Razem z dziennikarzem <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">radia</a> RMF FM Pawłem Sikora postanowiliśmy udać się na trening kadry Janasa pieszo, zwiedzając najciekawsze miejsca stolicy Azerbejdżanu. Najpierw trafiliśmy na stare miasto. Sięgające korzeniami XV wieku mury robią wrażenie na turystach z całego świata. W skałach zabytkowych murów mieszczą się sklepiki, w których głównym towarem są dywany. W jednym z nich o nazwie "Latający Dywan" spotkaliśmy niesamowitego sprzedawcę. Około 30-letni Rusłan mógłby być wykładowcą na niejednej uczelni, nauczając zasad bezpośredniej sprzedaży. - Ja muszę sprzedawać, bo to jedyny sposób na utrzymanie mojej rodziny, w tym wspaniałej córeczki. Jak widzę, że klient jest z kraju arabskiego, to zawsze podaję cenę dwa, trzy razy większą, bo wiem, że oni zawsze się targują. Wy Polacy, podobnie jak Czesi, jak usłyszycie 10 dolarów, to płacicie 10. W ogóle się nie targujecie - wyjaśniał zasady swojego sukcesu młody handlowiec. W jego skalnym sklepie oprócz dywanów można kupić azjatyckie czapki, ręcznie tkane pamiątki z Baku, chusty oraz lampy Alladyna. Na koniec pobytu w sklepie Rusłan opowiedział nam jedną historię o latających dawanie. - Nie tak dawno temu do mojego sklepu przyszedł bardzo bogaty obcokrajowiec. Popatrzył na szyld i zapytał, czy są latające dywany. Odpowiedziałem mu z uśmiechem, że są i jeśli chce może jeden z nich kupić. "Jeśli zobaczę latający dywan, to kupię go za każde pieniądze" - zapewnił turysta. "OK." - odpowiedziałem. Później wziąłem jeden mały dywanik i z całej siły cisnąłem go w powietrze, krzycząc: "O, zobacz, latający dywan". Klient zezłościł się na moją sztuczkę, ale kupił ten dywan. Dał słowo i zapłacił trzy razy więcej, niż ten był wart - zakończył opowieść Rusłan. Ze sklepu z latającymi dywanami przeszliśmy wzdłuż murów starego miasta, gdzie obecnie mieści się wiele ambasad różnych krajów. Ubogie domy, bród na ulicach, upał i nieprawdopodobna wilgotność towarzyszyły naszej drodze na trening kadry. Po kilkudziesięciu minutach marszu dotarliśmy do meczetu, który położony był w tureckiej części miasta. Stamtąd, aby nie spóźnić się na trening pojechaliśmy taksówką. Co ciekawe, w samochodach z kogutem TAXI nie ma żadnych taksometrów, ani tym bardziej kas fiskalnych. Cena za przejazd zależy od negocjacji z kierowcą. Nasz zażądał najpierw 30 tys. monat (około 6 dolarów), a ostatecznie zgodził się zawieźć nas za 18 tys monat. Przejażdżka ulicami Baku z tamtejszym taksówkarzem, może skończyć się dla cudzoziemca szokiem lub rozstrojem nerwowym. Namalowane na jedni pasy ruchu, służą raczej do ozdoby niż do jakichkolwiek zasad. Nikt w Baku nie jeździ jednym pasem ruchu, a co 2 sekundy spod masek ład i wołg wydobywa się sygnał klaksonu. Na ulicach panuje wielki chaos i nieprawdopodobny hałas. Kierowca naszej taksówki bezpiecznie dowiózł nas na trening reprezentantów Polski, którzy już w sobotę zagrają z Azerbejdżanem w eliminacjach do mistrzostw świata... Andrzej Łukaszewicz, Baku <a href="http://sport.interia.pl/gal?galId=5014&tytulGal=INTERIA.PL%20w%20Baku" class="more" style="color:#07336C">Zobacz 96 zdjęć prezentujących uroki stolicy Azerbejdżanu</a>