Zarówno trener Michał Probierz, jak i zawodnicy polskiej kadry po październikowym spotkaniu z Mołdawią (1-1) zgodnie przyznawali, że w reprezentacji Polski występuje problem mentalny. Wcześniej kapitan Robert Lewandowski otwarcie zarzucał kadrowiczom brak charakteru. Postanowiliśmy na ten temat porozmawiać ze znanym psychologiem sportu Kamilem Wódką, doktorem nauk o kulturze fizycznej. W niedawnej przeszłości nasz rozmówca współpracował m.in. z Łukaszem Piszczkiem, Piotrem Zielińskim czy Kamilem Stochem. Obecnie jest członkiem sztabu Rakowa Częstochowa. To współautor książki "Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca". Wojciech Górski, Interia: Widział pan nagranie z szatni z przerwy meczu z Mołdawią? Kamil Wódka, psycholog sportu: - Widziałem. Widziałem, to co było opublikowane na kanale Łączy Nas Piłka. Jaka była pana pierwsza myśl po obejrzeniu tego nagrania? - Namawia mnie Pan do tego żeby recenzować odprawę trenera Probierza. Jest mi z tym niezręcznie. Oceniając coś - zawsze można znaleźć i plusy i minusy. A teraz nie to wydaje się najważniejsze, żeby rzucać chwytliwe opinie. Ważne, żeby pomagać budować dobry klimat w tych niełatwych dla reprezentacyjnej piłki czasach. Jakie są to elementy? - Tak jak powiedziałem nie chcę rozmawiać konkretnie o tej kadrze. Możemy porozmawiać ogólnie o tym, jak z mojego punktu widzenia można budować odprawy.To według jakich kryteriów analizuje Pan wystąpienia trenerów? - Pierwszą ważną i podstawową rzeczą jest to, aby komunikat był instrukcją dotyczącą tego co ma być zrobione i jak ma być zrobione. Aby był to komunikat pozytywny tzn. nie zawierający zaprzeczeń. Czyli wszystkie komunikaty odnośnie do tego, czego mamy nie robić, czego mamy unikać, nie są w moim odczuciu najbardziej pożądane. Dlaczego? - Dla przykładu - żeby na chwilę chociaż wyjść ze świata piłki. Gdyby pan przed rozpoczęciem tego wywiadu w ogóle się nie denerwował, a ja zacząłbym od takiego specyficznego wprowadzenia sugerując żeby pan się nie bał tego, co się stanie jak pan zapomni pytania, żeby pan się nie bał co się stanie, jak się pan "zakręci" i nie będzie pan wiedział, jaki jest następny wątek i że nie będzie miało to żadnego znaczenia, że psychologiczne terminy które mogą paść a o których nie ma pan zielonego pojęcia mogą świadczyć o pana ignorancji to... Teoretycznie życzę panu dobrze, ale cały czas wspominam o tych rzeczach i one w pana świadomości mogą się pojawić. Nie budują komfortu. I oprócz tego, że pewnie wziął by mnie pan po takim wstępie za bufona, to dodatkowo te wszystkie "potencjalne wpadki" byłyby obecne w pana umyśle. Zupełnie inaczej jest, gdy przekażę panu komunikat w taki sposób: "Życzę panu, żeby cieszył się pan tą rozmową, żeby miał pan przyjemność z tego, że możemy porozmawiać. Jest pan dobrze przygotowany, wie pan jakie pytania zadać i na pewno ta rozmowa będzie miała wiele elementów, z jakich będzie pan zadowolony". Są to zupełnie dwa różne komunikaty. To pewnego rodzaju uniwersalne rzeczy. Z zawodnikiem jest tak samo? - Zawodnik w szatni w przerwie meczu nie ma zbyt wiele czasu. Trener ma kilka minut, by spróbować coś zawodnikowi przekazać. Często piłkarz jest wtedy w dużych emocjach i lepiej, gdy przekazuje mu się rzeczy, których nie musi specjalnie filtrować, ani zastanawiać się co się kryje za tym komunikatem w którym zawarto zaprzeczenie. Lepiej, jeśli nie musi sobie dopowiadać, co ma zrobić, jeśli słyszy, że czegoś ma nie robić... Druga ważna warstwa to strefa komunikacji niewerbalnej. Coś, co czasem upraszcza się do szybkiego hasła "mowa ciała", ale to szerokie pojęcie, w którego zakres wchodzi gestykulacja, mimika, wygląd zewnętrzny, pozycja ciała, wszelkie dźwięki paralingwistyczne, kanał wokalny, organizacja otoczenia, kontakt wzrokowy, dystans jaki utrzymujemy w stosunku do kogoś... To wiele rzeczy, które tworzą przekaz. Możemy zastanawiać się, czy nie jest to ważniejsza sfera. To strefa niewerbalna odpowiada za słynne "kupowanie" przekazu trenera? - Nie chciałbym tego tak bardzo uprościć, że piłkarze nie są w stanie niczego w przerwie wyłapać, bo zawodnicy często potrzebują konkretnych wskazówek taktycznych jak rozwiązać daną sytuację. Kiedyś, gdy rozmawiałem z Łukaszem Piszczkiem, także na potrzeby naszej książki, to trenerów, z którymi miał do czynienia przypisaliśmy do kilku kategorii. Jedna kategoria to ta, w której trener, gdy widzi, że drużyna nie gra tak, jak on by chciał, próbuje coś w przerwie zrobić. Na zasadzie: Zróbmy to lub to, bo to co wymyśliliśmy do tej pory nie jest najlepsze. Ale to jest zmiana dokonana bez przekonania, że wybrane rozwiązanie będzie lepsze. Jest nadzieja na zasadzie "powinno się udać". Druga kategoria - to taka, gdy trener w przerwie już konkretnie wie, co chce zmienić. Ma szybką analizę, dostaje też info od asystentów, którzy przekazują mu wskazówki i w przerwie wprowadzane są korekty. I trzecia - do tej kategorii Łukasz zaliczył m.in. Thomasa Tuchela - to taka, w której trener w trakcie pierwszej połowy widzi, co jest do korekty i na bieżąco to koryguje. Uważam, że zawodnik absolutnie oczekuje od trenera, że ten nie będzie w przerwie oddziaływał wyłącznie na jego nastawienie. Ale też pomoże pod kątem taktycznym, żeby te szachy trochę lepiej rozegrać. To, co trener może zrobić w przerwie, podzieliłbym zatem na te dwa elementy. To, co można zrobić pod kątem taktycznym, a drugie - na które guziki nacisnąć, żeby drużyna miała odpowiednie podejście, nastawienie, pewność siebie - jakkolwiek to nazwiemy. "Nie wierzycie w ogóle w siebie", czyli uważaj na to, co mówisz, bo twój mózg to usłyszy Gdybym jednak próbował wrócić do przerwy meczu z Mołdawią - najbardziej zapadł mi w pamięć jeden cytat: "Nie wierzycie w ogóle w siebie i w swoje umiejętności". Jest on oczywiście trochę wyrwany z kontekstu, bo trener chciał dodać otuchy piłkarzom i sprawić, by w siebie uwierzyli, natomiast brzmiał jak diagnoza. I to dość bolesna diagnoza - że dotarcie do nóg zawodników zablokowane jest w ich głowach. Pan też tak to odbiera? - Myślę, że intencją trenera było pomóc. Jeszcze raz powtórzę - życzę trenerowi i kadrze jak najlepiej i chciałbym, aby było wiadomo, w jakim klimacie jest moja wypowiedź powiedziana. Trener, który ma określone czucie drużyny - i intencjonalnie używam tego słowa "czucie", bo jak się jest na ławce, to niektóre stany emocjonalne zawodników po prostu się czuje - to bazując na tym czuciu ma w sobie jakąś diagnozę. Ale diagnoza to pierwszy etap. Znowu - mamy działanie dwutorowe, werbalne i niewerbalne. Jedno - to, jakie słowa padają, w jaki sposób są dobrane, drugie - jaki jest cały przekaz. Więc możemy dodać mu pewności zarówno słowami, jak i całą naszą postawą. Zawodnik widzi i czuje czy ktoś "pęka na robocie" czy nie. Mowa tutaj o trenerze, ale i o innych zawodnikach, którzy mogą służyć za takie generatory dobrej energii. To niekoniecznie kwestia tego, że piłkarze krzyczą sami do siebie: "Jestem pewny siebie!", bo to często widać od razu po zawodniku. Aby uprościć i podsumować - jedną kwestią jest zdiagnozowanie problemu, bo czasem widać po zawodnikach, że nie są pewni siebie, że zaczynają grać nerwowo. Drugą kwestią jest, jak temu zaradzić. Czy mówienie o tym będzie wystarczające? Krzyczenie: "Nie wierzycie w siebie", czy "Uwierzcie w siebie, no!", pokazuje postawioną diagnozę. Pytanie czy to wystarczy żeby pewność wróciła. Na pewno nie. - To pewne subtelności, ktoś może powiedzieć, że się czepiam. Ale to bardzo ważne, w jaki sposób ta komunikacja się pojawia. Klasyczny przykład różnicy w budowaniu komunikatów z zaprzeczeniem i bez zaprzeczenia, to historyjka o różowym słoniu: Polega ona na tym, że prosimy kogoś, by wyobraził sobie różowego słonia: ten słoń ma uszy, trąbę i wszystko różowe. W drugiej części mówimy, że o różowym słoniu nie będziemy już rozmawiać i nie będziemy tych uszu, trąby i słonia widzieć. Wówczas ten różowy słoń oczywiście jest wciąż cały czas przed naszymi oczami. Więc to, że dodamy zaprzeczenie do komunikatu, gdy mówimy, że ktoś nie wierzy w siebie i żeby uwierzył w siebie, sprawia, że cały czas kręcimy się wokół takiego wątku, który ma w sobie tę diagnozę. Jak inaczej można sformułować taki komunikat? - Można powiedzieć w ten sposób: "Panowie, jesteście dobrze przygotowani. Widziałem was, widziałem jak gracie, widziałem was w klubach. Mamy pomysł na grę. Wychodzimy, gramy systemem, jaki mamy ustalony. Ty robisz to, ty robisz tamto. Wiem, że to potraficie". Pojawiały się fragmenty nagrań, głównie z hotelu, gdzie trener próbuje odwoływać się do rzeczy, które konkretny zawodnik ma dobre do gry i to właśnie w ten sposób jest to przekazywane. Dla mnie to właśnie te pozytywne przykłady takich odprawy. Niefortunne słowa Jerzego Brzęczka na temat Zielińskiego Budzi to we mnie skojarzenie z przykładem Piotra Zielińskiego. Wiedzieliśmy, że jest to chłopak o wielkich umiejętnościach, ale nawet jeden selekcjoner powiedział, że "musi mu coś przeskoczyć w głowie". Nie jest to właśnie wpędzaniem zawodnika jeszcze bardziej w jego blokadę? Utrwalanie w nim tego? - Ta wypowiedź Jerzego Brzęczka, powiem najdelikatniej... Choć szukam właściwego słowa, by dobrze to zabrzmiało przy sympatii do tego trenera, któremu przypisuje jak najbardziej dobre intencje wypowiedzi... Niefortunna? Lepiej skupić się na tym, co trzeba zrobić i jak trzeba zrobić, niż mówić czego się pozbyć, czego ma nie być. Bo wtedy cały czas mówimy o tych niechcianych rzeczach i w pewien sposób możemy pewien stereotyp utrwalać. Mam wrażenie, że sami piłkarze są świadomi i mają autodiagnozę zbieżną z tym, co mówi trener Michał Probierz, iż problem reprezentacji leży w strefie mentalnej. Oni sami to mówią, zwłaszcza w rozmowach pomeczowych. To, co rzuca mi się w oczy, to - szczególnie w rozmowach pomeczowych - bijąca z nich bezsilność, bezradność. Piłkarze nie potrafią dobrze zdiagnozować problemu boiskowego, często pojawia się zbitka: "Potrafimy grać w piłkę, ale nie potrafimy pokazać tego na boisku". To prowadzi ich - kibiców myślę też - do konkluzji, że problem leży gdzieś w głowach. Ale zapytani gdzie konkretnie, wszyscy odpowiadają: "Nie wiem". - No tak, ale to najłatwiej powiedzieć, że problem tkwi w głowie. Ale ta głowa się z czegoś buduje. Głowa nie buduje się tylko z powtarzania: "Jestem zwycięzcą, jestem zwycięzcą", tylko głowa buduje się z przekonania - najpierw, że jestem dobrze przygotowany fizycznie, drugie - mam umiejętności techniczne, żeby sobie poradzić z daną sytuacją. Trzecie - to co mam przygotowane fizycznego i technicznego mam zamknięte w swego rodzaju powtarzane schematy, czyli w taktykę. Tenis jest sportem indywidualnym i pokazuje, jak ważna jest tam taktyka, a co dopiero piłka nożna. A tutaj potrzeba w tym systemowym ujęciu wejść piętro wyżej - bo 11 tenisistów grających swój indywidualny mecz to przepis na katastrofę. To nie jest zatem kwestia tego, żeby 11 zawodników na boisku biegało i należy im powtarzać, że umieją grać w piłkę i w klubie grają dobrze. Bo oni w klubie między innymi dlatego grają dobrze, że w klubie wyćwiczone i utrwalone są pewnego rodzaju schematy funkcjonowania, przesuwania i przemieszczania się na boisku. Oczywiście w kadrze jest trudniej, bo w kadrze nie ma tyle czasu, by pewne automatyzmy wyćwiczyć. Ale to jest baza do wszystkiego - ta piramida budowania pewności siebie. U podstaw przygotowanie fizyczne, później technika, następnie taktyka i to jest bazą do dobrego mentalu. Gdyby to było związane tylko z prostym hasłem "mentalność", to zamiast asystentów trzeba by zatrudnić samych psychologów i byłoby wszystko dobrze. Oczywiście, że nie. Wtedy wszystko byłoby postawione na głowie. Najpierw trzeba pewne rzeczy wyćwiczyć, utrwalić, bazować na pewnych schematach, a potem okrasić to przekonaniem, że te narzędzia fizyczno-techniczno-taktyczne, wykorzystam i jako grupa będziemy walczyć, by wygrać mecz. To prawidłowa kolejność. Zatrudnienie samych asystentów-psychologów pewnie nie rozwiązałoby problemu, natomiast w sztabie obecnej reprezentacji jest aż 26 osób, ale nie ma wśród nich żadnego psychologa sportu ani trenera mentalnego. A skoro sam trener Probierz i sami zawodnicy diagnozują, że jest problem w tej strefie, to wydaje się, że takim naturalnym odruchem byłoby zwrócenie się do specjalisty w tym zakresie. - Część zawodników pracuje albo w klubach, albo indywidualnie ze specjalistami od przygotowania mentalnego. Zakładam też, że trenerzy, którzy tam są mają albo mieli doświadczenia w pracy z psychologami sportu albo trenerami mentalnymi. Bo to, że w kadrze pojawi się psycholog, nie znaczy, że wszyscy będą chcieli z niego skorzystać i nie znaczy, że będzie miał wystarczająco czasu. Coraz bardziej jestem przekonany do modelu pracy, w którym zawodnicy sami inwestują w pracę z psychologiem przez miesiące, czy lata, mając swoich specjalistów od przygotowania mentalnego. Również trenerzy inwestują w to, żeby rozwijać swój warsztat i w ten sposób być coraz bardziej sprawnym. W ten sposób od kilku miesięcy staram się pomagać w Rakowie - by głównie być w kontakcie ze sztabem. Jeśli poziom kompetencji u trenerów w tym obszarze stale będzie się rozwijał, to będą w stanie jeszcze lepiej oddziaływać na zawodników. W kadrze i klubie zawodnik będzie chciał bardziej słuchać trenera, niż psychologa. Jeśli na to popatrzeć w ten sposób, to dbanie o to, by trenerzy mieli wysokie kompetencje w tym obszarze jest najskuteczniejsze. Nie mówię, że to nie będzie dobre rozwiązanie, by w kadrze pojawił się psycholog. Ale nie mówię też, że to będzie remedium. Ten temat także jest bardzo kompleksowy. Patrząc na najbliższe zgrupowanie, na to jaką grupą jest nasza reprezentacja i w jakim jest momencie - w jaki sposób widziałby pan wyjście z sytuacji? Co mogą zrobić trener, sztab, sami piłkarze, by przełamać ten kryzys mentalny? - Po pierwsze: nie wiem, czy to jest kryzys mentalny. Nie czuję się uprawniony do tego, by to diagnozować, ponieważ nie jestem w środku kadry, nie znam wszystkich okoliczności i uważam, że rzucanie zbyt szybko haseł "kryzys mentalny" samo w sobie może być szkodliwe, na takiej samej zasadzie jak mówienie, że komuś musi "coś przeskoczyć w głowie", tak samo tutaj - możemy zbudować pewnego rodzaju konstrukt, a myśli potrafią kształtować rzeczywistość. Często przyglądamy się przekonaniom, które są wpajane w głowy zawodników, a konkretnie ich przydatności. Na przykład to, jak niektórzy wmawiają zawodnikom, że najważniejsze jest to, jak wejdziesz w mecz. "Pamiętaj: pierwsze piłki! Żeby poczuć pewność siebie". I to jest taka kardynalna pułapka i coś, co mnie tak irytuje, gdy to słyszę... Bo zawsze zadaję to pytanie: "A co się stanie, jak źle wejdzie w mecz? Jak straci dwie pierwsze piłki?", to co wtedy? To nie umie grać w piłkę? Co z jego pewnością siebie? Tej pewności nie musi poczuć dopiero po dwóch pierwszych piłkach, tylko wchodząc w mecz, ma już przekonanie o tym, jakim jest piłkarzem. Ale piłkarze niestety często w te stereotypowe postrzegania pomysłów na budowanie pewności siebie wierzą, bo słyszą te hasła od wielu lat, że w ten sposób trzeba się przygotowywać do meczu. Więc jeśli okrzykniemy, że ktoś jest, albo nie jest w kryzysie, to może pociągnąć za sobą pewnego rodzaju konsekwencje. Nie jestem od tego, by doradzać, co jest do zrobienia. Nie będę się bawił w tanie poradnictwo, bo żeby być rzeczywiście przydatnym to kluczem jest postawienie właściwej diagnozy: co z czego się bierze. Do tego trzeba mieć dostęp do danych. A potem dobranie środków i za tym idących oddziaływań. A tych informacji nie mam. Lewandowski wypomniał brak charakteru. "Wysoce karkołomne rozwiązanie" Zaciekawiły mnie pana słowa, że myśli kreują rzeczywistość. Słowa też kreują rzeczywistość, a sam Robert Lewandowski w wywiadzie z Mateuszem Święcickim powiedział, że naszej grupie brakuje charakteru. Jeśli takie słowa wypowiada kapitan, osoba, która jest bardzo świadoma tego, jak funkcjonuje umysł sportowca, to jest to bardzo mocna wypowiedź. - Są to bardzo mocne słowa i dlatego można się zastanowić po co zostały wypowiedziane. Jestem praktycznie pewny, że były wypowiedziane celowo. Pytanie, jaki był ich cel i jak zareagowała grupa. Można to podciągnąć pod jakąś mikroprowokację, żeby te charaktery ujawniły się w obliczu tego, jak kapitan kadry oficjalnie i na zewnątrz mówi w ten sposób. Tak, absolutnie, uważam, że tego typu rzucone hasło ma swoje oddziaływanie. Wpływa na grupę. Zawsze - nie wpadło w próżnie. Może grupę np. pobudzić do działania albo przestraszyć i uczynić bierną. Dlatego też uważam, że trzeba ważyć, co się wypowiada. Zamykając to stwierdzenie - dla mnie ta wypowiedź "Lewego", to nie było takie westchnienie przy porannej kawie, ale sprawa bardzo dużego kalibru. Co w ogóle znaczy, że komuś "brakuje charakteru"? I jak pan jako psycholog sportu odbiera tę wypowiedź? - Tak jak powiedziałem - widziałbym to jako prowokację, ewentualnie jako desperację - w kontekście takim, że "może to ich ruszy", "może tak mocne stwierdzenie spowoduje, że grupa jakoś się postawi, zdenerwuje, oburzy". Rozmawiał: Wojciech Górski