Zmarły dziś Andrzej Iwan był świetnym piłkarzem, miał ogromny talent, który eksplodował bardzo wcześnie. Iwan miał zaledwie 18 lat i 208 dni, gdy zagrał na mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 r. - był najmłodszym uczestnikiem tamtego mundialu. Tylko dziewięciu młodszych piłkarzy zagrało w historii w Biało-Czerwonych barwach. O swojej burzliwej karierze Andrzej Iwan mówił w głośnej autobiografii napisanej wspólnie z Krzysztofem Stanowskim. Promocja książki pt. "Spalony" odbyła się w 2012 r. w nowohuckiej restauracji "Stylowa", zresztą w pobliżu redakcji Interii. Miejsce nieprzypadkowe, to tam wiele lat wcześniej doszło do nieprozumienia, w efekcie którego 18-letni Iwan miał uderzyć kelnerkę, według innej wersji rzucił w nią kuflem piwa. Dogrywka miała miejsce na posterunku, gdzie znokautował dwóch milicjantów, za co został skatowany przez ich kolegów. Andrzej Iwan nie żyje. Miał 63 lata Na wspomnianej promocji książki bez ogródek mówił o nałogach, z którymi zmagał się przez całe życie. "Jednym z elementów terapii jest mówienie o tym, co w twoim życiu spowodował alkohol czy hazard. Oczywiście, nie opowiada się o tym łatwo, ale nie miałem problemów. (...)Nie osiągnąłem tyle co Zbyszek Boniek, Grzesiek Lato czy wielu innych znakomitych polskich piłkarzy, którzy mogli napisać książkę o piłce i kibice by ją czytali. Moja książka, aby osiągnąć powodzenie, musiała być szczera do bólu. Sport nie zajmuje w niej najwięcej miejsca. (...) Moje życie na pewno nie pomogło mojej rodzinie, żonie, dzieciom i mnie. To był ciągły stres. Takie też były czasy". Po zakończeniu kariery piłkarskiej Andrzej Iwan miewał różne okresy. Był cenionym ekspertem (m.in. na antenie nieistniejącej już stacji Orange Sport), pracował na chwałę swej ukochanej Wisły Kraków, był skautem Lechii Gdańsk wreszcie dyrektorem sportowym nowej siły krakowskiej piłki, Wieczystej. W czasie pracy dla Wieczystej rozmawialiśmy z nim o "walce z demonami": - Ona się nigdy nie kończy. Bardzo pomaga praca, to ona jest na pierwszym miejscu. Wciąż jednak zdarzają się chwilę słabości, chodzi o to, by nie były zbyt drastyczne. Maciej Słomiński, INTERIA