W świątyni futbolu, na Wembley widzowie byli świadkami koncertu gry Argentyny. Wynik 3-0 dla Lionela Messiego i spółki był dla Italii najniższym wymiarem kary. Paradoksalnie przewaga drużyny trenera Lionela Scaloniego była wyraźniejsza w drugiej połowie, gdy Latynosi "tylko" raz skierowali piłkę do siatki. W doliczonym czasie gry zrobił to Paulo Dybala, którego przodkowie pochodzili z Wielkopolski. Napastnik Juventusu Turyn wszedł na boisko dopiero w 90. minucie gry - to świadczy jak wielką siłą ognia dysponuje obecna reprezentacja "Albiceletes". Polscy kibice, z wielką uwagą przyglądali się grze piłkarzy południowoamerykańskich. To przecież Argentyna będzie rywalem Biało-Czerwonych na zamknięcie zmagań grupowych podczas mistrzostw świata w Katarze, 30 listopada na unikalnym stadionie składającym z 974 kontenerów w Dausze. Gdzie upatrywać szans drużyny Czesława Michniewicza w meczu z Argentyną? Gdzie szukać nadziei i pokrzepienia? Chyba jedynie w historii - w 1974 r. na wspaniałych dla Polski mistrzostwach, zawodnicy Kazimierza Górskiego również nie byli faworytem w meczu na Neckarstadionie w Stuttgarcie, mimo to odprawili Argentynę 3-2. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Polscy piłkarze powinni zrobić wszystko, aby trzeci grupowy mecz, w którym na katarskim mundialu będzie Argentyna, nie był, jak zwykle, "meczem o wszystko". Wcześniej Biało-Czerwoni zmierzą się 22 listopada z Meksykiem (w poprzednich siedmiu mistrzostwach świata zawsze wychodził z grupy) i 26 listopada z Arabią Saudyjską. W formie zaprezentowanej na Wembley, ekipa Messiego będzie faworytem nie tylko eliminacyjnej grupy C, ale całej mistrzowskiej imprezy. Argentyna zaczęła mecz z Włochami o nieoficjalne mistrzostwo świata w klasycznym ustawieniu 1-4-3-3 z Lionelem Messim jako wolnym elektronem, który początkowo chodził gdzieś sobie między liniami ustawionymi przez Włochów. Napastnik Paris Saint-Germain w początkowych fragmentach meczu, jako jedyny nie brał udziału w grze obronnej, ale przecież nikt tego nie wymaga od siedmiokrotnego zdobywcy Złotej Piłki. Otwarcie meczu w Londynie, jako jedyny fragment tego spotkania, na korzyść Włochów, którzy mieli lekką, optyczną przewagę. Pod bramką Argentyny, ani razu nie bito jednak na alarm, czemu sprzyjała obecność między słupkami Emiliano Martineza - bramkarza jakiego "Albiceletes" nie mieli od lat. Argentyna gromi. Lionel Messi w wielkiej formie! To już nie naiwna reprezentacja Argentyny z mundialu w RPA w 2010 r. Wówczas selekcjoner Diego Maradona, nie wiedząc jak pomieścić wszystkie gwiazdy w składzie, stworzył przedziwną hybrydę, coś w rodzaju ustawienia 4-2-4 z Messim, Kunem Aguero, Gonzalo Higuainem i Carlosem Tevezem w ataku i osamotnionym Javierem Mascherano w linii pomocy. Prześmiewcy mówili wówczas, że "El Diego" zrobił to, czego nie zdołały zrobić dziesiątki piłkarskich defensorów - zatrzymał Leo Messiego. Obecna Argentyna jest bardziej zbalansowana niż pokraczne dzieło Boskiego Diego sprzed tuzina lat. Messi i Angel Di Maria są od gry na fortepianie, a tercet wcale nie egzotyczny w składzie: Giovani Lo Celso, Guido Rodriguez i Rodrigo De Paul są od noszenia tego instrumentu. Messi ocknął się z letargu po niecałych dwóch kwadransach meczu. To on był autorem pierwszego celnego strzału Argentyny na bramkę w 27. minucie. To był tylko antrakt. Za chwilę Messi nic sobie nie robiąc z ataków o dwie głowy wyższego Giovanniego Di Lorenzo, idealnie wystawił piłkę Lautaro Martinezowi, który nie miał problemów z trafieniem do pustej bramki. Leonardo Bonucci widział co się kroi i zadziałał instynktownie - zupełnie niezgodnie z quasi-towarzyskim charakterem meczu walnął Messiego z łokcia w głowę z całej siły. Defensor Juventusu zaraz został za ten niecny postępek srogo ukarany i ośmieszony przez Lautaro Martineza. Napastnik Interu, odwrócił się z Bonuccim na plecach, przebiegł kilkadziesiąt metrów, idealnie wypuścił "w uliczkę" Angela Di Marię, który dopełnił formalności. 2-0 do przerwy. Patrząc na minę Giorgio Chielliniego - nie tak sobie wyobrażał swój benefis. Druga połowa szybko zamieniła się w pojedynek Messiego i Di Marii z klubowym kolegą, Gianluigim Donnarummą. Symbolem tego meczu była sytuacja z 65. minuty, gdy Messi w pobliżu własnego pola karnego zabrał piłkę Jorginho, który składał się do strzału, po czym popędził dobre kilkadziesiąt metrów, a jego mocny strzał obronił Donnarumma. Argentyna z łatwością przypieczętowała nieoficjalny tytuł mistrza świata, rozbijając mistrzów Europy. Czy w grudniu w Katarze zdobędzie ten właściwy tytuł? Mecz meczowi nierówny, do listopada jeszcze sporo czasu, ale na dziś wygląda na to, że może być bardzo ciężko zatrzymać Lionela Messiego i spółkę. Lionel Scaloni chyba znalazł receptę na sukces - dać Messiemu być sobą, a ten wciąż nie mając Pucharu Świata na koncie, już będzie wiedział co z wolnością zrobić. Maciej Słomiński