z uwagi na swe żydowskie pochodzenie, palcem nie kiwnął. A może dlatego, że gdy doszło w Niemczech do walki o schedę po nieudolnym Otto Nerzu, to jako głównego kontrkandydata do nominacji Seppa Herbergera wymieniano właśnie Kurta Otto. Więcej, niektórzy uważali, że będzie lepszym selekcjonerem Niemiec niż jego nauczyciel, ale problemem pozostawała wiążąca go umowa z Polską. Posadę dostał Herberger. Czy zapamiętał Kurtowi Otto tę sytuację? Nie wiemy. Krzyczeli: "Ratujcie go, to nasz mistrz olimpijski". Gest lekarza przekreślił wszystko Faktem jest, że 45-letni Sepp Herberger jako selekcjoner kadry na front nie poszedł, a 42-letni Kurto Otto, który był jedynie Reichsbundsportlehrers für den Gau Schlesien, czyli Instruktorem Rzeszy ds. Usportowienia Śląska, poszedł. I to na ten najgorszy, do Rosji. Kiedy w sierpniu 1942 roku armia niemiecka doszła do Wołgi i zaczęła zajmować Stalingrad, nic jeszcze nie zwiastowało największej z dotychczasowych klęsk wojsk Hitlera. Bitwa stalingradzka zabrała ostatecznie wielu Niemców związanych z Polską czy polskim sportem. Tu zginął chociażby urodzony w Poznaniu Henner Henkel, zwycięzca French Open w 1937 roku i jeden z najlepszych przedwojennych tenisistów. Zginął też Kurt Otto. Usłyszała: "Rozbierać się!". Tak straciliśmy mistrzynię olimpijską Okoliczności jego śmierci są dobrym odzwierciedleniem charakteru tej bitwy, rozgrywanej wśród ruin stopniowo przykrywanych śniegiem i skuwanych mrozem, obracanych w nicość przez bombardowania i ostrzały. Ostatni raz widziano Kurta Otto podczas radzieckiej kontrofensywy artyleryjskiej 29 grudnia 1942 roku, gdy VI Armia von Paulusa już od miesiąca była w okrążeniu i gotowała się stalingradzkim kotle. Radzieckie działa i moździerze położyły ogień na stanowiska artylerii niemieckiej, w której służył Kurt Otto. Uderzył pocisk, nigdy więcej go nie widziano. Poszukiwania szczątków, dokumentów, czegokolwiek co pozostało po ciele trwało bardzo długo. Nigdy niczego nie odnaleziono. Trener polskiej reprezentacji po prostu wyparował po ataku. W 1950 roku sąd w Bochum pozytywnie rozpatrzył wniosek o uznanie Kurta Otto za zmarłego.