Był 1 kwietnia 2009 r., ale reprezentacja Polski nie miała nastroju na prima-aprilis. Kilka dni wcześniej zawodnicy Leo Beenhakkera przegrali w Belfaście z Irlandią Północną 2:3 i ich sytuacja w grupie eliminacyjnej do mistrzostw świata zrobiła się bardzo nieciekawa. Były to czasy, gdy Polacy oficjalnych spotkań eliminacyjnych obligatoryjnie nie grali na jednym stadionie, tylko Polski Związek Piłki Nożnej wybierał inny obiekt na każde spotkanie. Kadra San Marino nie była dla kibiców magnesem, więc by nie ryzykować pustek na trybunach, mecz rozegrano w Kielcach, które wówczas posiadały jeden z najnowocześniejszych stadionów w Polsce. Kibice nie zawiedli, stawiło się ich 15200. I jak się okazało, byli wybrańcami, którzy jednego wieczoru zostali świadkami najwyższego zwycięstwa w historii reprezentacji, a także najszybciej zdobytej bramki. No chyba, że ktoś wszedł na obiekt dopiero w 23. sekundzie spotkania... Najszybsza bramka w historii reprezentacji Polski Od środka zaczęli Rafał Boguski i Robert Lewandowski. Piłka powędrowała na prawą stronę, za moment znalazła się na lewej, a Roger Guerreiro posłał długie podanie do Lewandowskiego. Ten zagrał do środka do Boguskiego i napastnik Wisły Kraków zmieścił piłkę w siatce. Co jednak ciekawe, spiker meczu pomylił się i ogłosił, że do siatki trafił Euzebiusz Smolarek. "Ależ początek marzenie. Akcja palce lizać" - zachwycał się komentujący spotkanie Dariusz Szpakowski, a statystycy rzucili się do przeglądania piłkarskich zestawień. Szybko stało się jasne, że w Kielcach padł właśnie najszybszy gol w historii reprezentacji Polski. Tym samym Boguski zdetronizował Macieja Żurawskiego, który bramkę Albanii wbił w 32. sekundzie. Na trzecie miejsce spadł Wojciech Kowalczyk (gola w 34. sekundzie z Finlandią), a poza podium Piotr Nowak (47. sekunda z Izraelem). Wtedy już także pozostali reprezentanci Polski wiedzieli, że przeszli do historii. Po bramce Boguskiego do siatki trafiali jeszcze dziewięć razy: cztery gole zdobył Smolarek, a po jednym dołożyli Lewandowski, Marek Saganowski, Ireneusz Jeleń i ponownie Buguski. Do tego padł także gol samobójczy. Wygrana 10:0 była najwyższym zwycięstwem w historii oficjalnych występów reprezentacji Polski. Wcześniej ten rekord należał do kadry, która w 1963 r. rozbiła Norwegów 9:0. - Mamy historyczny wyczyn w wykonaniu biało-czerwonych. 8:0 z Luksemburgiem, 9:0 z Norwegią, a teraz 10:0 z San Marino - oznajmił całej Polsce Szpakowski. Boguski po meczu wolał mówić o drużynie niż o swoim wyczynie. - Zagraliśmy dla trenera Leo Beenhakkera, dla całej Polski i dla siebie. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek trafił już w 23. sekundzie, ale liczy się zwycięstwo, bo było ono nam bardzo potrzebne - podkreślał zawodnik Wisły. Okazało się, że najbardziej wygrana potrzebna była Beenhakkerowi. Nieoficjalnie wiadomo bowiem, że zaraz po meczu szkoleniowiec miał otrzymać wypowiedzenie od Grzegorza Laty, prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Przygotowano już nawet konferencję prasową, ale po okazałym 10:0 nie wypadało pozbywać się szkoleniowca, więc zmieniono plany i z dziennikarzami rozmawiano o... rozwijającej się współpracy ze sponsorami. Dwa rekordy w jednym meczu to były jednak jedyne miłe chwile z tamtych eliminacji. Ostatecznie Polska zajęła w grupie przedostatnie miejsce, przed San Marino, które zakończyło rywalizację bez punktu, z 47 straconymi bramkami i jedną strzeloną. Grupę wygrała Słowacja, przed Słowenią, Czechami i Irlandią Północą, a Beenhakker nie dotrwał do końca eliminacji. Lato zwolnił go po meczu w Słowenii, a ostatnie dwa spotkania Polacy dograli pod wodzą Stefana Majewskiego. Piotr Jawor