Interia.pl: Gratulacje za kluczowe podanie przy pierwszym golu! Jak Pan na to wpadł? Mariusz Lewandowski, pomocnik reprezentacji Polski: - Zamknąłem oczy i kopnąłem do przodu (śmiech). Widziałem, że "Muraś" dobrze wychodzi na pozycję, więc postanowiłem zaryzykować posłanie takiej prostopadłej piłki, która otworzy mu drogę do bramki. Udało się i to cieszy. Pokazaliśmy, że nie jest tak łatwo z Polską grać i zasłużenie zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie. Murawski to chyba odkrycie meczu? - Bardzo dobrze zagrał. Tym bardziej, że poradził sobie na tak ciężkim boisku. W takich warunkach bardzo ciężko jest biegać i cokolwiek konstruować. Rafał na pewno ma bardzo duży potencjał i jeszcze nieraz go pokaże. Dlaczego nie udało się wygrać tego spotkania? Przecież prowadziliście już 2:0. - Przy pierwszej bramce uważam, że był faul. Żigić na "Bronku" (Grzegorzu Bronowickim - przyp. red.) przejechał się strasznie. Wpadł na niego dwumetrowy facet - sędzia powinien to odgwizdać. Przy tej drugiej bramce nas trochę przycisnęli. Z tego, co pamiętam, to nas przycisnęli bardzo. Takie gole się zdarzają. Tym bardziej, że oni grali już ciągle długimi podaniami i w ten sposób szukali swej szansy. Ale i tak "dowieźliśmy" remis do końca. Nie zaskoczył Pana w tym meczu wyjściowy skład? - Dlaczego? Każdy z nas był w kadrze od początku zgrupowania. Przecież trener widzi, kto zasługuje na grę. Wiadomo, że musi mieć szeroką kadrę, bo bez niej za wiele nie zrobi. Co za wybór miałby trener, gdyby miał tylko jedenastu zawodników! Dlatego dobrze, że jest nas więcej. Poza tym trener Beenhakker wraz ze swym sztabem mają nosa do powoływania nowych twarzy. Zawodników, w których drzemie spory potencjał. Niektórzy myślą: "Kogo powołuje ten Benhakker", a później wychodzi taki chłopak na boisko i dostaje skrzydeł. To bardzo dobrze wpływa na innych piłkarzy, którzy teoretycznie nie mają żadnych szans na granie w reprezentacji. Aż tu nagle, ni z tego, ni z owego dostają powołanie. Graliście jak u siebie! - Brawa dla kibiców, którzy przyjechali licznie do Belgradu. Ten awans to również ich zasługa. Kiedy się Pan dowiedział, że wygraliście grupę? - Dopiero po zejściu z boiska. Portugalia u siebie zremisowała z Finlandią. To kolejny dowód na to, jak ciężka była to grupa. Śmieszy mnie to, co niektórzy dziennikarze gadają, że to słaba grupa była. Tu każdy mógł wygrać z każdym. Proszę zobaczyć ile Finlandia zdobyła punktów i jak ciężkie to były spotkania. Jak na tak trudną płytę boiska, mecz był ciekawy i stojący na wysokim poziomie. Staraliście się grać blisko rywali. - Na takim boisku trzeba tak grać - blisko siebie. Zresztą nasz zespół jest tak skonstruowany, że musimy grać blisko siebie. Wtedy dobrze jesteśmy zorganizowani w obronie i ataki pozycyjne rywali nam niestraszne. Na dodatek mamy szanse na kontrataki. Wiemy jakie są nasze atuty i musimy je wykorzystywać. Skąd się wzięły te feralne dwie - trzy minuty, w których straciliście dwie bramki? - Są takie momenty w meczach, że przeciwnik gra zdecydowanie lepiej od ciebie. Nam się wtedy właśnie zdarzyło coś takiego. Rywal przejął inicjatywę i trzeba było coś zrobić, żeby nie przegrać. Bramkarz Vlada Avramov z Fiorentiny to chyba niezły fachura. Nie każdy golkiper obroniłby pański strzał z rzutu wolnego, który mógł nam dać trzy punkty. - Szkoda, że to złapał, bo strzał się udał. Ale takie jest życie. Czasami piłka wpada do bramki, innym razem nie. Rozmawiał w Belgradzie: Michał Białoński, Interia.pl