Fernando Santos przychodzi w chwale Santos obejmując kadrę miał być nową nadzieją na lepsze czasy. Pałeczkę selekcjonera przejmował po Czesławie Michniewiczu. Pod jego wodzą co prawda Polska wyszła z grupy na Mistrzostwach Świata, jednak defensywna taktyka, zamieszaniem wokół premii dla zawodników i sztabu czy zablokowanie przez Michniewicza wielu dziennikarzy sprawiła, że szybko pożegnano się z trenerem. Fernando Santos miał być gwarantem braku skandali. Oficjalnie jako selekcjoner reprezentacji Polski został oficjalnie zaprezentowany jako 24 stycznia 2023 roku. Dlaczego PZPN postanowiło wybrać Santosa? Narracja związku była następująca: Największy sukces Santosa to wygrana Euro 2016. Z reprezentacją Portugalii po drodze pokonał także Polaków. Miał być gwarantem spokoju i stabilności, a PZPN postawił przed nim banalne zadanie. Z reprezentacją miał awansować na Euro 2024 w najłatwiejszej grupie w historii. Polacy mieli rywalizować z Czechami, Albanią, Mołdawią oraz Wyspami Owczymi. Zapowiedź spacerku w eliminacjach oraz wysoka gaża sprawiły, że Santos z uśmiechem na twarzy przyjmował nominację selekcjonera. Aby przypodobać się kibicom, mówił nawet, że "Od dzisiaj jestem Polakiem, jestem jednym z was". Brutalne zderzenie z rzeczywistością. Zamiast spokoju afery Santos na ławce trenerskiej zadebiutował 24 marca. W meczu z Czechami musiał przełknąć gorycz porażki, bo Polska przegrała aż 1-3. W pięciu spotkaniach eliminacyjnych Santos zaliczył dwie wygrane: 1-0 z Albanią i 2-0 z Wyspami Owczymi. Do porażki z Czechami dołożył kompromitujące porażki z Mołdawią i Albanią. Jedyny, pozytywny moment to wygrana towarzyskiego meczu z Niemcami. Utrzeć nosa sąsiadowi udało się po raz drugi w historii. Polska wygrała 1-0, jednak pod wodzą Santosa reprezentacja była amorficzna, brakowało jej polotu, a kiepskie wyniki z niżej notowanymi rywalami to nie jedyny powód zwolnienia Portugalczyka. Pod koniec lipca miała miejsce afera z Santosem. Media donosiły, jakoby "Felipe" miał dogadać się z jednym z klubów z Arabii Saudyjskiej i, nie informując PZPN, odejść z reprezentacji. Władze PZPN bezskutecznie próbowały dodzwonić się do Santosa. Kibice komentowali w mediach społecznościowych sytuację, radząc PZPN, by może "zadzwonili do trenera". Nie pomogły prowokacyjne i zupełnie nie na miejscu odpowiedzi rzecznika Jakuba Kwiatkowskiego, który kilka miesięcy później prawdopodobnie za to zachowanie został zwolniony ze swojej funkcji. Koniec końców udało się skontaktować z Santosem, który miał... przebywać na urlopie. W związku z tym miał nie odbierać telefonów. Niemniej jednak mleko się rozlało, niesmak po reakcji PZPN został, a dodatkowego smaczku dodaje fakt, że według "Przeglądu Sportowego Onet" Santos faktycznie miał brać pod uwagę zmianę pracodawcy. Tak czy inaczej, jeszcze przed oficjalnym potwierdzeniem, media huczały od plotek o tym, że Santos pożegna się z rolą selekcjonera. Koniec beznamiętnego romansu z Fernando Santosem Santos to jeden z najkrócej pracujących selekcjonerów Polski. Udało mu się wytrzymać w kraju nad Wisłą tylko 232 dni. W XXI wieku krócej na tym stanowisku pracował tylko Zbigniew Boniek, który na ławce trenerskiej zasiadał przez 137 dni. Jeżeli chodzi o pieniądze, Fernando Santos na pewno nie narzeka po rozstaniu z reprezentacją Polski. Za każdy miesiąc pracy Portugalczyk miał inkasować co najmniej 700 tys. zł, a tak wynika przynajmniej z informacji WP Sportowe Fakty. To oznacza, że podczas swojej krótkiej kadencji Santos zarobił 5,3 mln zł. Fernando Santo zostawił reprezentację w bardzo złym stanie. Być może pochopnie wierzył, że bez większego wysiłku przejdzie eliminacje do Euro 2024, a być może główną decyzją o podjęciu pracy w Polsce były pieniądze. Tak czy inaczej, przygoda z Portugalczykiem zakończyła się 13 września. Krótki romans z trenerem pełen był goryczy, rozczarowania i Polska nie wyszła na nim dobrze. Do Euro na niemieckich boiskach nie udało się awansować, a bałagan, który zostawił po sobie Michniewicz, a który posprzątać miał Santo, próbuje posprzątać obecnie Michał Probierz.