32-letni obecnie Glik do bramki w reprezentacyjnych barwach trafił już w swoim debiucie, w meczu przeciwko Tajlandii w styczniu 2010 roku, kiedy to strzelił gola po dobrym dośrodkowaniu z rzutu wolnego w wykonaniu Macieja Rybusa. Było to w meczu o Puchar Króla. Wtedy akurat bramkę zdobył nogą, w zamieszaniu podbramkowym. Także wszystkie kolejne bramki zdobywane przez wysokiego obrońcę były zdobywane w grze o punkty, czy to eliminacji Euro, mistrzostw świata, czy rozgrywek Ligi Narodów, jak ostatnio. Trafiał do siatki rywali w starciach z Anglią, Gruzją, Kazachstanem, Łotwą i w poniedziałek w Zenicy z Bośnią. Również w klubowych rozgrywkach nie raz pokazał, że potraf być skuteczny. To przecież nie kto inny, jak środkowy wtedy obrońca Torino FC, wyrównał w sezonie 2014/15 rekord w liczbie bramek na włoskich boiskach - jeśli chodzi o polskich piłkarzy, który od 1986 roku należał do nie kogo innego, jak Zbigniewa Bońka, który w rozgrywkach 1985/86 siedem razy trafił dla AS Roma. Dla "Zibiego" był to pierwszy sezon gry w rzymskim klubie. Niespełna 20 lat później ten wynik wyrównał Glik. Potem oczywiście wszystko przebili Arkadiusz Milik i Krzysztof Piątek. "Albo to masz, albo nie. Wszystko zależy od tego, jak piłka z rożnego, czy wolnego jest bita. Jeśli jest odchodząca, bita z prawej strony przez lewonożnego zawodnika, to wiadomo, że trzeba się ustawić bliżej bramki, bo jest mniej czasu na dobiegnięcie. Jeśli jest odchodząca, to ustawiam się na linii "szesnastki", bo jest wtedy więcej czasu. To podstawy, konkretnej odpowiedzi na pytanie, jak ustawić się do dośrodkowanej piłki, nie ma. Albo się to potrafi zrobić, albo nie. W 70 procentach to kwestia talentu. Z drugiej strony każdy trener, czy to w klubie, czy w reprezentacji, ma swojej schematy" - tłumaczył mi zawodnik na potrzeby swojej biograficznej książki "Kamil Glik. Liczy się charakter". Efektowne trafienia po uderzeniach głową Glika nie są przypadkiem. W Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej, gdzie w poprzedniej dekadzie uczył się piłkarskiego abecadła, miał dobrego nauczyciela, a chodzi o Janusza Pontusa. Ten były piłkarz m.in. Górnika Zabrze, a potem drugoligowej Odry Wodzisław, uchodził w latach 80., za jednego z najlepiej grających piłkarzy głową na naszych ligowych boiskach. - Do 16. roku życia w Sławnie skąd pochodzę, to grałem i w piłkę i w zespole szkolnym w siatkówkę. To pomogło w wyćwiczeniu wyskoku, w skoczności. Potem, już w ligowej piłce, miałem dobrych trenerów, którzy akurat na ten element zwracali uwagę, a chodzi o takich szkoleniowców, jak Podedworny, Kostka czy Łazarek. Teraz to element, który jest kompletnie zaniedbany na treningach, czy to w profesjonalnych zespołach, czy w szkoleniu dzieci - mówi Pontus, który od lat z powodzeniem prowadzi piłkarską akademię. To nie przypadek, że wychowankowie WSP, jak Glik, Kamil Wilczek czy Szymon Matuszek są dobrzy czy bardzo dobrzy w tym akurat elemencie. - Podobnie teraz w zespole do lat 15 mam wielu świetnie grających głową zawodników. Ćwiczymy z piłkami do siatkówki, które są lżejsze i bardziej odpowiednie w szkoleniu dzieci niż te do futbolu, które są ciężkie. Chłopak kilka razy odbije taką piłkę i ma blokadę. Co innego z piłkami do siatkówki. Tak ćwiczyłem z Glikiem i Wilczkiem, tak też trenujemy i teraz. Do tego dochodzi oczywiście trening specjalistyczny - tłumaczy Pontus, który w dużej części, jako trener, stoi za tak dobrym wyszkoleniem Glika w grze głową. Michał Zichlarz