Euforia kibiców zgromadzonych na PGE Narodowym błyskawicznie została zastąpiona przez szok i spory niesmak. Tak jak kapitalnie reprezentacja Polski rozpoczęła spotkanie Ligi Narodów z Chorwacją, tak szybko zaczęła się znów kompromitować w defensywie. Błyskawicznie w Warszawie zapanowała głucha cisza. Już w 5. minucie po kapitalnej akcji na listę strzelców wpisał się Piotr Zieliński. Pomocnik przypieczętował w ten sposób świetny początek Biało-Czerwonych, którzy odważnie weszli w mecz i zepchnęli Chorwatów do defensywy. Ci wyglądali na mocno zaskoczonych i nieco wręcz przytłoczonych. Szybko odzyskali jednak rezon. Szymon Marciniak na aucie, wypada z gry w środku rundy. Podano dokładny powód Kompromitacja polskiej defensywy na Narodowym. Trzy gole w siedem minut Radość z prowadzenia trwała dokładnie kwadrans. W 20. minucie po wrzutce z wolnego piłka spadła na nogę Borny Sosy, a pomocnik kapitalnym uderzeniem z dystansu pokonał Marcina Bułkę. Przyjezdni poszli za ciosem i chwilę później było już 2:1. Prosta dwójkowa akcja, po której na wolne pole wybiegł Sucić przyniosła Chorwacji prowadzenie. Mocno oszołomieni Polacy mieli gigantyczne problemy z odpowiednim ustawieniem się i koncentracją. A to była woda na młyn dla rozpędzonych Chorwatów. W 26. minucie Sucić wcielił się w rolę dogrywającego, a na 3:1 trafił Martin Baturina. Była to prawdziwa kompromitacja naszych obrońców. Mocno rozczarowany na ławce rezerwowych siedział Robert Lewandowski. 36-latek nie wybiegł na boisko w wyjściowym składzie, co Michał Probierz tłumaczył lekkim urazem. Do przerwy na szczęście udało się uniknąć straty kolejnych bramek, jednak ogromny niesmak pozostał. Michał Probierz z pewnością w szatni będzie miała wiele ostrych słów w szczególności dla obrońców Biało-Czerwonych. Humory przed przerwą poprawił Nicola Zalewski, który po dość zaskakującej i tzw. "akcji z niczego" trafił na 2:3.