28 listopada 1980 roku reprezentacja Polski rozpoczynała zgrupowanie przed meczem eliminacji MŚ z Maltą w Valletcie. Na lotnisku Okęcie, skąd piłkarze mieli polecieć na Maltę, stawił się bramkarz Orłów - Józef Młynarczyk. Świadkowie zdarzenia twierdzili, że golkiper Widzewa przybył w stanie nietrzeźwym. Selekcjoner Ryszard Kulesza postanowił odesłać Młynarczyka do domu, ale za kolegą wstawili się: Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki. Trener uległ i zabrał bramkarza na zgrupowanie do Włoch. Na miejscu o powrocie do kraju Młynarczyka i trójki buntowników zdecydował jednak prezes PZPN, generał Marian Ryba. Miesiąc później federacja ukarała piątkę zawodników dyskwalifikacjami. Piątym ukaranym był Włodzimierz Smolarek, który miał imprezować z Młynarczykiem. Terlecki, który wraz z Bońkiem otrzymał najdłuższą - roczną dyskwalifikację, był jedynym piłkarzem, który nie pokajał się i nie prosił o złagodzenie kary. W efekcie 25-letni wówczas zawodnik ŁKS-u zakończył reprezentacyjną karierę. "Afera na Okęciu" idealnie opisuje niepokornego, bezkompromisowego piłkarza, który, choć talent miał wielki, nigdy nie zasmakował gry na mundialu. - Zawsze był krnąbrny. Opowiadał mi, że kiedy wchodził do szatni jako młody zawodnik i jeden ze starszych piłkarzy zwrócił się do niego "Co Ty, młody jesteś", to od razu ruszył i krzyknął do niego: "Jak chcesz, to chodź, podwijamy rękawy i jeden na jeden". Nie dawał sobie w kaszę dmuchać - wspomina, w rozmowie z Interią, Marek Chojnacki, który występował z Terleckim w ŁKS-ie. Nigdy nie ukrywał również, co myśli. W książce "Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale" Grzegorz Majchrzak z Instytutu Pamięci Narodowej ujawnił, że podczas jednego z lotów reprezentacji Polski na mecz wyjazdowy Terlecki pokazał generałowi Rybie wielkie uszy, sugerując, że ten donosi na piłkarzy Służbie Bezpieczeństwa. Terlecki wychował się w warszawskich klubach, a w lidze debiutował w Gwardii. Gwiazdą został jednak dopiero po transferze do Łódzkiego Klubu Sportowego. - Bardzo dobrze wyszkolony technicznie. To co go charakteryzowało, to gra obiema nogami. Lewa, prawa, nie było problemu. Nienaganny technicznie, z dobrym uderzeniem, dryblingiem. Miał praktycznie wszystko. Ja byłem pod wrażeniem, jak na niego patrzyłem - dodaje Chojnacki. To jako zawodnik ŁKS-u trafił do reprezentacji, w której rozegrał 29 spotkań i strzelił siedem goli. W 1978 roku znalazł się w kadrze na mundial w Argentynie, ale uszkodzenie łąkotki w meczu ligowym wykluczyło wyjazd na mistrzostwa świata. - Nie wiem, czy to nie przyczyniło się bardziej do przedwczesnego zakończenia kariery reprezentacyjnej niż "afera na Okęciu". Uszkodzenie łąkotki w tamtych czasach było jak wyrok. Jak nawet zawodnicy dochodzili do siebie, to już nie grali tak samo. Myślę, że Stasiek miał dużo większe możliwości - ocenia legenda ŁKS-u. Po "aferze na Okęciu" wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Za oceanem szatnię New York Cosmos dzielił z Johanem Neeskensem i Franzem Beckenbauerem. Poznał także Pelego (wówczas ambasadora nowojorskiego klubu). W Stanach spędził najlepsze lata i chociaż sportowo nie był to może najwyższy poziom, to uczynił z niego milionera. - Zacząłem w Pittsburgu, który rocznie płacił mi w sumie 200 tys. dolarów. Kolejny kontrakt podpisałem już z San Jose Earthquakes, gdzie zastąpiłem mojego wielkiego idola, George'a Besta. Właściciel tego klubu, multimilioner, zapłacił mi 100 tys. dolarów kontraktu, a resztę dołożył w nieruchomości - opowiadał kilka lat temu na łamach "Super Expressu". Po powrocie do kraju grał jeszcze w ŁKS-ie, Legii oraz Polonii Warszawa. Wcale jednak nie "odcinał kuponów" - z "Wojskowymi" wygrał dwa Puchary Polski. - To był świetnie wyszkolony zawodnik. Świetnie współpracował z Darkiem Dziekanowskim - wspomina, w rozmowie z Interią, Andrzej Strejlau, który prowadził Legię w tamtym czasie. Po zakończeniu kariery szukał miejsca w polityce. Dwukrotnie bez powodzenia starał się o mandat poselski, a także o miejsce w sejmiku wojewódzkim. Trzy lata temu znów zrobiło się o nim głośno, chociaż bynajmniej nie chodziło o futbol. Na łamach "Super Expressu" ukazała się seria artykułów poświęconych byłemu reprezentantowi Polski. Terlecki opowiadał w nich o uzależnieniu od leków i alkoholu, a także o rodzinie, która, jego zdaniem, odwróciła się od niego, kiedy potrzebował pomocy. W 2015 roku wrócił do Łodzi, z którą najbardziej utożsamiał się w trakcie i po zakończeniu kariery. Obecnie pracuje w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji, gdzie prowadzi "Piłkarskie Technikum" i uczy młodych adeptów futbolu techniki. - Funkcjonuje w czymś, co umie najlepiej - kończy Chojnacki. Kamil Kania