Był taki film o reprezentacji o wiele mówiącym tytule "Niekochani". W tej produkcji, wyemitowanej po wygranych eliminacjach do Euro 2020, to my eksperci, dziennikarze i ludzie piszący o piłce dostaliśmy namiastkę tego, co sztab szkoleniowy, ludzie którzy są wokół reprezentacji i sami reprezentanci, o nas myślą. Według nich niesprawiedliwie krytykujemy, nieuczciwie oceniamy, ba wręcz obrażamy. Jak ktoś, kto nie grał w piłkę lub mało, jak ja, w reprezentacji ma czelność się wypowiadać. Jak to pismacy i sfrustrowani brakiem własnych sukcesów byli "kopacze", bo przecież piłkarzami można nazywać tylko to dzisiejsze pokolenie piłkarzy, nie mają racji. Nie widzą zarysowanego i realizowanego planu odbudowy zespołu i że się uwzięli, bo lepiej krytykować niż chwalić, bo to się lepiej sprzedaje. Duże ciśnienie wywierane było zarówno na reprezentację, jak i piszących o niej i niestety, wielu nie wytrzymało presji, uległo tym naciskom, przechodząc na "drugą stronę księżyca" i zakładając "różowe okulary". Zaczęliśmy "łykać" ten mit o wielkości, niedostrzegalnych szczegółów, małych kroczków. Pazdan kozłem ofiarnym Udało nam się wygrać grupę el. ME, co jest sukcesem. Gratulowaliśmy, ale stylu w tym wygrywaniu nie było. Porażka ze Słowenią w tamtych eliminacjach powinna być sygnałem alarmowym, ale łatwiej było zrobić Pazdana kozłem ofiarnym fatalnej gry. Fartowne 1-0 we Wiedniu i szczęśliwy remis z Austrią na Narodowym to był kolejny sygnał. Równie szczęśliwa była wygrana ze Słowenią. Nasz kapitan wspaniałą, indywidualną akcją przywrócił nas do żywych w tym spotkaniu, a bramka Iličicia, po wcześniejszym wkręceniu w ziemię Recy, pokazały, że jeżeli jakikolwiek zespół gra piłką, to my nie mamy pomysłu na przeciwstawienie się i możemy liczyć tylko na geniusz "Lewego". Mimo to mecz wygraliśmy, a że było to pożegnanie Łukasza Piszczka, też szybko udało się problemy tego meczu zamieść pod "piszczkowy, czerwony dywan". Ten kto wtedy krytykował był "Niekochany". Po przełożonych ME i pierwszych meczach w nowej edycji Ligi Narodów, bardzo słabym meczu z Holandią i porażce tylko 0-1 tłumaczenia były różne. Pandemia była tylko w Polsce? Najbardziej jednak rozbawiła mnie wypowiedź, że pandemia i długi brak grania wpłynęły na taką postawę w tym meczu. Słuchając tych "tłumaczeń" odniosłem wrażenie, że COVID 19 zaatakował tylko u nas, a inne reprezentacje, w tym Holandia, grały cały czas, były w treningu i ogólnie to zagraliśmy dobrze. Twierdziłem już wtedy i twierdzę dalej, że jedną z największych bolączek tej kadry jest brak trzeźwej oceny sytuacji. Dlatego jestem uważany od zawsze za pierwszego krytyka, już od dwóch lat będąc uznamy "kapitanem" i pierwszym mącącym i nielubiącym selekcjonera i reprezentacji. To wszystko tylko dlatego, że śmiem pisać to co widzę, a nie to co chcieliby usłyszeć sami zainteresowani. Tylko kwestią czasu będzie druga część tego filmu pod tytułem "Niekochany" i ja w roli głównej. Potem przyszedł październik "Polska złota jesień". Nagle po fajnym meczu i 5-1 z Finlandią, która przyjechała mocno osłabiona, ale, co trzeba podkreślić, my też graliśmy w eksperymentalnym składzie, i ja zaczęłam doszukiwać się światełka w tunelu. Widziałem zespół grającym z pomysłem, polotem, wysokim i średnim pressingiem, bardzo ładne akcje całego zespołu, zakończone bramkami. A już 0-0 z Włochami i 3-0 z Bośnią i Hercegowiną, z piękną bramką po akcji Lewy-Linetty, rozbujały naszą wyobraźnię do tego stopnia, że zaczęliśmy przebąkiwać o zwycięstwie w tej grupie. Prezes Boniek już mówił, że jak ją wygramy, to my będziemy organizować turniej finałowy. Po raz kolejny dałem i ja złapać się na ten "pic" i z wielką nadzieją czekałem na rewanż z Włochami.