Jego komunikat w tej sprawie - w sytuacji, gdy i tak nie był powoływany przez nowego selekcjonera Jerzego Brzęczka - wywołał niemało komentarzy. Często złośliwych. - Uznałem, że trzeba to zrobić - broni się Peszko. A do hejtu, jak twierdzi, już się przyzwyczaił. - Oczywiście, wiele opinii mnie boli. Wkurzam się, ale z drugiej strony trwa już to tak długo, że nauczyłem się przymykać oko na te sprawy. Dostałem jednak głównie wiele pozytywnych sygnałów. Może to nie była wielka reprezentacyjna kariera, bardziej przygoda, ale jednak coś dla swojego kraju udało mi się zrobić. Najbardziej liczą się słowa najbliższych, rodziny, trenerów czy kolegów z drużyny. Usłyszałem wiele miłego pod swoim adresem. Dzwonił Lewandowski, Glik, Grosicki i inni - mówi były reprezentant. Czy ma do siebie pretensje za wszystkie kontrowersyjne sytuacje, których był bohaterem? - Najbardziej o akcję z taksówką, bo wykluczyłem się z Euro w Polsce. W naszej piłce nie działo się nic dobrego, nagle organizowaliśmy wielką imprezę, gdzie turniejem żył cały naród, a ja odwaliłem taki numer na Wielkanoc. Nie było zmiłuj. Wypadłem z kadry na półtora roku. Peszko przyznaje jednak, że ma specyficzne "szczęście" - Nawet w drewnianym kościele cegłówka spadłaby mi na głowę. Nie jestem człowiekiem, który szuka kłopotów. Żyję normalnie, ale jak już zaliczam wpadkę, to spektakularną. Inni rozrabiają bardziej i nikt o tym nie wie, a ja - jak już coś się dzieje - to na grubo. Afera! Inna sprawa, że tak już działa moje nazwisko. Peszko źle postawi nogę i wszyscy o tym piszą. Z drugiej strony nie wiem, czy udałoby mi się osiągnąć tyle bez właśnie takiego, zadziornego, dziwnego charakteru. Nie mam jakiś wielkich umiejętności. Po prostu całe życie zapierdzielałem. Wyrzucali mnie drzwiami, to wchodziłem oknem. Nigdy się nie poddawałem - przekonuje zawodnik. R