Radosław Sobolewski stroni od rozmów z dziennikarzami. Przez lata odmawiał udzielania wywiadów, robiąc wyjątek dopiero przed paroma dniami dla portalu INTERIA.PL. W piątek po powrocie z Belgradu do Krakowa zdecydował się publicznie opowiedzieć o przyczynach rozbratu z kadrą. Zobacz w INTERIA.TV jak Sobolewski tłumaczy swoją decyzję! - Zbyt duży szum się zrobił wokół tej sytuacji. Chciałem uspokoić władze klubu i kibiców, że nie zamierzam rezygnować z piłki. Chcę grać jeszcze ładnych parę lat. Nawet do czterdziestki - uspokaja pomocnik Wisły Kraków. Sobolewski przyznał, że jego decyzja była przemyślana i została podjęta na długo przed meczem z Belgią, w którym Polacy zapewnili sobie historyczny awans na mistrzostwa Europy. - Decyzja została dawno podjęta, proszę nie doszukiwać się w niej żadnej sensacji. Tu nie ma żadnych przyczyn osobistych, żadnych problemów zdrowotnych, czy też psychicznych. Konsultowałem ją wcześniej z najbliższą rodziną - przyznaje wiślak, który o rozstaniu z kadrą zaczął poważnie myśleć po nieudanych mistrzostwach świata w Niemczech. Czemu zdecydował się wycofać z kadry tuż po awansie na Euro 2008? - Bo jestem zdania, że to co miałem najlepszego, już kadrze dałem. Chociaż gdybyśmy nie awansowali grałbym dalej. Czekałbym na tą wspaniałą chwilę - zapewnia były już reprezentant Polski. Pół żartem pół serio Sobolewski dodał, że z Wisły też odejdzie po osiągnięciu wielkiego sukcesu. Co miałoby nim być? - Zawojowanie Ligi Mistrzów - mówi z uśmiechem. Piłkarz podkreśla, że nie zamierzał robić takiego zamieszania wokół odejścia z kadry. - Może mogłem to zrobić po cichu tak jak zwykle, albo nie przyjąć kolejnego powołania? - zastanawia się. - Ale chciałem być szczery i fair wobec trenerów i chłopaków z reprezentacji - dodaje po chwili namysłu. Część kolegów z kadry uszanowała jego decyzję, jednak znaleźli się też tacy, którzy nie mogli zrozumieć postanowienia "Sobola". Zrozumienie okazał natomiast Leo Beenhakker. - Uszanował to, chociaż przyznał, że mu przykro, bo bym się przydał zarówno jemu jak i drużynie. Żadnego proszenia, czy przekonywania jednak nie było - relacjonuje Sobolewski. Dariusz Jaroń, Kraków