Jakub Świerczok, obecnie zawodnik japońskiego Nagoya Grampus, nie gra w piłkę od niemal roku. Został zawieszony przez Azjatycką Konfederację Futbolu (AFC) za rzekome stosowanie niedozwolonych środków. W piątek, po zakończeniu dochodzenia w tej sprawie, piłkarz został zdyskwalifikowany aż na cztery lata. Nie może kontynuować kariery w żadnym kraju na świecie. Czas okresu karencji liczony jest od 9 grudnia ubiegłego roku. Kontrolę antydopingową, której wynik okazał się dla polskiego piłkarza niekorzystny, przeprowadzono dwa miesiące wcześniej, po meczu azjatyckiej Ligi Mistrzów z Pohang Steelers. Jakub Świerczok: Suplement diety był zanieczyszczony Krótko po zawieszeniu Świerczok oznajmił w mediach społecznościowych, że ciążące na nim zarzuty są nieprawdziwe. Teraz 29-letni piłkarz opublikował kolejne oświadczenie. Ponownie zapewnia w nim, że świadomie nigdy nie stosował dopingu. "Po długotrwałym i kosztownym dochodzeniu ustaliłem, że pozytywny wynik testu był spowodowany przez zażywany przeze mnie suplement diety. To właśnie ten suplement był zanieczyszczony trimetazydyną" - informuje Świerczok. Dodaje też, że trimetazydyna nie była wymieniona jako składnik suplementu diety i "nie było powodu, aby podejrzewać, że suplement, który pochodził od renomowanego producenta, zawierał trimetazydynę". Okazuje się, że praca składu sędziowskiego orzekającego w sprawie zawodnika - wedle relacji jego samego - mocno odbiegała od profesjonalnych standardów. "Trybunał jako całość nie znał przepisów antydopingowych. Co gorsza, jeden z sędziów zasnął, gdy moi prawnicy przedstawiali nasze stanowisko w sprawie" - czytamy w treści oświadczenia. Świerczok zapowiedział złożenie odwołania do Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu w Lozannie (CAS).