"I need ticket" - takie hasła pod sportowymi obiektami spotyka się często. Rzadziej na dworcach kolejowych. We Frankfurcie kibice z takimi tabliczkami polowali na bilety meczu Niemiec ze Szwajcarią. W Hanowerze - na bilet do Frankfurtu. Można odnieść wrażenie, że do miejsca, gdzie odbędzie się dzisiejsze spotkanie, zjeżdża się cały kraj. Pociągi były wypełnione po brzegi, niektórym w ogóle nie udało się kupić biletów. Nie tyle na mecz, co do miasta, w którym jest rozgrywany. Wszyscy chcą być jak najbliżej reprezentacji, przyjść na stadion lub do strefy kibica. Zainteresowanie biletami pociągowymi przekroczyło liczbę dostępnych miejsc. Normalnie bilety na tę trasę kosztują około 60 euro. Wczoraj najtańsze - i to bez gwarancji miejsca siedzącego - można było kupić za 129 euro. W niektórych pociągach dostępne były już tylko miejsca w pierwszej klasie. Za jedyne 249 euro. W pociągach szczęśliwcy siedzieli, ale przedostać się z przedziału do przedziału było prawdziwym wyzwaniem. Każdy korytarz wypełniony był szczelnie kibicami. Wagon restauracyjny, gdzie fani zaprawiali się Paulanerem, ćwiczył przyśpiewki. Najgłośniej śpiewano o uwielbianym Tonim Kroosie. - Fuellkrug jest lepszy od Lewandowskiego - stwierdził z kolei jeden z fanów, z którym wdałem się w rozmowę. Spora część kibiców miała na sobie peruki, stylizowane na piłkarskie fryzury z lat 70., inni - pomalowane na czarno-czerwono-żółte irokezy. Niemal wszyscy - koszulki reprezentacji Niemiec. Z nazwiskami Kroosa, Wirtza, Fuellkruga, Musiali, czy Muellera. Kadra jednoczy, polityka dzieli Na jednej z koszulek w miejscu nazwiska widniało jednak "F**k AfD", a więc - luźno tłumacząc - niepochlebna opinia o skrajnie prawicowej niemieckiej partii. Będąc od pewnego czasu w Niemczech, da się wyczuć, że krajem targają skrajne emocje. Widać to też po alergicznej reakcji austriackiego związku, któremu wystarczył transparent "Defend Europe" do oświadczenia, że ÖFB odcina się od wszelkiego rodzaju przykładów braku otwartości. W podobnym tonie niedawno wypowiadali się Ralf Rangnick, czy Christian Streich, szkoleniowiec Freiburga. Takie głosy nie mogą przejść niezauważone, będąc jednocześnie odpowiedzią na rosnące poparcie dla AfD. Nie wszystkim podoba się rosnąca liczba migrantów. Zresztą będąc w niemieckich miastach, gołym okiem widać, że proporcje miejscowych do mieszkających tu imigrantów są już przynajmniej wyrównane. Przed mistrzostwami w Niemczech głośno było zresztą o przyznaniu opaski kapitańskiej Ilkayowi Guendoganowi. To pierwszy w historii kapitan "Die Mannschaft" z imigranckimi korzeniami. Kolejny raz wypominane było mu zdjęcie z Recepem Tayyipem Erdoganem. Ta nominacja i zabranie opaski Manuelowi Neuerowi, nie wszystkim się podobało. Niemiecka reprezentacja wsparła oczywiście swojego kapitana, ale tym razem nie zamierza aktywnie brać udziału w politycznych demonstracjach. Na mistrzostwach świata w Katarze najwięcej mówiło się o próbach założenia tęczowej opaski oraz przedmeczowym geście, w którym cała jedenastka zatkała sobie usta, sugerując, że Katarczycy zablokowali im możliwość wyrażania swoich - niezgodnych z miejscową doktryną - poglądów. Teraz uznano, że sprawy pozaboiskowe za bardzo rozproszyły wówczas Niemców. Tym razem mają skupić się wyłącznie na grze. Rozbudzone apetyty. Kadra nadziei i ufności w Nagelsmanna Zwłaszcza, że apetyty zostały rozbudzone do granic możliwości. Niemcy wreszcie wierzą, że po kilku latach posuchy, wreszcie stać ich na triumf w wielkim turnieju. I to we własnym kraju. Wiarę w zespół tchnęły marcowe sparingi i przekonujące zwycięstwa nad Holandią i Francją. Gra była na tyle dobra, że po Juliana Nagelsmanna latem ponownie zgłosił się Bayern Monachium, a włodarze DFB czym prędzej zaproponowali mu przedłużenie umowy, nie czekając na przebieg Euro 2024. Nagelsmann wybrał reprezentację Niemiec. Tamtejsi kibice na razie są tym wyborem zachwyceni. W meczu otwarcia Euro ekipa "Die Mannschaft" rozbiła 5-1 Szkocję, później przekonująco wygrała z Węgrami 2-0. Przed ostatnim meczem ze Szwajcarią jest już pewna gry w fazie play-off. Sam Nagelsmann jest w centrum uwagi. Nie tylko ze względu na to, że jego zatrudnienie wiązało się z dużymi ryzykiem, po tym, jak w kontrowersyjnych okolicznościach został zwolniony przez Bayern. 36-latek jest najmłodszym szkoleniowcem w historii mistrzostw Europy. Co więcej, za życia samego Nagelsmanna, Niemcy mieli jedynie siedmiu selekcjonerów. Franza Beckenbauera, Bertiego Vogsta, Ericha Ribbecka, Rudiego Voellera, Juergena Klinsmanna, Joachima Loewa i Hansiego Flicka. Same znakomitości - lub przynajmniej nazwiska mocno działające na wyobraźnie. Teraz odpowiedzialność przed całym krajem spadła na barki 36-latka. Wiara w jego drużynę jest jednak uzasadniona. Zespół wygląda na odpowiednio zbilansowany - ma w składzie doświadczonych piłkarzy jak Neuer, Guendogan, czy Kroos, którego namówienie na powrót do reprezentacji było majstersztykiem Nagelsmanna. Ma też graczy młodych i piekielnie utalentowanych - jak Musiala, czy Wirtz. Ma też nieoczywistych zawodników w formie, gotowych do tego harować za cały zespół - jak Robert Andrich i Jonathan Tah z mistrzowskiego Leverkusen i Maximilian Mittelstaedt z rewelacyjnego Stuttgartu. Na razie w Niemczech nikt nie mówi o braku Leona Goretzki, czy Matsa Hummelsa, których Nagelsmann pominął przy nominacjach. Niemcy wierzą w swojego selekcjonera i wierzą w piłkarzy, których wybrał. Ten klimat wiary i radosnego oczekiwania na mecz jest wyczuwalny dziś w całych Niemczech. A najbardziej we Frankfurcie. To tutaj, w sercu Europy, jak wita przybyszy miasto, mający mistrzowskie aspiracje Niemcy zagrają ze Szwajcarami. I choć przeciwnik nie jest łatwy, to nikt, absolutnie nikt, nie wyobraża sobie dziś innego scenariusza jak zwycięstwo "Die Mannschaft". Z Frankfurtu nad Menem Wojciech Górski, Interia