W historii polskiej myśli szkoleniowej zapisał się jako trener surowy, ale momentami też groteskowy. Choć po latach trzeba przyznać, że do polskiej piłki wprowadził też standardy, które wówczas znane były tylko w zachodniej Europie. Trzech odmówiło, zgodził się Majewski Był wrzesień 2009 roku. Polska piłka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji po tym, jak po porażce w Słowenii prezes PZPN Grzegorz Lato oficjalnie, podczas telewizyjnego wywiadu, zwolnił Leo Beenhakkera. Zapomniał jednak powiedzieć o tym samemu selekcjonerowi. W takiej atmosferze reprezentacja Polski jakoś musiała dograć eliminacje do mistrzostw świata. Zaczęły się więc poszukiwania selekcjonera, ale w takich okolicznościach nie mieli ochoty pracować m.in. Maciej Skorża, Paweł Janas i Jerzy Engel. Wszyscy odrzucili propozycję Polskiego Związku Piłki Nożnej, więc na ławce postanowił zasiąść Stefan Majewski, który wówczas prowadził reprezentację młodzieżową. Wiedział, że misja jest trudna, ale - tradycyjnie - wierzył, że kto, jak nie on, da radę. Szczególnie, że miał już pewne doświadczenie, ponieważ za kadencji Zbigniewa Bońka był jego asystentem. "Doktor" miał nadzieję, że zdoła scalić kadrę, dobrze zaprezentuje się w spotkaniach z Czechami oraz Słowacją i dzięki temu dostanie misję przygotowania reprezentacji do Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie. Marzenia jednak mocno rozminęły się z rzeczywistością. Polski Neil Armstrong Już sama nominacja Majewskiego tylko zagęściła atmosferę wokół związku. W środowisku szkoleniowiec nie miał najlepszej opinii - jako trener Amiki Wronki udowadniał piłkarzom, że to on w całej drużynie ma największą kolekcję filmów DVD. Podkreślał też, że najszybciej jeździ samochodem i najszybciej robi tzw. brzuszki, czyli ćwiczenia na mięśnie brzucha. Za to w Cracovii zamykał piłkarzy na wielogodzinne oglądanie meczów Ligi Mistrzów, a po przegranych spotkaniach odbierał im wolne dni. Z kolei dziennikarzy wzywał na środek boiska, by w trackie treningów tłumaczyli się ze swoich artykułów. Piłkarze bali się jego twardej dyscypliny, humorów oraz pomysłów, ale za plecami Majewskiego pękali ze śmiechu. W końcu zaczęli go nazywać Neilem Armstrongiem, bo wszystkiego miał więcej i wszędzie był pierwszy. Tak samo jak amerykański kosmonauta na księżycu. Trzeba jednak przyznać, że Majewskiemu momentami niesprawiedliwie przyklejano prześmiewczą łatkę. Nabijano się z niego, gdy nie pozwalał zawodnikom przychodzić do stołówki w klapkach (z powodu niebezpieczeństwa poślizgnięcia się, a także niezbyt estetycznego wyglądu), choć z czasem okazało się, że takie zasady obowiązywały już na zachodzie, a z czasem stały się normą w Polsce. Dwie porażki i wygrana w rzutach rożnych W trenerce Majewski z czasem notowania miał coraz niższe i nie poprawił ich jako selekcjoner. Pod jego wodzą Polacy przegrali oba spotkania i to w fatalnym stylu. Najpierw z Czechami 0:2, choć Majewski dowodził, że jego ekipa nie była słabsza, poza tym zdobyła... więcej rzutów rożnych. Klęski dopełniła przegrana ze Słowacją. Na legendarnym Stadionie Śląskim kadrę przyszło oglądać zaledwie 3 tys. widzów, a w zimowej aurze Polacy przegrali 0:1 po samobójczej bramce Seweryna Gancarczyka. Mimo to Majewski nie lubił określenia "selekcjoner tymczasowy" i nawet po przegranych meczach łudził się, że poprowadzi kadrę podczas Euro 2012. Dwa tygodnie po porażce ze Słowacją zastąpił go jednak Franciszek Smuda. Piotr Jawor