Szokująco wysokie stawki za sprzedaż praw telewizyjnych pozwoliły klubom angielskiej Premier League uciec reszcie Europy pod względem finansowym. Pozostałe największe ligi na Starym Kontynencie patrzą na Anglię z zazdrością, ale i tak naszą Ekstraklasę dzieli od nich przepaść. Polskich klubów nie stać nawet na konkurowanie na rynku transferowym z europejskimi średniakami. Naturalną koleją rzeczy powinny więc stawiać na szkolenie i wprowadzanie do gry swoich młodych piłkarzy. Tymczasem jest odwrotnie. Biorąc pod uwagę średnią wieku w meczach ligowych, starsi piłkarze biegają tylko po boiskach w czterech ligach w Europie. Średnia wieku w Ekstraklasie wynosi 27,82 roku, a dla przykładu w o wiele bogatszej Bundeslidze 26,4 (źródło: football-observatory.com). PZPN próbował nakłonić kluby do stawiania na młodzież, ale większość klubów Ekstraklasy zupełnie zlekceważyło Pro Junior System, choć do zgarnięcia były trzy miliony złotych. Aż siedem klubów nie zdobyło nawet punktu za grę wychowanków i młodzieżowców. OK, dla Legii nie są to wielkie pieniądze, ale trudno zrozumieć, dlaczego walkę o nie odpuszczają takie kluby, jak Arka, Ruch, Korona czy Górnik Łęczna. - Wolałbym wpuszczać młodych chłopaków, ale w Polsce nikt tak nie zrobi, bo przegra mecz i zwolnią go z roboty - tłumaczy Marek Konieczny, były kierownik Wisły Kraków i współzałożyciel (razem z Tomaszem Frankowskim i Mirosławem Szymkowiakiem) Akademii Piłkarskiej 21. W Polsce panuje przekonanie, że swój młodzieżowiec może grać, jeśli będzie lepszy od 30-letniego obcokrajowca. Tymczasem szef Bayernu Monachium Uli Hoeness wyraził się jasno - nie wyda 100 milionów euro na Alexisa Sancheza i postawi na młodzież nawet kosztem braku sukcesów międzynarodowych w kolejnych sezonach. Nawet Real Madryt kupuje coraz młodszych piłkarzy i wydaje miliony na nastolatków, choć nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że w ogóle zaistnieją w seniorskim futbolu. - Bo to jest biznes! Jeśli kupi się 20-letniego chłopaka i on wypali, to zarobi się na nim trzykrotnie więcej. Z kolei ściągając 34-letniego piłkarza, to tylko się mówi, że jest to wolny transfer, bo trzeba mu zapłacić za podpis na kontrakcie, do tego wydać na prowizję dla menedżera, a te pieniądze nigdy się nie zwrócą, bo już nikt go nie kupi - podkreśla Marek Konieczny. Transfer Jana Bednarka do Southampton za ponad sześć milionów euro powinien być sygnałem dla polskich klubów, że można wyszkolić młodego chłopaka, wprowadzić go do pierwszej drużyny i zarobić na nim ogromne, jak na nasze warunki, pieniądze, a przy tym grać w lidze o najwyższą stawkę. Szefowie "Świętych" wyłożyli na Bednarka dużą kasę, co wcale nie znaczy, że będą na niego chuchać i dmuchać, by zrobić z niego piłkarza światowej klasy. Jednak bez względu na to, jak sobie poradzi, nie ma przypadku w tym, że Lech zarobił na nim rekordową kwotę. "Kolejorz" nie boi się stawiać na młodych zawodników. W rankingu Pro Junior System zdeklasował stawkę (8328 pkt, podczas gdy wicelider - Śląsk Wrocław 4998, a trzecie Zagłębie Lubin 2519). System funkcjonuje dopiero rok, ale z symulacji PZPN wynika, że jeśli wziąć pod uwagę cztery ostatnie sezony, to Lech dwukrotnie wygrałby, a dwukrotnie byłby drugi. "Kolejorz" dba o akademię i chce trzymać się zasady, że co roku dwóch młodych piłkarzy ma z akademii trafiać do pierwszej drużyny. Młodzi ogrywają się w trzeciej lidze - średnia wieku rezerw niewiele przekracza 20 lat, a więc jest o kilka lat niższa niż pozostałych zespołów. Transfer Bednarka przy okazji obnażył też słabość polskiej ligi, w której większość szefów klubów Ekstraklasy woli iść na skróty i kierując się zasadą "ważne jest tylko to, co tu i teraz", nad szkolenie i cierpliwe wprowadzanie młodych do zespołu, przedkłada transfery doświadczonych graczy. Krajowy rynek jest ograniczony, więc bawią się w zagraniczną ruletkę. - Sprowadzamy do Polski piłkarzy, którzy gdzieś kiedyś coś grali i płacimy im spore pieniądze, a z drugiej strony mamy przykład Paulinho, na którym nie poznali się w ŁKS-ie, a teraz ma iść do Barcelony. Nie wiem, czy chodzi o jakieś dziwne układy, czy tych zawodników nikt nie ogląda, a może ci, którzy oglądają, to się na tym po prostu nie znają? - puentuje Marek Konieczny. Mirosław Ząbkiewicz