Pokolenie powojenne (czyli również piszący te słowa) dorastało w strachu przed Niemcami. W strachu wywołanym przez II wojnę światową, to natrętne uczucie rozciągało się na inne dziedziny życia, w tym sport. Jako dziecko w 1988 r. oglądałem w TV mecz na Stadionie Śląskim, Polska grała z RFN w eliminacjach turnieju igrzysk olimpijskich w południowokoreańskim Seulu. To były zaledwie reprezentacje olimpijskie, ale mecz z odwiecznym rywalem to nigdy nie są przelewki. Biało-Czerwoni objęli prowadzenie w 76. minucie po golu Jana Furtoka z rzutu karnego. Wiele lat po meczu w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" trener Zdzisław Podedworny mówił, że szczęśliwi kibice już skandowali "Seul, Seul!", gdy w ostatniej minucie wyrównał Frank Mill. Nie wiem, czy ten mecz oglądał Sebastian Mila (dziś asystent Michał Probierza), ale on musi być z podobnego pokolenia. "Roger" w czerwcu 2023 r. mówił nam w wywiadzie: - Byłem uczony, żeby zawsze grać do końca, właśnie na przykładzie drużyny niemieckiej. Dziś może to zabrzmieć śmiesznie, ale jako dziecko często słyszałem, że mecz z Niemcami kończy się gdy wyjadą ze stadionu. Nawet w złotych czasach polskiego futbolu (lata 70. i 80. XX wieku) Polacy nie umieli pokonać Niemców. Nie udało się w pamiętnym "meczu na wodzie" w 1974 r., wtedy drużyna "Orłów Górskiego" była w szczycie formy. Nie udało się również na początku selekcjonerskiej kadencji trenera ze Lwowa. 10 października 1971 r. (czyli 53 lata i 1 dzień temu) na Stadionie X-lecia (czyli w miejscu dzisiejszego Stadionu Narodowego) Polska uległą RFN 1-3 w eliminacjach mistrzostw Europy. To był reprezentacyjny debiut bramkarza Jana Tomaszewskiego. Jak wypadł? Ano tak, że "pół kraju chciało go powiesić, a pół wysłać na banicję". Kilkadziesiąt lat później popularny "Tomek" wszedł w rolę klauna, którą wyznaczył mu trener Brian Clough przy okazji meczu na Wembley w 1973 r. Mówi się, że dobry bramkarz musi być lekko szurnięty, byle bez przesady. Do dziś Tomaszewski mówi dużo i nie zawsze do rzeczy. Zresztą on nie mówi, on przeważnie grzmi! 10 lat temu tuż przed meczem Polska - Niemcy w ramach eliminacji Euro 2016 grzmiał w swoim stylu: "Przegrajmy z Niemcami!". Nie dlatego, że reprezentował ukrytą opcję niemiecką. Bał się jedynie, iż nasi piłkarze zbyt mocno wykrwawią się w heroicznym boju i parę dni później zabraknie im sił na Szkocję. A to przecież ze Szkotami mieliśmy rywalizować o drugie miejsce w grupie eliminacyjnej. 11 października 2014 r. Pierwsza wygrana Polski z Niemcami Jakiś ukryty sens w tym był, jakie mieliśmy szanse z drużyną niemiecką, która ledwie trzy miesiące wcześniej zdobyła Puchar Świata na legendarnej Maracanie, w półfinale tłukąc brazylijskich gospodarzy 7-1 na kwaśne jabłko. Jakie szanse mieli Polacy, którzy mieli za sobą nieudane Euro 2012 na własnej ziemi i nieudane eliminacje mundialu 2014. Na szczęście Robert Lewandowski i spółka nie posłuchali i zagrali z Niemcami o pełną pulę. Z ekipą selekcjonera Adama Nawałki było trochę jak z armadą Jerzego Engela na początku XXI wieku. Drużyna w testach nie zachwycała, ale gdy przyszedł czas próby, stanęła na wysokości zadania. W dniu 11 października 2014 r. na Stadionie Narodowym obserwowaliśmy w meczu z Niemcami klasyczny przypadek "obrony Częstochowy". Drużyna zza Odry miała przewagę we wszystkim, na szczęście my mieliśmy w bramce Wojciecha Szczęsnego, który rozegrał życiowe spotkanie i dodatkowo miał szczęście. Kilkukrotnie trzęsła się poprzeczka po strzałach Lukasa Podolskiego, jak na wspomnianym Wembley w 1973 r. w naszej bramce poza bramkarzem stała jeszcze Matka Boska. Biało-czerwoni okazali się perfekcyjni pod względem skuteczności. Mieli właściwie tylko dwie okazje do strzelenia bramki, obie wykorzystali. W 51. minucie bramkarza Manuela Neuera pokonał Arkadiusz Milik, a w końcówce spotkania drugą bramkę dołożył rezerwowy Sebastian Mila, po świetnej akcji Roberta Lewandowskiego. Po końcowym gwizdku goście przyznali, że tego blondyna, który pokonał ich niczym Jagiełło pod Grunwaldem, gdy wszedł pod koniec spotkania i strzelił drugiego gola, nie mieli rozszyfrowanego. - Gdy dziś, po latach patrzę na tę bramkę, mam wrażenie, że cieszę się jakby to miała być moja ostatnia bramka w życiu - wspominał "Roger". Ta bramka na zawsze odmieniła życie Mili, który na poprzedni eliminacyjny mecz z Gibraltarem (7-0) przyjechał w zastępstwie kontuzjowanego Michała Kucharczyka. We wspomnianym wyżej wywiadzie przyznawał: - Gol w meczu z Niemcami wystrzelił mnie na inną scenę. Stałem się znany kibicom bardziej niedzielnym. Gdy zasiadam w studiu telewizyjnym i ktoś w mediach społecznościowych napisze, że gdyby nie ta bramka to, by mnie w tym studio nie było, absolutnie mnie to nie martwi, ani niczego nie ujmuje. Przeciwnie, pojawia się nostalgia za tym fantastycznym czasem - opowiadał Mila. Potem jeszcze raz wygraliśmy z Niemcami, towarzysko (choć z nimi nigdy nie gra się towarzysko) 1-0 w 2023 r. Co z tego jeśli za kilka dni przegraliśmy w Kiszyniowie z Mołdawią. Ta wygrana z 2014 r., sprzed 10 lat była pierwsza i już zawsze będzie miała wyjątkowy smak. Polska - Niemcy 2-0 (0-0) Bramki: Arkadiusz Milik (51’), Sebastian Mila (88’). Żółte kartki: Polska - Łukasz Szukała, Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek; Niemcy - Jérôme Boateng, Karim Bellarabi. Sędzia: Pedro Proença (Portugalia). Widzów: 56 934. Polska: Szczęsny - Piszczek, Glik, Szukała, Wawrzyniak (84’ Jędrzejczyk) - Grosicki (71’ Sobota), Krychowiak, Jodłowiec, Rybus - Milik (77’ Mila), Lewandowski. Niemcy: Neuer - Rudiger (83’ Kruse), Hummels, Boateng, Durm - Bellarabi, Kramer (71’ Draxler), Kroos, Gotze, Schürrle (77’ Podolski) - Müller.