Wystarczyło na chwilę zejść z kabiny sprawozdawcy telewizyjnego na chociażby murawę boiska, gdzie Jan Ciszewski przeprowadzał rozmowy z piłkarzami czy trenerami, aby zorientować się, że utykał. Utykał wyraźnie, podążając ku rozmówcom z wysiłkiem. Przypominał tym samym, że niewiele brakowało, aby to nie on wołał do telewidzów: "Proszę państwa, sensacja na Wembley!" Jana Ciszewskiego kojarzymy przede wszystkim z piłką nożną, z najwspanialszymi turniejami w wykonaniu polskich piłkarzy - okraszonymi złotem igrzyskami olimpijskimi w Monachium w 1972 roku, mundialem w 1974 roku czy inną wielką imprezą mistrzowską w Hiszpanii w 1982 roku. Ostatnią w jego życiu, co jest znamienne, bowiem wraz z Janem Ciszewskim skończyły się też piłkarskie sukcesy Polski. Gdy już w 1983 roku zremisowała w eliminacjach mistrzostw Europy z Finlandią, szokując cały kraj i nie pojechała na Euro 1984; gdy Polska odpadała z mundialu 1986 i wpadała w wielki kryzys końca lat osiemdziesiątych, komentowali to już inni. To pewna cezura - polski futbol liczy się do Jana Ciszewskiego (z sukcesami) i po nim (już bez nich). Krzyczeli: "Ratujcie go, to mistrz olimpijski". Gest lekarz przekreślił nadzieje Ale kiedy podczas igrzysk w Moskwie w 1980 roku Jan Kowalczyk jako pierwszy Polak w dziejach zdobywał złoty medal w jeździectwie, to także Jan Ciszewski komentował jego przejazd, wypowiadając w charakterystyczny dla siebie sposób imię konia - Artemor. Wreszcie, gdy w 1973 roku Jerzy Szczakiel zostawał pierwszym polskim indywidualnym mistrzem świata na żużlu, jego jazdę komentował również Jan Ciszewski. I ten przypadek jest szczególnie znamienny i wyjaśnia, dlaczego Jan Ciszewski utykał. Jan Ciszewski miał zostać żużlowcem Zaraz po drugiej wojnie światowej, w drugiej połowie lat czterdziestych polski żużel rozwijał się z wielką mocą. Ruszyła liga żużlowa, którą wygrał PKM Warszawa. To wtedy nastoletni Jan Ciszewski zaczął pasjonować się tym sportem i jeździć na motorze. Wypadek sprawił, że nie tylko nigdy nie spełnił swego marzenia, by zostać żużlowcem, ale na dodatek sprawił, iż musiał przejść kilka trudnych operacji. Nogę miał już odtąd na zawsze krótszą. A gdy utykał, przypominał, że zrządzenie losu zawróciło karierę sportową Jana Ciszewskiego w zupełnie inną stronę. - Ktoś zaproponował mi, żebym jako spiker prowadził mecze. Dawałem sobie radę, więc się tym zająłem. Najpierw byłem spikerem na stadionie żużlowym w Rybniku - wspominał Jan Ciszewski. Potem trafiał i na inne stadiony np. w Bydgoszczy, Lesznie, Rawiczu, Gdańsku, wreszcie w Łodzi. To tam wiosną 1952 roku usłyszeli go dziennikarze łódzkiego Polskiego Radia. Przekazali wieści do redakcji w Katowicach. Krótko potem młody Jan Ciszewski był w radiu. Wyścig żużlowy ma kilka zakrętów. Wypadek był pierwszym z nich. Kolejnym dla Jana Ciszewskiego okazał się hazard. Chłopak bez szkół (maturę zrobił po latach), bez doświadczenia, bez szkolenia nawet, za to z naturalnym talentem i wielką charyzmą w głosie był na dobrej drodze, by w latach pięćdziesiątych zrobić karierę radiową i dziennikarską. Miał jednak swoje słabości. W 1958 roku wyleciał z pracy w trybie natychmiastowym, gdy wyszło na jaw, że zajmuje się w czasie wolnym hazardem. Spróbujmy to dopasować do dzisiejszych czasów... Kto wie jednak, może i dobrze się stało, skoro w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych polska piłka nożna nie odnosiła sukcesów. Polski sport miał wtedy swoich królów mikrofonu, z Bohdanem Tomaszewskim z lekkoatletyką na czele. Kiedy Jan Ciszewski dostał swoją drugą szansę, mógł się poczuć niczym Kazimierz Górski. Rzucony na głęboką wodę, trafił na wiatr w żagle, który wyniósł go na szczyt. Najwspanialsza historia piłkarska trafia do kin. Jest jak baśń, nie do uwierzenia Jan Ciszewski - Kazimierz Górski mikrofonu "Im dłużej przy piłce my, tym krócej oni" albo "Tak się gra, jak przeciwnik pozwala", czy też "Czasami się wygrywa, czasami się przegrywa, a czasami remisuje.", wreszcie kluczowe "Więcej wart jest trener, który ma szczęście, niż lepszy trener, który szczęścia nie ma" - trener Kazimierz Górski miał swoje bon moty. I Jan Ciszewski też je miał. Jego komentarz, dość oszczędny, ale jednak zasadniczy i puentujący zrósł się mocno z występami polskiej reprezentacji lat siedemdziesiątych. Jan Ciszewski komentował jej mecze od 1971 roku. Miał szczęście. Wypłynął zwłaszcza na transmitowanych przez telewizję, dramatycznych meczach Górnika Zabrze z AS Roma w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. To wtedy, przy remisowym bilansie dwumeczu, doszło do losowania. Sędzia rzucił monetę, ta wpadła w trawę i wszyscy podążyli za nią wzrokiem. Kibice zamarli, a Jan Ciszewski zakrzyknął wtedy swoje słynne: - Górnik! Polska! Sprawiedliwości stało się zadość. A jego: kojarzyć się będzie z meczem na Wembley nierozerwalnie. Podobnie jak jego późniejsza rozmowa z Janem Domarskim, gdzie Jan Ciszewski bezpardonowo zaczął rozmowę od: - Całe szczeście, że ta piłka zeszła. Jan Domarski nie był wielkim mówcą i wyraźnie nie miał ochoty na rozdzielanie włosa na czworo. Naszła, zeszła i weszła - nie było to przecież żadnej filozofii. Na pytanie, czy w ogóle widział bramkę, odparł wtedy Ciszewskiemu: - Strzeliłem w jej kierunku, to widziałem. "Tak gra zespół polski, proszę państwa" "Sensacja na Wembley" - to dzisiaj hasło, które zna każdy. A które wykrzyczał pierwszy Jan Ciszewski - człowiek, którego można nazwać "Kazimierzem Górskim" mikrofonu. Ten potrafił jednym zdaniem opisać wszystko tak, że nic dodać, nic ująć. Każdy ma swoje ulubione jego powiedzenie, niektórzy lubią chociażby: a może czy też Jest także przejęzyczenie "Robert Radocha" zamiast Roberta Gadochy, które stało się bardzo popularne. Moim ulubionym jest: "Tak grać zespół polski, proszę państwa", wypowiedziane z dumą, czcią i pewnością siebie przetkaną podziwem po fenomenalnym golu Kazimierza Deyny w meczu z Włochami na mundialu w 1974 roku. Polska wtedy była już pewna awansu z trudnej grupy, a Włosi walczyli o przetrwanie, a jednak biało-czerwoni nie mieli dla nich litości. Gol Deyny był uderzeniem znamionującym największą klasę światową, a słowa Jana Ciszewskiego oznaczały, że oto Polska weszła do światowej elity. Kazimierz Górski był o krok od objęcia europejskiego giganta Miał pozycję, jakiej nie dorobił się chyba żaden komentator. O jego względy dbali piłkarze, gdyż inaczej mogliby skończyć jak Grzegorz Lato - kiedyś Jan Ciszewski obraził się na niego i uparcie nie wymieniał jego nazwiska podczas transmisji. O relacjach komentatora z trenerami krążyły legendy, mieli się z nim konsultować, radzić. Ciszewski miał też wielkie względy u władz partyjnych. Kiedy Jan Ciszewski wołał "Boniek do Buncola, cudowna akcja" w meczu Polski z Peru na mundialu w 1982 roku, a potem dodał "Proszę państwa, trzecia bramka wisi w powietrzu" w starciu z Belgami, był już poważnie chory. Mało kto wiedział, że gdy komentował i cieszył się z bramek, cierpiał. Chorował na cukrzycę, marskość wątroby. Po mundialu, w którym Polacy dokonali tego, co w 1974 roku, Jan Ciszewski trafił do warszawskiej kliniki Ministerstwa Obrony Narodowej, uskarżając się na silny ból brzucha. Zapadł w śpiączkę, z której już się nie obudził. Na kolejnym mundialu Polska znów grała z Anglią i Brazylią - tak jak podczas tych niesamowitych gier w latach 1973-1974. Tym razem przegrała 0:3 i 0:4.