Wszak przy wszystkich największych nawet mocarstwowych zapędach polskich władz po igrzyska, mundiale, po wszystko, taką imprezę jak Euro 2012 organizowaliśmy być może jeden jedyny raz w życiu i to za sprawa koneksji ukraińskiego partnera (zwłaszcza przed drugą turą głosowania). To Ukraińcy owo Euro wymyślili (chociaż Polacy usilnie próbują wykazać, że zalążek był gdzie indziej), oni je przede wszystkim otrzymali dzięki pozycji swych ludzi w UEFA i oni dołączyli Polskę do pomocy. Mało kto już pamięta, że początkowo Ukraina kombinowała organizację takiego turnieju z... Rosją. A po aresztowaniu Julii Tymoszenko opozycyjny wtedy Jarosław Kaczyński wzywał wraz z PiS do ... bojkotu meczów turnieju. Nie bez kozery mówi się, że Euro 2012 stanowi istotną cezurą, która pokazała Rosji, że Ukraina wyrywa się spod jej kontroli i przesuwa w stronę zachodniej Europy. Euro 2012 przekonało Rosję, że Ukraina się jej wymyka Ostatecznie Polska, dzięki Ukraińcom, stała się gospodarzem turnieju, jakiego nie było i kto wie czy jeszcze będzie. Turnieju, który zapewnił w całym kraju miesiąc niesamowitego widowiska i to nie tyle na stadionach, co raczej na ulicach miast. Inwazja irlandzkich kibiców na Poznań, przyjazd rzeszy fanów chorwackich, niesamowity pobyt Portugalii w Opalenicy, na której treningi przybywały tysiące kibiców - to pozostanie w pamięci i trudno będzie za wiele lat komukolwiek, kto Euro 2012 nie przeżył, opowiedzieć o tych wydarzeniach. I o tym dlaczego Polska nie wyszła z grupy, którą uznano za dziecinnie prostą. Polska na Euro 2012 - dziecko szczęścia Podczas losowania grup Euro 2012, w grudniu 2011 roku, Polska zajmowała dopiero 66. miejsce w rankingu FIFA. Ryła po dnie. A jednak - jako gospodarz - wypchnęła z pierwszego koszyka Anglików, Niemców, Włochów, po czym na dodatek nie wylosowała ich w grupie. Wylosowała grupę marzeń, w której znalazły się: Rosja (a nie Włochy, Anglia czy Niemcy) z drugiego koszyka, Grecja (a nie Portugalia, Chorwacja czy Szwecja) z trzeciego, wreszcie z ostatniego Czechy (a nie Dania, Irlandia, czy - uwaga - Francja). Trudno nie mówić o szczęściu. Franciszka Smudę uważano wtedy za największego szczęściarza pod słońcem. Awans Polski z takiej grupy zaś - za pewny. Ciekawe, na jakiej podstawie. Zapewne takiej, że uniknęła gigantów. Nie zmieniało to faktu, że była 66. na świecie, a ranking nie brał się z księżyca. Powtórzmy 66! Dzisiaj na 66. miejscu jest Macedonia Północna, a wcześniej była Republika Zielonego Przylądka. Podobnie jak samo Euro 2012 zmaga się z dyskusją o tym, czy było polskim skokiem cywilizacyjnym i infrastrukturalnym, czy też jedynie wielkimi dożynkami w rytmie "Koko kogo Euro spoko", tak też Franciszek Smuda musi się zmierzyć z dyskusją o tym, czy zawalił najbardziej w historii i stał się selekcjonerem tragicznym i przegranym, który zawiódł wszystkich i nie wyszedł z najprostszej grupy w historii. Nie wyszedł na dodatek przed własną widownią, przez co Euro 2012 stało się cudzym karnawałem. Byłem na meczu otwarcia Euro 2012. Nie mogłem uwierzyć, że to nadal Polska - Wygrać im się uda. Ucieszy się Smuda - śpiewał zespół Jarzębina. Nie udało się i się nie ucieszył, przy czym wciąż minęło zbyt mało czasu, aby rozsądzić między "niewiele brakowało" brzmiące w ustach Franciszka Smudy z "byliśmy beznadziejni w każdym meczu" w ustach krytyków. Polska zakończyła rozgrywki grupowe bez wygranej, a dobiła ją przygnębiająca porażka 0:1 z Czechami we Wrocławiu, o której snuto domysły, iż polska kadra musiała opuścić Stadion Narodowy i wylądować na drugim z czterech nowych stadionów turnieju (Wrocław, Gdańsk, Poznań, no i warszawski Stadion Narodowy) z przyczyn czysto politycznych. Sęk w tym, że na Narodowym, o którym potem mawiano, że jest twierdzą, też wygrać nie zdołała. Jerzy Engel znalazł dobrego naśladowcę Do tej pory za trenera, który zawalił najbardziej uważano - o paradoksie! - Kazimierza Górskiego podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu w 1976 roku (zapłacił posadą za srebrny medal), Jacka Gmocha podczas mundialu 1978 roku (jechaliśmy po złoto), wreszcie Jerzego Engela podczas mundialu 2002 (jechaliśmy trudno powiedzieć po co). I to właśnie Jerzy Engel stał w sporej mierze za wyborem na selekcjonera Franciszka Smudy, który nadszedł po mrocznym końcu Leo Beenhakkera zwolnionego przez prezesa Grzegorza Latę przed kamerą telewizyjną. - Ma odpowiednią osobowość i potrafi znaleźć wspólny język z piłkarzami. Ma charyzmę, dzięki czemu umie pokazać piłkarzom ich miejsce w szeregu - argumentował Grzegorz Lato niczym zwolennik władzy szeryfa. A Jerzy Engel dodawał, że wybór Smudy jest życzeniem także kibiców. Bo wszędzie, gdzie pracował - od Widzewa Łódź jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, aż po Lecha Poznań do 2009 roku - odnosił sukcesy. Tutaj kibice Lecha od razu by wtrącili, że owszem, Kolejorz Smudy był wspaniały, szalony i każdy chciał go oglądać, ale mistrzostwa kraju jednak nie zdobył. Inaczej mówiąc: przegrał je. I to właśnie trener, którego "wybór był także życzeniem kibiców", trener z ludu objął kadrę przed najważniejszym turniejem XXI wieku, a może w całej historii. Po latach w rozmowie z Interią Franciszek Smuda mówił: "Teraz się łatwo mówi, ale proszę mi powiedzieć, kogo ja miałem wziąć w 2012 roku?". I dodawał, że teraz Michniewicz, Santos czy ktokolwiek ma na zgrupowaniu po 40 kandydatów, a on z trudem klecił dwudziestu. I że obecnie w dobrych ligach Europy gra kilkunastu zawodników z Polski, a wtedy - garstka. To jest w zasadzie kluczowe pytanie dotyczące jego kadencji i kluczowa jest odpowiedź na nie. Czy rzeczywiście Franciszek Smuda nie miał kogo wziąć i kim grać, bo Polska nie miała dobrych piłkarzy i dlatego ryła po dnie w okolicach siódmej dziesiątki świata? Trzech z Borusssi Dortmund i co dalej? Smudowy plan na kadrę był jasny - brał tercet z Borussii Dortmund, który stanowił istotny przełom w kwestii podboju zachodnich lig przez piłkarzy. Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski działali na wyobraźnię Polaków. Piszczek grał już u Beenhakkera na Euro 2008, zastąpił zresztą wtedy właśnie kontuzjowanego Błaszczykowskiego. Młody i obiecujący Robert Lewandowski, który u Beenhakkera grał ogony jako młokos, miał rozegrać swój pierwszy turniej w życiu. Arkadiusz Milik jeszcze w kadrze nie zadebiutował, Kamil Glik zagrał ledwie kilka meczów, Piotr Zieliński nie zadebiutował i był nastolatkiem, Grzegorz Krychowiak był już po debiucie, ale grał w U-21. Dalej... dalej był już problem. Być może dlatego Franciszek Smuda sięgnął po aż tak wielu "farbowanych lisów" (to określenie przypisywano jemu samemu, chociaż on się go wypierał). Ludovic Obraniak, Sebastian Boenish, Eugen Polanski i Damien Perquis - każdy, kto miał polską krew i klecił kilka zdań (albo nawet niekoniecznie) dostawał szansę, jakby Polska chciała pójść w ślady Turcji z Euro 2008. - Obrońców nie mieliśmy prawie w ogóle. Przed wyprawą do Ameryki na mecze z USA i Ekwadorem ciężko nam było zebrać 16 zawodników - mawiał Smuda. Ten przedziwny wyjazd do USA zresztą był brzemienny w skutkach, bo to po nim z kadry wylecieli Michał Żewłakow i Artur Boruc, w których Smuda widział osoby krnąbrne i łamiące zakazy. Do tego Sławomir Peszko aferą w Kolonii sam się z kadry wykluczył. Podczas ogłoszenia kadry na Euro 2012 spięty Franciszek Smuda może nie wywinął numeru podobnego do Pawła Janasa przed mundialem 2006, ale też wielu zaskoczył. Poza Żewłakowem i Borucem wykluczył również Tomasza Kuszczaka, Grzegorza Sandomierskiego, Arkadiusza Głowackiego, Ireneusza Jelenia i wielu innych. Niedobory uzupełnić miały "młode wilki" takie jak Marcin Kamiński, Rafał Wolski i Michał Kucharczyk, których wyczytanie podczas prezentacji przyjęto z podobnie rozdziawionymi gębami jak wtedy, gdy listę ogłaszał Paweł Janas. Euro 2012 - tym razem żadnego schodowego Ponieważ wszystko miało być perfekcyjne przed takim turniejem, a Franciszek Smuda znany był z budowania zespołów raczej na nos i wielkiej improwizacji (w Poznaniu zasłynął "schodowym", jak nazwano jego tekst, iż dobrego piłkarza potrafi ocenić po tym, jak wchodzi po schodach - tak uzasadniał, dlaczego nie oglądał w grze Bułgara Kristiana Dobrewa), postanowiono dać mu wsparcie. Piłkarzy miał przygotowywać Amerykanin Barry Solan, który doświadczenie miał raczej z żeglarstwem niż z futbolem. - Mogłem sam - miał potem powiedzieć Smuda. Wyników bronił. 1:1 z Grecją w meczu otwarcia - wiadomo, mecz się nie ułożył. Wojciech Szczęsny dostał czerwoną kartkę, a wchodzący za niego Przemysław Tytoń obronił karnego, więc dobrze, że to się tylko tak skończyło. 1:1 z Rosją - trener Smuda twierdził, że Polska była od faworyzowanych Rosjan lepsza (rosyjski zespół wcześniej zmiótł Czechów 4:1 i najbardziej zaimponował w pierwszej serii). Robert Lewandowski po latach uderzył z półobrotu i w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przyznał, że trener Smuda się Rosjan bał, nie pozwalał Polakom atakować, więc ci w gruncie rzeczy zignorowali jego taktykę i zastosowali swoją. 0:1 z Czechami, o którym Franciszek Smuda mówił, że piłkarze kipieli żądzą walki i gdyby rozdał im pistolety, zaczęliby strzelać. Musiał ich hamować, bo chcieli roznieść szatnię. Na boisku jednak tak wyrywni już nie byli. Co pamiętasz z Euro 2012? Rozwiąż quiz Koniec. Polska znów nie wyszła z grupy, co stało się już jej tradycją w XXI wieku, a czego starsi kibice pamietający turnieje z lat 1974-1986 nie mogli pojąć. Nie odegrała żadnej roli na własnym turnieju, czego wielu kibiców nie może trenerowi Smudzie darować. Zastąpił go Waldemar Fornalik, który nie zdołał nawet przejść kolejnych eliminacji. W listopadzie 2013 roku Polska osiągnęła najniższe w dziejach miejsce w rankingu FIFA - 78. Tam, gdzie dzisiaj są Salwador czy Gwinea.